
Selekcjoner narodowej reprezentacji Polski w piłce nożnej Fernando Santos zaczyna pracę jak celebryta, nie fachowiec. Zaś komentatorzy, jeszcze niedawno pokpiwający z zachwalanej przez króla strzelców mistrzostw z 1974 r. Grzegorza Latę "polskiej myśli szkoleniowej" nie mają nic przeciwko... portugalskiej, bo to już drugi trener z tego kraju w ciągu paru lat. Poprzedni, Paulo Sousa, porzucił posadę. Zaś zwolniony teraz po to, żeby zrobić miejsce Santosowi Czesław Michniewicz osiągnął na katarskim mundialu (2022 r.) najlepszy wynik od czterdziestu lat. Po czym zamiast premii otrzymał dymisję.
Awans do szesnastki czołowych drużyn świata przy porażkach tylko z mistrzem (Argentyną) i wicemistrzem (Francją) to najdoskonalszy rezultat od czasów trzeciego miejsca, jakie na hiszpańskim mundialu wywalczył w 1982 r. Antoni Piechniczek, lepszy zaś jeśli chodzi o szczegółowy bilans startu niż kolejny występ reprezentacji, jaki ten sam trener odnotował w 1986 r. w Meksyku.
Piłkarze bronią pijanego kolegi czyli za czyją sprawą Piechniczek zaczął marsz po medal
Piechniczek posadę obejmował w dramatycznych okolicznościach po tym, kiedy to jesienią 1980 r. na lotnisku przed wyjazdem na eliminacyjny mecz z Maltą pojawił się pijany jak bela bramkarz Józef Młynarczyk. Trener Ryszard Kulesza chciał go oczywiście na Okęciu zostawić. Ale za naprutym kolegą ujęli się gwiazdorzy drużyny: Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki. Selekcjoner im ustąpił i upitego goalkeepera zabrał na pokład samolotu. Kulesza za to stanowisko stracił, czemu trudno się dziwić, zawieszono też buntowników oraz Włodzimierza Smolarka, który pił z Młynarczykiem, ale wcześniej wrócił do hotelu i zdążył wytrzeźwieć - oraz oczywiście samego trunkowego bramkarza.
Zadanie następcy wydawało się trudne. Jak piszą biografowie Beata Żurek i Paweł Czado: "Piechniczek musi przygotować zespół do eliminacji mundialu. Czasu ma bardzo mało. Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Marian Renke wyznacza nowemu selekcjonerowi cel.
- Musicie awansować do mistrzostw świata. To wasze zadanie. Na boisku leży parę milionów dolarów. Trzeba je podnieść, żeby cały polski sport mógł z nich skorzystać (..).
- Efekt był taki, że kiedy kładłem się spać, widziałem te dolary. Kiedy się budziłem, też o nich myślałem. Stres i odpowiedzialność były ogromne. Ale napędzało mnie to - wspomina Piechniczek" [1].
Wkrótce jego drużyna wyeliminowała Niemiecką Republikę Demokratyczną, również dzięki temu, że na drugi mecz w Lipsku - oba okazały się wygrane, podobnie jak z trzecią w grupie Maltą - ekipa polska wzięła ze sobą kucharza, bo po wcześniejszym korzystaniu z potraw przyrządzonych przez gospodarzy działy się dziwne rzeczy, gdy graliśmy z tym samym przeciwnikiem na jego terenie. A z Hiszpanii (1982 r.) - pomimo stanu wojennego w kraju, za sprawą którego nikt nie chciał z Polską grać towarzysko, bo kraje zachodnie bojkotowały juntę gen. Wojciecha Jaruzelskiego a socjalistyczne bały się demonstracji prosolidarnościowych na trybunach - drużyna Piechniczka przywiozła trzecie miejsce. W walce o nie pokonała Francję.
Walizka z milionami
Piechniczkowi tylko śniły się miliony, o których opowiadał mu aparatczyk od sportu Renke, starający się przynajmniej nie szkodzić selekcjonerowi ani zawodnikom. Za to nowy portugalski trener polskiej reprezentacji narodowej Fernando Santos rzeczywiście je zarobi.
Co prawda Cezary Kulesza, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, dementuje nieoficjalne doniesienia, że nowy selekcjoner rocznie uzyskać ma nawet 2,5 mln euro, ale w grę i tak wchodzą kwoty wielokrotnie przewyższające wynagrodzenie poprzedniego trenera Czesława Michniewicza. Brał 200 tys zł miesięcznie.
