Reklama

"Wyborcza" bez legendy czyli historia dłuższa niż wojna

19/04/2022 15:33

Konstanty Gebert rozstał się z "Gazetą Wyborczą" po tym, jak ta postanowiła ocenzurować jego tekst. To tak, jakby Robert Lewandowski odszedł z Bayernu Monachium.

Jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy pisujący pod pseudonimem Dawid Warszawski,  Konstanty Gebert - współtwórca sukcesu polskiej prasy niezależnej wydawanej w podziemiu w latach 80 zareagował w ten sposób na naciski "Wyborczej" żeby słowo "neonazistowski" jakim określał ukraiński batalion Azow zastąpić miękkim "skrajnie prawicowy". Już tam stałych felietonów pisać nie będzie.

W nie dopuszczonym do druku artykule Gebert / Warszawski nie zachwalał, co oczywiste, Władimira Putina lecz piętnował go za zbrodnie wojenne, nie krytykował też bohaterstwa Ukraińców ale marginalną faszyzującą tendencję w ich obozie. Napisał to, co wiedzą wszyscy interesujący się tematem. To, że Azow to formacja neanazistowska poświadcza nawet propisowskie "Do Rzeczy", wspierające Ukraińców, w odróżnieniu od konkurencyjnych "Sieci" otwarcie poprzez 11-stronicowy wywiad z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Andriejewem reklamujących racje Putina, jak dotychczas zresztą bez konsekwencji. Nie Karnowscy, za to plugastwo odpowiedzialni, bo je wykonali, ponoszą dziś w wolnej Polsce negatywne następstwa. Płaci jeden z tych, co ją wywalczyli. Żywa legenda i współtwórca metru sewrskiego niezależnego dziennikarstwa. Do tego ostatniego odwoływała się przez dekady "Gazeta Wyborcza", nieźle na tym zarabiając. Do czasu.

Jak nie wiadomo, o co chodzi...                      

Niedawno opinię publiczną w Polsce zaszokował głęboki konflikt pomiędzy spółką "Agora" wydającą "Gazetę..." a jej redakcją. Oficjalne przyczyny okazywały się niedorzeczne: czy inwestować "w internet" czy "w papier" albo personalia dotyczące szerzej nieznanych osób. W istocie bossowie uznają, że redaktorzy szkodzą ich biznesowi, montując front odmowy przeciw ekipie PiS, co pozbawiło firmę rządowych ogłoszeń i zamówień. 

To pół prawdy. "Wyborczą" czyta dziś dziesięć razy mniej Polaków niż przed ćwierćwieczem.  Teraz okazuje się, że kryzys trawiący spółkę i redakcję nie mieści się już w marketingowo-logistycznych ramach, nabiera chronicznego charakteru i zyskuje symboliczny wyraz.

Nie zmienia to naturalnie faktu, że "Gazeta Wyborcza" pozostaje jedyną profesjonalnie redagowaną gazetą codzienną w Polsce. Trudno nawet mówić, że jest najlepsza: widać to gołym okiem. Konkurencji od chwili odejścia Tomasza Wołka z "Życia" w 2001 r. i zastąpienia go tam przez anemicznego Pawła Fąfarę, którego czytelnicy zgodnie odrzucili, bo im kit wciskał -  pismo Adama Michnika nie znajduje. Chociaż wiadomo, że każdy monopol, zwłaszcza w mediach, prowadzi do nieuchronnej degenaracji monopolisty - wciąż w "Gazecie Wyborczej" pracują autorzy wybitni jak najlepszy dziennikarz śledczy Wojciech Czuchnowski, zawsze pierwsza w branży gorących wiadomości politycznych Justyna Dobrosz-Oracz czy znany z wnikliwych komentarzy a często też kontrowersyjny (obrona prestiżu prezydenta Andrzeja Dudy) analityk Paweł Wroński. Tworzą tę jaśniejszą stronę mocy. Rolę sił ciemności odgrywają gazetowi cenzorzy. Teraz dokonali zamachu na postać dla polskiego dziennikarstwa emblematyczną. Niewdzięczni też zapomnieli, że gdyby nie Gebert - Warszawski, co poświęcił przed 40 laty akademicką karierę naukową świetnie zapowiadającego się psychologa na rzecz wartości tak jak wolne słowo niepewnej - oni sami, z całkiem przeciętnymi zdolnościami po marnych studiach humanistycznych, zamiast bawić się teraz w pożal się Boże magnatów medialnych,  tłumaczyliby gdzieś w zbiorczej szkole gminnej w osadzie, oferującej nauczycielom mieszkania służbowe (na prywatne przyszłoby dalej czekać lat 30 jak za rządów generałów) róźnice między liryką a epiką gromadce wiercących się spazmatycznie dzieciaków lub w jakiejś bibliotece zakładowej czy domu kultury wydawaliby na rewersy kryminały z popularnej serii "z Jamnikiem" pouczając, by po nich nie bazgrać długopisem: jak już ktoś musi, to ołówkiem.

To wysiłek ludzi takich jak Gebert - Warszawski zmienił Polskę. 

Odznacza się bohater tego tekstu bowiem nie tylko piórem niezwykłym i rozpoznawalnym, co pozwoliło sprawozdawczo- publicystycznej z początku bibule drugoobiegowej wzbić się do lotu i zamieszczać głębokie analizy nie gorsze od ukazujących się w lśniących lakierowanymi okładkami tytułach z wolnego świata. Gebert/Warszawski do dziś chlubi się tym, że w wydawanym w podziemiu "PWA" przewidział rozpad Etiopii i powołanie niepodległej Erytrei. Kogo to obchodzi? Przecież przebijaliśmy się wtedy z komunikatem o naszych własnych problemach do nieskorej do umierania za Gdańsk zachodniej opinii publicznej. I światowość  - w dobrym słowa znaczeniu - naszej publicystyki stanowiła gwarancję, że domagając się uwagi dla siebie, gotowi ją jesteśmy poświęcić innym. Zapamiętałem własne, trudne ale kształcące rozmowy dziewiętnastoletniego stypendysty Alliance Francaise przed paryskim Centrum Pompidou w 1984 r. z lewicowymi emigrantami urugwajskimi i chilijskimi, z którymi łączyło mnie pejoratywne rozumienie słowa "junta", a wyniesiona z nich wiedza pozwoliła mi po latach spojrzeć z wyższością na gamoni, pielgrzymujących z ryngrafem do gen. Augusta Pinocheta, odpowiednika Wojciecha Jaruzelskiego w Ameryce Łacińskiej. W tym samym roku w kraju powstał "Przegląd Wiadomości Agencyjnych", którego najsprawniejszym autorem okazał się Konstanty Gebert. 

Zawodowe standardy stawiał wtedy Gebert - Warszawski tak wysoko, że... na początek tylko on sam potrafił im sprostać. Jak wspominała jego szefowa z drugoobiegowego "PWA", gdzie teksty podpisywał jako "dawar", nieżyjąca już Stanisława Domagalska: "Kostek wymyślił sobie formułę naszej współpracy: miał przygotować dwugłosy poświęcone jednemu tematowi, napisane przez dwóch autorów. Pomysł nie sprawdził się, nie zawsze bowiem udawało mu się znaleźć antagonistę". Nie zmienia to jednak faktu, że "Kostek pisał do "Pawia" systematycznie przez cały czas istnienia pisma" czyli od wspomnianego naprawdę przecież Orwellowskiego 1984 (w Polsce był to rok zamordowania Księdza Jerzego przez funkcjonariuszy SB) aż po 1990 r, kiedy to odbyły się pierwsze wolne wybory: samorządowe a po nich prezydenckie [1].   

Cechuje Geberta - Warszawskiego wielka odwaga. Objawiała się pisaniem bez kompromisu wtedy, gdy pseudonim autora rozszyfrować potrafili wszyscy niemal czytelnicy, tym bardziej ci, co identyfikowaniem niezależnie publicystów zawodowo się zajmowali. Nie bał się jednak pan Konstanty esbeckich szykan.

Podobnie jak rakiet i bomb, gdy już z wolnej Polski udał się do trawionej wojną jak dziś Ukraina krwawiącej Jugosławii. Napisał stamtąd "Obronę poczty sarajewskiej". 

Jeden tylko raz byłem u Dawida Warszawskiego - Konstantego Geberta w domu, gdy w wypełnionym tomami książek od podłogi po wysoki sufit mieszkaniu przy Gałczyńskiego nagrywałem dla "Wiadomości TVP", które zajmowały się wtedy informowaniem a nie opluwaniem, materiał o tej najważniejszej: jego własnej. Nie tylko ja ale cała ekipa zdjęciowa, my wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem jego charyzmy i niepowtarzalnego stylu. Miało się wrażenie obcowania z przenikliwą mądrością, rzadkie w relacjach z dziennikarzami. Podobnie odbierałem może jeszcze tylko pisarza Jerzego Ficowskiego. I ojca Grzegorza Misijuka z białostockiej cerkwi. Z bohaterów historii zaś Zofię Korbońską, wdowę po Stefanie. 

Jak moneta gorsza lepszą wypiera

Czasy obecne sprzyjają wciąż manifestowaniu charakteru i inteligencji ale co znaczące, wcale takich postaw nie premiują. Do rangi symbolu urasta fakt, że w tym samym numerze, w którym Gebert-Warszawski obwieszcza swoje odejście z "Wyborczej", drugą stronę tejże "Gazety..." otwiera felieton niejakiej Agnieszki Kublik, znanej z nienawistnej publicystyki i fałszowania wiadomości, jak uczyniła to przed laty publikując fake-newsa, że autor tego tekstu jest kandydatem na rzecznika rządu Jerzego Buzka, chociaż nawet wróble w mazurskich Mierkach, gdzie na wyjazdowym posiedzeniu posady dzieliła AWS, wcale o tym nie ćwierkały. Chodziło jednak nie o pozór prawdy nawet, lecz o zdyskredytowanie moich artykułów w "Życiu" wspierających cztery wielkie reformy, z których najważniejsza, samorządowa, pozostaje po dziś dzień największym polskim osiągnięciem ostatniego ćwierćwiecza. Własny przykład podaję, bo wiem, że informator mi się nie wycofa, jeśli już na żart wolno sobie pozwolić, ale humor to niewesoły, gdy zna się "Wyborczej" metody nieformalne zwalczania domniemanego przeciwnika. Też sam pamiętam, jak przed laty Ewa Milewicz próbowała organizować bojkot mojej skromnej osoby "bo źle napisałem o jej koleżankach" nadskakujących  wtedy komunistom w TVP. Żeby było zabawniej - w moim artykule nie wymieniłem ich nazwisk, krytykowałem wyłącznie lizusowskie praktyki. Uderz w stół, nożyce się odezwą.

Teraz jednak podobnymi metodami sporu ukryć ani zagadać czy ściślej zagdakać się nie da. Żaden kocioł czarownic nie pomoże ani determinacja najbardziej zawziętych ciotek rewolucji. Bo dla "Gazety Wyborczej" konflikt oznacza najbardziej dotkliwą z katastrof: tę moralną. Zaś czytelników ma Michnik wciąż inteligentnych i oni sami umieją wyciągnąć wnioski z faktu, że w "Gazecie..." niegdyś "etosowej" potem też głoszącej, że "nam nie jest wszystko jedno"....  pozostaje Kublik a odchodzi z niej Gebert.

Przestańmy jednak zawracać głowę namolnym hejterstwem tej pierwszej i oddajmy głos legendzie polskiego dziennikarstwa niezależnego Dawidowi Warszawskiemu - Konstantemu Gebertowi, zwłaszcza, że nawet gdy ma prawo się zdenerwować, niepowtarzalny i nie do podrobienia rytm swojej frazy zachowuje: "W tym miejscu miał się, jak co tydzień, ukazać kolejny, 1061. już tekst z cyklu "Prognoza pogody", poświęcony tym razem sprzecznościom politycznej retoryki prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Ale się nie ukaże: ukraiński batalion Azow, walczący bohatersko w obronie Mariupola, określiłem w nim mianem "neonazistowskiego", co Redakcja uznała za niedopuszczalne. Ja z kolei nie zgodziłem się na zastąpienie tego terminu słowami "skrajnie prawicowy" itp. a za niedopuszczalną uznałem samą taką ingerencję. Skoro zaś w kwestiach zasadniczych nie możemy się dogadać, to trzeba będzie się rozstać" [2].

