
Spontaniczne pochody z biało-czerwonymi flagami nie zaczęły się wraz z wyborem Karola Wojtyły na Papieża Jana Pawła II ani razem z fenomenem Solidarności. Zapoczątkował je w 1973 r. "zwycięski remis" z Anglikami na Wembley, który utorował nam po 35 latach posuchy drogę do grona najlepszych drużyn narodowych. Teraz znów jedziemy na Mistrzostwa Świata do Kataru. I jak zwykle w trudnych czasach, nie tylko o futbol chodzi, lecz o prestiż.
Najpierw w czasach gierkowskich piłkarze Kazimierza Górskiego, pierwszy raz po wojnie uczestniczący w finałach Mistrzostw Świata (1974 r.) pokonywali bogatsze od nas kraje jak Włochy i Szwecja, udowadniając, że słowa "Polak potrafi" są szczerą prawdą a nie tylko hasłem propagandy. Ich sukces - trzecie miejsce w świecie powtórzyła w 1982 r. ekipa Antoniego Piechniczka, w mrocznych czasach stanu wojennego sprawiając wielką radość rodakom, chociaż przez pół roku przed turniejem nikt nie chciał z nami grać towarzysko, bo Zachód bojkotował juntę Jaruzelskiego a kraje socjalistyczne bały się propolskich manifestacji na trybunach. Przy okazji wyczynów piłkarzy w hiszpańskim turnieju cała Polska mogła obejrzeć trzymane przez emigrantów na trybunach transparenty zakazanej w kraju Solidarności.
Wprawdzie więcej medali zdobywamy w skokach narciarskich, ale to piłka nożna kumuluje emocje zbiorowe. W trudnych czasach pandemii i wojny na pobliskiej Ukrainie eliminacyjne zwycięstwo nad wyżej notowaną Szwecją uwieńczone piękną bramką Piotra Zielińskiego na 2:0 (wcześniej wynik otworzył nasz produkt eksportowy Robert Lewandowski) podbudowało morale Polaków. Zaś trener Czesław Michniewicz udowodnił, że drwiny z zachwalanej przez Grzegorza Latę - kiedyś króla strzelców mistrzostw z 1974 r. - polskiej myśli szkoleniowej okazały się niesłuszne, bo wcześniej jego zagraniczny poprzednik w fotelu selekcjonera Portugalczyk Paulo Sousa, choć hojniej wynagradzany, przegrywał wszystko, co się tylko da.
Skoro znów mamy trudne czasy, to być może właśnie piłkarze dadzą nam powód do dumy.
Ekipa trenera Czesława Michniewicza zmierzy się na Mundialu w Katarze kolejno z Meksykiem, Arabią Saudyjską i Argentyną. Tym razem wylosowaliśmy rywali, z którymi nie wstyd przegrać - jak z Koreą Południową w 2002 r, Ekwadorem w 2006 r. czy Senegalem w 2018 r. - co nie znaczy, że pozostają poza naszym zasięgiem. Zwłaszcza, że z grupy wychodzą i grają dalej dwie drużyny. Nie widać powodów, dla których Polski miałoby wśród nich zabraknąć. Potem zaś w systemie pucharowym, w którym przegrywający odpada, zagramy zapewne z aktualnym mistrzem świata Francją lub też mocną Danią i cytować przyjdzie słynne powiedzenia trenera Górskiego:
Piłka jest okrągła, a bramki są dwie
Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe
Wygrana ze Szwecją, klubowe sukcesy Roberta Lewandowskiego kiedyś z Bayernem Monachium, teraz z Barceloną, wreszcie niespodziewanie obiecujące występy Lecha Poznań w europejskich pucharach, każą z nadzieją spoglądać na wyjazd narodowej reprezentacji do Kataru.