Gdyby był to Juergen Klinsmann, wcześniej wymieniany wśród pretendentów albo Ukrainiec Andrij Szewczenko - podobne sumy aż tak by nie bulwersowały. Jednak problem tkwi w wyniku osiągniętym przez Santosa na katarskim mundialu z drużyną ojczystej dla niego Portugalii. Minimalnie tylko lepszym od tego, z którym do Polski powrócił Czesław Michniewicz. Jeśli wziąć pod uwagę oczekiwania wobec rodaków Cristiano Ronaldo - słabym.
W ćwierćfinale bowiem Portugalczycy przegrali z Marokiem, dzielną rewelacją turnieju, co osiągnęła najwięcej w historii spośród wszystkich drużyn arabskich - ale jednak najsłabszym z półfinalistów, skoro Marokańczycy zajęli ostatecznie czwarte miejsce. Przedtem ekipa Portugalii losowana z pierwszego koszyka skupiającego osiem teoretycznie najsilniejszych drużyn (nas ciągnięto dopiero z trzeciego) pokonała Ghanę i Urugwaj, przegrała z Koreą Południową i wygrała ze Szwajcarią. Nic wielkiego, można powiedzieć. Nie przypadkiem portugalski związek poszukał sobie po turnieju nowego opiekuna narodowej drużyny.
Porównajmy zresztą bilans ekipy Santosa z osiągnięciami zespołu Michniewicza, który po remisie z Meksykiem wygrał z Arabią Saudyjską a potem przegrał, o czym była już mowa, z później najlepszymi na tym mundialu Argentyńczykami i pokonanymi przez nich w finałowych rzutach karnych Francuzami. Jak spaść, to z wysokiego konia, mówi się nie tylko w piłce nożnej. Z nikim też w tym turnieju Polska nie przegrała więcej niż dwoma bramkami, co na poprzednich mundialach okazywało się smutną normą: jak żałosna porażka ze słabą Kolumbią 0:3 na turnieju w Rosji (2018 r). Nawet Piechniczek, prowadząc po raz drugi zespół na mistrzostwach, odnotował w Meksyku (1986 r.) klęski z Anglią (0:3) i Brazylią (0:4).
Bohater z tabloidu, ale nikt nie wie, co potrafi
Nie mówi się już teraz jednak o Michniewiczu, lecz o jego następcy. Stał się bohaterem tabloidowych przekazów. Gołym okiem jednak widać, że występuje w roli celebryty nie fachowca. Jako miś z okienka, nie człowiek od trudnych zadań. Jakie one zresztą miałyby być, skoro dzięki Michniewiczowi po prawie czterdziestoleciu wróciliśmy wreszcie do ścisłej światowej czołówki w piłce nożnej. Nawet jeśli styl gry kadry nie zachwyca. Ale też liderując po dwóch kolejkach spotkań w swojej grupie, trzeci mecz z Argentyńczykami mogliśmy zagrać tylko defensywnie, to abecadło futbolowej taktyki, czy w grę wchodzi szkolne boisko czy Maracana.
Przedstawiając nowego trenera, prezes PZPN Cezary Kulesza pomylił jego imię. Tytułował go: Felipe. Przed uczestnikami premierowej dla selekcjonera konferencji prasowej stały... kabanosy, bo podobno takiej ich lokalizacji zażyczył sobie ich producent, sponsor Związku. Komedia omyłek dopiero się zaczyna. Strach pomyśleć, ile ich jeszcze nastąpi. Wszystko mieści się bowiem w poetyce serialu, nie portugalskiego wcale, lecz raczej brazylijskiego.
Brukowce powiadamiają, że w jednej z warszawskich restauracji Fernando Santos "raczył się złocistym napojem". Nikt tak nie mówi. Sztuczny język skrywa bezradność wobec postaci nowego selekcjonera. Już sprawia on zresztą wrażenie, że rola go przerosła. Zaś jeśli o napój chodzi - może po prostu był przeziębiony i pił jakąś miksturę z witamin, wszak zarówno w Portugalii jak w Polsce pogoda jest zmienna, a trenerów reprezentacji kontrola antydopingowa nie obejmuje. Problem tkwi w tym, że tabloidy poza podpatrywaniem zza płotu niewiele mają o trenerze do napisania. Zaś poważni komentatorzy się nim nie zajmą, bo nie mają po co. I rodzi się lęk, że tak już zostanie.
Newsem w tej sytuacji okazuje się nawet wiadomość, że nowy trener... zamieszka w Warszawie. Skoro będzie tu pracował, to rzeczywiście wielka to sensacja... Ale poprzednik Michniewicza i rodak Santosa Sousa, zanim z Polski uciekł, pojawiał się u nas wyłącznie z doskoku.