Cały ten pluralizm czyli Kurski z bratem

Nie byłby jednak Konstanty Gebert - Dawid Warszawski jednym z najsprawniejszych polskich dziennikarzy, gdyby przy okazji nie zawstydził swoich krzywdzicieli, niemal w przeddzień rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim, dotkliwie i boleśnie, ale też jak inteligentnie zarazem: "Już raz w przeszłości doszło takiej sytuacji w związku z nieusuwalną różnicą poglądów (..). Redakcja zgodziła się na dalsze publikowanie moich prognoz bez cenzury, pod warunkiem, że opatrzone będą notką: 'Dawid Warszawski jest byłym redaktorem naczelnym żydowskiego miesięcznika Midrasz. Wyjaśniać ona miała, że moich niesłusznych pogladów redakacja nie podziela, a zarazem tłumaczyć ich pochodzenie. Po paru latach notkę zarzucono (..)" [3]. Nic dodać, nic ująć. Jeśli zaś dodawać, to ostatnie słowa wiersza Kazimierza Wierzyńskiego napisanego w reakcji na potępienie przez PRL Izraela za wojnę z pragnącymi ten kraj unicestwić państwami arabskimi, który zaczyna się: "Pojechali polscy dyplomaci / listonosze Sowietów / z moskiewską pocztą". Istotniejsze pozostają słowa ostatnie: "...Polak, który się wstydzi".

Dokładnie tak, zwłaszcza, że nie zwalczy się Putina cenzurując swoich. To na fałszywej jedności myśli opiera się siła agresora.       

Wydawało się, że akurat Adam Michnik wie to najlepiej. Niech więc powściągnie swoich kapciowych. 

Bo od braku reakcji na podobne praktyki tylko krok do zobojetnienia na to, który z brajdaków Kurskich rządzi oficjalną propagandą: Jacek teraz totumfacki Jarosława Kaczyńskiego w TVP czy Jarosław czyli zastępca Michnika w "Wyborczej". 

Zaś jeśli takie przekonanie się powszechnie utrwali, to następnym efektem atrofii może się okazać inne:  że Władimir Putin i Joe Biden pozostają warci siebie nawzajem.  Tego zaś "Wyborcza" zapewne nie chce, skoro niedawno drukowała przy winiecie: "nam nie jest wszystko jedno".   

Żeby zaś nie trzymać się patosu, warto przytoczyć pasującą do sposobu potraktowania legendarnego dziennikarza Geberta - Warszawskiego przez starszego z braci Kurskich, bo wciąż wierzę, że Adam, mój w przeszłości dwukrotny szef nie mógł o tym wiedzieć: 

Hrabia wchodzi do sypialni, gdzie stwierdza, że jego ulubiony wyżeł napaskudził na sam środek łoża.

Woła więc:

- Janie!

Lokaj przychodzi, rozgląda się i potrząsa głową:

- Ja też nie...

Norwid pisał w "Fortepianie Chopina", że ideał sięgnął bruku. Ocenę, czego dotknęły idee założycielskie "Gazety Wyborczej" w chwili spostponowania jej najsprawniejszego pióra pozostawiam czytelnikom.   

Skoro cytowany już był Wierzyński, warto przywołać też innego Skamandrytę Antoniego Słonimskiego: "w monarchii będę rewolucjonistą zaś w republicę wielbił będę króla". Sekretarzem tego poety i jego wychowankiem ideowym był przed laty Adam Michnik przyszły redaktor naczelny "Gazety Wyborczej". Nie da zaś się ukryć, że Warszawski-Gebert postępuje teraz ściśle wedle wskazań Słonimskiego. Dodajmy też, gdy wielki poeta swój wiersz napisał, był rok 1920 i gorąca wojna trwała nie tuż za granicą Polski jak obecnie, lecz pośrodku naszych ziem, dochodząc do linii Wisły. Tylko tyle i aż tyle.   

[1] Stanisława Domagalska. "Paw" [w książce zbiorowej:] Przegląd Wiadomości Agencyjnych 1984-1990. Przerwana historia ilustrowanej bibuły. Wyd. Dom na Wsi, Ossa 2009, s. 77  

[2] Dawid Warszawski [Konstanty Gebert]. Pożegnanie Dawida Warszawskiego. Skoro w kwestiach zasadniczych nie możemy się dogadać, trzeba się rozstać. "Gazeta Wyborcza" z 15 kwietnia 2022 

[3] ibidem

Fot: Wkimedia Commons

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do