Jak ożywić piękne wspomnienia
Zanim w 1974 r. po raz pierwszy zadziwiliśmy świat - w mistrzostwach wylosowaliśmy również Argentynę. Od niej zaczęła się zwycięska seria Polaków. Cała Polska zapamiętała, również z nadawanych bez końca powtórek telewizyjnej relacji słowa komentującego jak zawsze z sercem Jana Ciszewskiego: "Proszę państwa, Carnavali robi olbrzymi błąd! Carnavali wypuszcza piłkę z rąk! Gol!" Po niespełna dziesięciu minutach prowadziliśmy już 2:0, całość zakończyła się polskim zwycięstwem 3:2 nad wyżej notowanym rywalem, który zresztą cztery lata później zdobył mistrzostwo świata. Równie znaczący jak pierwszy okazał się mecz ostatni: o trzecie miejsce z Brazylią, też mistrzem świata, ale sprzed czterech lat. Grzegorz Lato strzelił jedyną bramkę meczu, dla niego siódmą w siedmiu rozegranych meczach i dającą tytuł króla strzelców turnieju. Jak opisuje jego biograf Marek Bobakowski: "(..) można szacować - z wielką dozą prawdopodobieństwa - że mecze "orłów Górskiego" oglądało 70-80 procent dorosłych Polaków". Po powrocie do kraju "piłkarze jeździli po ulicach Warszawy wśród wiwatującego tłumu w specjalnie przygotowanym otwartym autobusie. "Trójca" ze Stali (Lato, Kasperczak, Domarski) przeżyła jeszcze jedną fetę - już w Mielcu. Tutaj co prawda autobusu nie było, ale piłkarzy usadzono na popularnych meleksach i wożono po ulicach miasta. Fabryka ogłosiła dzień wolny, aby pracownicy mogli spędzić ten czas z bohaterami mundialu. Nie było końca podziękowaniom, gratulacjom, wiwatom" [1].
Jednak żeby zagrać w Mistrzostwach Świata po raz pierwszy od 1938 r. Polska musiała najpierw wyeliminować Anglię, najlepszą w świecie parę lat wcześniej, bo w 1966 r. Przed ostatnim meczem o finały do awansu wystarczał nam remis na londyńskim Wembley, gospodarze musieli wygrać, żeby do RFN pojechać.
Złotą bramkę przesądzającą o wielkiej sensacji strzelił Jan Domarski, który jednego z najlepszych bramkarzy świata Petera Shiltona zmylił tym, że.. piłka zeszła mu z nogi. Strzelec był zwykle rezerwowym a teraz zastąpił kontuzjowanego w poprzednim meczu z Anglią Włodzimierza Lubańskiego.
Nie Shilton jednak został bohaterem na Wembley, tylko jego vis-a-vis Jan Tomaszewski. Anglicy wprawdzie wyrównali z karnego po strzale Allana Clarke'a, ale poza tym polski bramkarz bronił wszystko, co możliwe... i niemożliwe. Nazwano go więc po wsze czasy "człowiekiem, który zatrzymał Anglię".
Wielka to satysfakcja, bo przed meczem brukowce brytyjskie przezywały go "najgorszym bramkarzem, jaki kiedykolwiek grał na Wembley". Nieprzyjazna kampania prasy sprawiła, że kibice angielscy, jeszcze w kilkanaście lat później siejący postrach w całej Europie (zawiniona przez nich tragedia na brukselskim stadionie Heysel kosztowała w 1985 r. życie 39 osób) witali polską drużynę plugawymi okrzykami: "animals" (zwierzęta). Graliśmy więc nie tylko o awans, ale też godność i prestiż. Pogarda nie opłaciła się gospodarzom. Nam z kolei pięć lat później przyszło zapłacić cenę za zadufanie.
Zdobyte w Argentynie w 1978 r. przez szkoloną przez Jacka Gmocha ekipę piąte miejsce uznano za porażkę. Dzisiaj wszystko byśmy dali za podobny wynik. Pokonaliśmy wtedy m.in. Meksyk 3:1. Ale apetyt... rósł w miarę jedzenia.
Zupełnie inaczej działo się w cztery lata później w Hiszpanii, dokąd pojechaliśmy nie rozegrawszy przez pół roku jednego choćby meczu towarzyskiego, bo nikt nie chciał się mierzyć z reprezentacją kraju, w którym obowiązywał stan wojenny.
I to piłka wtedy zjednoczyła Polaków. Na komendach milicji i w ośrodkach internowania mecze oglądali zarówno zatrzymani jak ich strażnicy. Zaś w warszawskim Liceum Batorego, do którego wtedy chodziłem, partyjna ale przyzwoita dyrektorka Teresa Garncarzyk, żeby zyskać poklask wśród młodzieży ogłosiła, że dzień po meczu nauczycielom nie wolno po odpytywaniu nas wystawiać stopni.
