Reklama

Andrzej Anusz: Po 4 czerwca od zmian nie było odwrotu

Rozmowa z Andrzejem Anuszem, szefem kampanii Jacka Kuronia do Sejmu w 1989 r. autorem książki „Nielegalna polityka”

- W niemal całej Polsce głosowanie 4 czerwca 1989 r. przybrało charakter plebiscytu. Na Żoliborzu było inaczej. Przeciw Jackowi Kuroniowi, którego kampanią Pan kierował, wystartował mec. Władysław Siła-Nowicki. To był realny wybór czy bratobójcza walka?

- Myślę, że dla mieszkańców Żoliborza to był realny wybór, przypominający nie głosowanie kontraktowe, tylko późniejsze już w pełni wolne wybory, w dodatku w okręgu jednomandatowym, bo wiadomo było, że do Sejmu dostanie się tylko zwycięzca. Cieszę się, że miałem szczęście w tym uczestniczyć. Dwóch mocnych kandydatów obozu Solidarności na Żoliborzu wzięło się ze sporu w zatwierdzającym listy wyborcze Komitecie Obywatelskim. Po jednej i tej samej stronie znaleźli się przyszli premierzy Jan Olszewski i Tadeusz Mazowiecki oraz Aleksander Hall z Ruchu Młodej Polski – uznawali, że warto z innymi negocjować i rozszerzać listę o środowiska spoza Solidarności, zwłaszcza o Konfederację Polski Niepodległej. Wałęsa z najbliższymi doradcami uznali jednak, że lepiej budować zwartą „drużynę Lecha”.

- Ich koncepcja zwyciężyła.

- Dlatego też Olszewski, Mazowiecki i Hall w ogóle zrezygnowali z kandydowania w wyborach czerwcowych – posłami zostali dopiero w 1991 r. Za to mec. Władysław Siła-Nowicki postanowił wystartować przeciwko kandydatowi Komitetu Obywatelskiego i to nie byle jakiemu… Szukał konfrontacji z Jackiem Kuroniem. Wcześniej, gdy Kuroń zastanawiał się nad startem z Mokotowa – również mecenas się do tego okręgu przymierzał. To nie była jedyna taka sytuacja, na Śląsku Kazimierz Świtoń wystartował przeciwko Adamowi Michnikowi. Jednak ani tam, ani tu oponentom Komitetu Obywatelskiego nie udało się choćby do drugiej tury doprowadzić. Koncepcja Wałęsy i doradców zwyciężyła.

- Głównym przeciwnikiem Komitetu Obywatelskiego była jednak PZPR a nie koledzy z prawicy. Panuje opinia, że lepiej od kandydatów partii rządzącej zapamiętało się z kampanii samochody, z których SB prowadziła obserwację: duże fiaty, czasem polonezy. Czy na Żoliborzu kampania była brutalna, tę niewidzialną rękę Pan jako szef sztabu dostrzegał?

- Dostrzegaliśmy ją w wielu działaniach, jednak sam nikogo za rękę nie złapałem. Nagle pojawiły się ulotki, przedstawiające Jacka Kuronia jako twórcę czerwonego harcerstwa, zresztą rzeczywiście miał taki epizod w życiorysie, ale one były wyjątkowo napastliwe i sygnowane: ZHP. Spotkaliśmy się z kimś z kierownictwa Związku Harcerstwa Polskiego, wyparli się ich autorstwa i rzeczywiście sprawiali wrażenie, że pierwszy raz je widzą. Pojawiły się też plakaty z podobiznami: Marks, Engels, Lenin i Kuroń. Były też akcenty antysemickie, gdy Kuroń zapraszał z plakatów mieszkańców Żoliborza na spotkania – ktoś doklejał do tego inny afisz, z wizerunkiem kilku starozakonnych i napisem „Co też on nam powi”. A Jacek Kuroń rzeczywiście mnóstwo spotkań z ludźmi odbył, czasem zapalał się i przekonywał tak długo, aż publiczność zaczynała wychodzić, trzeba go było mitygować, przerwać dyskretnie, stworzyć mieszkańcom szansę zadania pytań.

- Wybory wygrał Komitet Obywatelski, czyli w potocznym rozumieniu po prostu Solidarność. Frekwencja nie okazała się jednak imponująca – zagłosowało 62 proc uprawnionych. Dlaczego w Polsce nie było radosnych tłumów na ulicach, jak pół roku później w Pradze Czeskiej i Lipsku, a potem w republikach nadbałtyckich?

- Zmęczenie zaznaczało się po obu stronach. To już był zupełnie inny czas historyczny, niż lata 1980-81. Władza nie była w stanie złamać opozycji, chociaż wciąż wywierała decydujący wpływ na media, służby i wojsko. Z kolei opozycja wyszła ze stanu wojennego niebywale osłabiona. Gdy wybuchły strajki wiosenne a potem letnie w 1988 r. – partia postanowiła zasiąść do rozmów.

- Żeby oddać władzę?

- Naprawdę oni wtedy o tym nie myśleli. Zamierzali raczej podzielić się odpowiedzialnością za stan kraju i kryzys gospodarki, w socjalizmie permanentny, bo wszystkie manewry po 1981 r. okazały się nieskuteczne. Postanowili więc część odpowiedzialności za to przerzucić na opozycję.

- Uniemożliwił to zbyt jednoznaczny wynik wyborów czerwcowych?

- W sensie symbolicznym wynik to przełamał. Zaskoczył obie strony. Jak klęska listy krajowej, z której zamiast 35 prominentów rządowo-koalicyjnych do Sejmu wybrano zaledwie dwóch.

- Profesora seksuologii Mikołaja Kozakiewicza z ZSL, który potem został marszałkiem kontraktowego Sejmu oraz Adama Zielińskiego, ten drugi był ostatni na ułożonej alfabetycznie liście, a Polacy skreślali listę krajową zamaszyście ale niedokładnie, skreślenia nie docierały do jego nazwiska…

- Wytworzyło to sytuację, której Solidarność w ogóle nie brała pod uwagę, stąd pospieszna zgoda na to, żeby zdecydowała o tych mandatach Rada Państwa, która wprowadzała kiedyś stan wojenny i zaraz miała zostać rozwiązana. Ale psychologiczny przełom już się dokonał. Wkrótce powstała sytuacja, w której Adam Michnik mógł w „Gazecie Wyborczej” z 3 lipca 1989 opublikować artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”. Po 4 czerwca 1989 od zmian nie było już odwrotu. Odejście komunizmu stało się faktem.

Rozmawiał Łukasz Perzyna

Zdjęcie: Z okładki książki autorstwa Andrzeja Anusza „Nielegalna Polityka. Zjawisko drugiego obiegu politycznego w PRL (1976-1989)”

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do