Zaczynał zresztą - całkiem jak teraz Fernando Santos - pod złą gwiazdą. Polski trener Jerzy Brzęczek awansował z Polską do finałów Euro, opóźnionych o rok, z powodu pandemii: zamiast w 2020 odbyły się w 2021. I zaraz po tym, jak swój sukces osiągnął, został zwolniony. Portugalczyk Paulo Sousa dostał 75 tys euro miesięcznie. Mistrzostwa Europy prowadzony przez niego zespół przegrał jednak sromotnie. Nie wyszliśmy wtedy z grupy, co gorsza zajęliśmy w niej ostatnie miejsce, przegrywając ze Słowacją (potęgą, ale... w hokeju na lodzie, nie w futbolu) i Szwecją oraz remisując z Hiszpanią.
Jednak to nie PZPN zrezygnował z Sousy po tak kompromitującym występie. To on sam porzucił obowiązki i uciekł z Polski, niczym w XVI wieku król Henryk Walezy, który wolał objąć władzę we Francji. Skusiła Sousę oferta brazylijskiego klubu Flamengo, gdzie zresztą długo miejsca nie zagrzał.
Ojcem pomysłu z poprzednim portugalskim trenerem reprezentacji był... również poprzedni prezes PZPN Zbigniew Boniek. Trudno było zrozumieć, do czego zmierza. Pojawiały się rozmaite spekulacje. Gdy nowym szefem Polskiego Związku Piłki Nożnej został Cezary Kulesza, za plan minimum przyjąć można było założenie, że potrafi się przynajmniej uczyć na błędach poprzednika. Nawet to jednak okazało się oczekiwaniem na wyrost. Zamiast wykpiwanej przez media głównego nurtu polskiej myśli szkoleniowej (określenie Laty, który PZPN rządził przed Bońkiem) mamy teraz - na wyłączność - portugalską.
Kibiców nikt nie pytał o zdanie
Sympatyków piłki nożnej nikt w tej sprawie o zdanie nie zapytał. Wprawdzie Fernando Santos ma na swoim koncie mistrzostwo Europy wywalczone z Portugalią w 2016 r. - w drodze po tytuł jego ekipa pokonała w ćwierćfinale w rzutach karnych Polskę, trenowaną wtedy przez Adama Nawałkę - ale warto pamiętać, że w futbolu Euro ma prestiż nie dający się porównać z Mistrzostwami Świata. Zdobywcami mistrzostwa Europy były m.in. Czechosłowacja (1976 r.) i Grecja (2004 r.) zaś w 1992 r. na Euro miało miejsce zdarzenie specyficzne, bo po wykluczeniu Jugosławii za zbrodnie wojenne dokooptowana w ostatniej chwili do grona uczestników Dania... wygrała turniej. Podobnych anegdot nie dostarczają nam mistrzostwa świata. Przeciwnie: wygranie mundialu zapewnia każdej ekipie nieśmiertelność i przejście do historii futbolu. Słabych zwycięzców tam nie ma.
Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Cezary Kulesza zachowuje się tak, jakby zakładał, że kibice o tym wszystkim nie wiedzą. Trudno pojąć, dlaczego...
Największe sukcesy na mistrzostwach świata reprezentacja odnosiła wyłącznie z polskimi trenerami. Kazimierz Górski wywalczył z 1974 r. z drużyną trzecie miejsce, jego sukces w 1982 r. o czym była już mowa powtórzył w osiem lat później Piechniczek. Piąte miejsce wywalczył ze swoim zespołem w 1978 r. Jacek Gmoch. Zaś jeśli o rycerzy-gości chodzi, to zanim klęskę na Euro poniósł Sousa, podobnie nieudany okazał się eksperyment z innym międzynarodowym celebrytą Leo Beenhakkerem. Wie o tym najlepiej Grzegorz Lato, który po kolejnym blamażu zwolnił Holendra z posady... za pośrednictwem telewizji. I wie co mówi, gdy powtarza, że woli polską myśl szkoleniową.
Jeśli bowiem chodzi o kolejnego portugalskiego trenera polskiej narodowej drużyny, to na razie żadnej myśli ani nawet efektu marketingowego nie widać.
[1] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2005. s. 162-163
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jakieś żarty nasi trenerzy są po prostu niedouczeni bo większość z nich zamiast po profesjonalnej karierze profesjonalnie się uczyć fachu trenerskiego różniącego się w wielu aspektach od kariery uważa że wszystko umie i koncentruje jak tu zdobyć łatwo papierek.Nawet w siatkówce nie ma ich od lat a ostatnią polską myśl szkoleniową widać było u piłkarzy ręcznych i taki sam efekt.Michniewicz niczym tu się nie wyróżnia ,umie liczyć miliony a nie unie ustawić drużyny na boisku .Zapomnieliście jak pod jego wodzą grała Legia co śpiewali i mówili ludzie.Santos cudów nie zrobi jak nie będzie miał wyszkolonych piłkarzy ,może ich jedynie lepiej ustawić i wpoić zaangażowanie to wszystko