Tymczasem, jak czytamy w książce Pawła Czado i Beaty Żurek "Piechniczek. Tego nie wie nikt" "(..) komunistyczna władza niczego nie chce zostawić przypadkowi. Jeszcze w maju ustala, że ekipa na mundial będzie liczyć aż 44 osoby (w tym 22 zawodników).
Paweł Janas: - Działaczy było zaskakująco dużo. Wielu nie znaliśmy. "Pewnie ich wysłano, żeby nas pilnowali. Szpicle" - mówiliśmy między sobą" [2]. Nie zaszkodzili jednak zanadto.
Drużyna selekcjonera Antoniego Piechniczka w pięknym stylu pokonała Belgię po trzech golach Zbigniewa Bońka. I do awansu - już do czwórki najlepszych - wystarczał nam znów remis, tym razem ze Związkiem Radzieckim, a stawka meczu nie była tylko sportowa. Na trybunach zakwitły transparenty Solidarności, widoczne w trakcie transmisji w telewizji państwowej. Skończyło się bez bramek. Później w meczu o trzecie miejsce pokonaliśmy Francję.
Powitanie po powrocie okazało się serdeczne, ale nie równie pogodne jak w 1974 r, bo czas był ponury. Trener i jego żona Zyta zdobyli się jednak na niezwykły gest. "(..) Piechniczkowie zanoszą kwiaty na plac Zwycięstwa. Zostawiają je w miejscu, gdzie Jan Paweł II wołał: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi" a mieszkańcy stolicy po ogłoszeniu stanu wojennego układają krzyże z kwiatów" [3].
Gdy znów jest ciężko, sukces okazuje się potrzebny nie tylko kibicom. Piłkarze z pewnością o tym wiedzą. Jednak w prognozowaniu szans na długo przed turniejem poza cytowane już słowa Kazimierza Górskiego nie wyjdziemy.... Rywali mamy nie tylko atrakcyjnych ale i egzotycznych, zapowiada się więc piękna gra, której oglądania sobie i Państwu życzę.
Bezkrwawa wojna współczesnego świata
Zaś w istniejącej sytuacji międzynarodowej i w obliczu tragedii na Ukrainie szczególnego znaczenia nabierają napisane w roku mistrzostw w Argentynie (1978) słowa ówczesnego selekcjonera Jacka Gmocha, trenera ale i intelektualisty: "(..) nie wolno zapominać o tym, że to nie piłka nożna tworzy konflikty, a na odwrót są one odbiciem istniejących różnic społecznych i narodowych. A futbol je rozładowuje. Jest to bezkrwawa wojna współczesnego nam świata. Najlepsza ze wszystkich wojen" [4].
Warto oczywiście też pamiętać o wyjątku od tej reguły, po wirtuozersku opisanym przez Ryszarda Kapuścińskiego w "Wojnie futbolowej". Ta ostatnia wybuchła między Salwadorem i Hondurasem po meczu eliminacyjnym (1969 r.) przed mistrzostwami świata w Meksyku.
Zaś podczas II wojny światowej w okupowanej Polsce, gdy Niemcy zakazali Polakom gier zespołowych, rozgrywanie meczów piłkarskich stało się formą konspiracji, podobnie jak drukowanie i rozpowszechnianie podziemnych gazetek. Działo się to akurat w rok po naszym pierwszym udziale w mistrzostwach świata (1938 r.), zakończonym przegraną 5:6 z Brazylią dopiero po dogrywce.
Polakom nie trzeba więc tłumaczyć, ze futbol to coś więcej, niż tylko gra.
[1] Marek Bobakowski. Grzegorz Lato. Wyd. Aha! JK, Łódź 2015, s. 69
[2] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2015, s. 36
[3] Piechniczek. Tego nie wie nikt... op.cit, s. 52
[4] Jacek Gmoch. Alchemia futbolu. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1978, s. 14
Artykuł ukazał się w 72 numerze (listopad 2022) gazety Samorządność.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie