Reklama

Jankes w Warszawie

Richard Nixon, Gerald Ford, Jimmy Carter, George Bush, Bill Clinton, George Walker Bush, Barack Obama, Donald Trump. Co łączy te nazwiska? Wszyscy oni odwiedzili Polskę. Niektórzy z nich dwa razy (George Bush, Bill Clinton), a inni nawet trzykrotnie (Barack Obama i George Walker Bush). Z ostatnich dziesięciu prezydentów USA w Rzeczpospolitej gościło dziewięciu. Nie był tylko ten, który … był w Polsce najbardziej kochany! Chodzi oczywiście o Ronalda Reagana. Jeden z jego poprzedników Woodrow Wilson ma nawet, od czasów II Rzeczpospolitej, duży plac w Warszawie na Żoliborzu (w okresie PRL-u czasowo „przechrzczono” go na Komuny Paryskiej). Ojciec-założyciel Jerzy Waszyngton ma rondo Waszyngtona na warszawskiej Saskiej Kępie, ale tylko Ronald Reagan ma w Polsce pomnik. Tego zaszczytu nie dostąpił nikt z jego poprzedników czy następców, którzy w ostatnich 45-ciu latach paręnaście razy meldowali się nad Wisłą. Napisałem: paręnaście? Szybko liczę w pamięci i wychodzi mi, że w ostatnią środę i czwartek Donald John Trump, 45.prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, był w Polsce z czternastą wizytą, poczynając od II wojny światowej. Choć tak naprawdę trzeba liczyć od 1972 roku, gdy mój imiennik Richard Nixon, zanim go wysadziła z prezydenckiego siodła afera Watergate, przełamał „żelazną kurtynę” i przyjechał do Polski (wtedy PRL...) na zaproszenie Edwarda Gierka.

Z całej tej „wspaniałej dziewiątki” niewątpliwie największe emocje w samych Stanach i na świecie budził gość z ostatniego tygodnia. Miliarder, telewizyjny showman, kobieciarz, o którym ktoś dowcipnie napisał: „prezydent wszystkich Amerykanek”. Ale właśnie on nie plótł, jak jego poprzednik Barack Hussein Obama o „polskich obozach śmierci” ani nie opowiadał koszałków-opałków o Europie Środkowowschodniej, jak Gerald Ford. Olbrzymią niechęć wśród lewicowo-liberlanych elit we własnej ojczyźnie, a także w Europie budził też George Bush junior (który wszak zdecydowanie wolał, mówienie o nim nie per junior, tylko po bożemu: George Walker Bush). Jednak negatywne emocje wobec „kowboja z Teksasu” to nic w porównaniu z erupcją nienawiści, która jest udziałem Donalda Johna Trumpa po obu stronach Atlantyku. A ponieważ obecne władze w Polsce ‒ i prezydent i rząd – też nie są pieszczochami „słusznych” mediów, to stąd mogliśmy usłyszeć i nad Potomakiem i nad Wisłą brednie o „populistycznej mieszance”.

Piszę te słowa dosłownie tuż przed wylotem do Seulu, w szybkim tempie ucząc się azjatyckiej powściągliwości i sztuki niewyrażania uczuć, a więc nie będę znęcał się nad tymi wszystkimi pajacami albo pajacykami, którzy usiłowali w ostatnich dniach przed wizytą amerykańskiego prezydenta lub nawet w jej trakcie przenieść nas z realu w świat wirtualu. Nie chce mi się nawet wspominać sążnistych tekstów o tym, że Donald Trump skarci (!) polskie władze wzorem prezydenta Baracka Obamy czy prezydenta emerytowanego Williama (Billa) Clintona. Trump, atakowany przez te same lub podobne środowiska co władze PiS, nawet o tym nie pomyślał. Umniejszano międzynarodowe znaczenie tej wizyty, jak tylko było można. A przecież miała ona do prawdy, znaczenie wielokroć wychodzące poza wizytę kurtuazyjną.

Bo przecież, w gruncie rzeczy, choć była to druga europejska wizyta prezydenta Trumpa, to jednak pierwsza bilateralna. W Belgii był nie po to, żeby widzieć się w Brukseli z królem i mającą polską mamę małżonką, ale dla szczytu NATO. We Włoszech z kolei był z powodu szczytu G7. W Polsce szczyt Międzymorza odbył się – i dobrze – już po dwustronnym spotkaniu Duda‒Trump.

Wizyta Donalda J. Trumpa odbyła się nie w okresie wyborów w USA, a więc trudno posądzać przybysza z Waszyngtonu, że chciał w ten sposób pozyskać głosy amerykańskiej Polonii czy też Amerykanów polskiego pochodzenia. Choć, prawdę mówiąc, wielu dowodzi, że to właśnie głosy obywateli z USA o polskich korzeniach, a często i o polskim sercu zdecydowały o zwycięstwie kandydata Republikanów w swing states, takich jak m.in. Michigan, Wisconsin czy Pensylwania. Właśnie w tych stanach, które najczęściej przechodziły z rak do rąk między obozem Republikanów (symbolizowanym przez słonia) a Demokratów (symbolizowanym przez osła) „amerykańscy Polacy” czy też polscy Amerykanie przeważnie głosowali na Republikanów. Zatem poparcie polskiego lobby w tychże stanach mogło być decydujące dla zwycięstwa Trumpa nie tylko w nich, ale w całych USA!

Donald Trump jest pragmatycznym politykiem, tak jak był pragmatycznym biznesmenem. Zapewne coś słyszał o Kościuszce i Pułaskim czy o setkach tysięcy polskich chłopaków w amerykańskich mundurach z paszportami USA podczas I i II wojny światowej, ale przede wszystkim interesuje go poszerzenie eksportu amerykańskiego gazu do Europy, w tym do naszego kraju.

I dobrze, bo nic tak nie łączy, jak wspólne interesy. Także ponad Atlantykiem. Thank you, Mr. President!

*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (10.07.2017)

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do