
W świecie mediów pozostał do końca kimś wyjątkowym. Wręcz stanowił odwrotność stereotypu gościa, który w epoce celebrytów robi karierę. Gdy zgasł mu prompter, bez paniki mówił z głowy. Absolwent filozofii, zawsze z namysłem na twarzy, czasem z wyrazem lekkiego zdziwienia, konieczność bezustannej walki z głupszymi od siebie znosił z niezmienną kulturą i pogodą.
Z Grzegorzem Miecugowem pracowało się świetnie. Znający profesjonalną zasadę, że dziennikarz jest mądry mądrością innych – własną wiedzą się nie popisywał, polityków wolał przepytywać niż im przytakiwać, ufał też współpracownikom, na których się nie zawiódł. Przyszedł do Wiadomości TVP z radiowej Trójki, której stał się symbolem. Mnie jako specjalistę od prawicy pytał o tematy dnia. Nigdy nie próbował niczego narzucać.
Był wydawcą „głównych” czyli 19,30, gdy na 45 minut przed emisją przyszła wiadomość, że wyleciał w powietrze lombard na Mokotowie. W latach 90 trwała w stolicy wojna grup mafijnych. Rozejrzał się po newsroomie, jakby się zastanawiał, kto mu zrobi materiał na czas. Ominął wzrokiem specjalistę od policji. Spojrzał na mnie, właśnie skończyłem temat o pomysłach polityków na ratowanie Stoczni Gdańskiej.
- Zmontowałeś?
- Tak, masz do przeglądu.
- Pojedziesz?
Z miejsca zdarzenia wróciliśmy z ekipą, gdy dziennik już trwał, o 19,41. Napisany w samochodzie flamastrem drukowanymi literami tekst rzuciłem naprędce Agnieszce Romaszewskiej z nieodpartym: - Przepisz szybko. Odgrywająca czasem obrażoną księżniczkę senatorówna tym razem bez protestów pochyliła się nad klawiaturą. Zbiegłem na montaż. O 19,51 gotowy materiał ukazał się w głównym wydaniu Wiadomości.
Gdy inni wydawcy patrzyli, komu dać zarobić – Grzesiek kierował się zawsze tym, kto zrobi mu do Wiadomości najlepszy materiał.
Poczucie humoru miał specyficzne. Odzwierciedlało jego godny filozofa olimpijski spokój. Kiedyś, gdy szefem Wiadomości był Adam Pieczyński, w trakcie prowadzonego przez Miecugowa kolegium do newsroomu wpadła rozgorączkowana sekretarka.
- Dzwoni Adam Pieczyński – oznajmiła zdyszana.
- Pieczyński? – podnoszący brwi Miecugow odegrał całą pantomimę zdziwienia. – Nie znam…
Rozbrajał ironią, tam gdzie inni stosowali agresję. Jeśli trzeba, potrafił być twardy. Gdy w 1995 r. Adam Strzembosz zgłosił swoją kandydaturę na prezydenta, przygotowałem o nim tekst materiału. Grzegorz miał wątpliwości, czy dla kampanii prezydenckiej pierwszego prezesa istotny jest fakt, że trwają zabiegi o beatyfikację jego siostry. Pieczyńskiego w redakcji nie było, a jego zaliczany do „pampersów” z ekipy Wiesława Walendziaka zastępca Piotr Skwieciński postawił sprawę ostro: kwestia beatyfikacji ma się w materiale znaleźć i już… Długo się kłócili. Z newsroomu przeszli do gabinetu. Po godzinie wszedłem do nich bez pukania. Panowie, czas na decyzję, trzeba montować. Zaproponowałem, że skoro nie potrafią się dogadać, zrobię prostą relację z konferencji prasowej, na której Strzembosz ogłosił zamiar kandydowania, a przedstawimy go szczegółowo następnym razem. Ustąpił Miecugow, nie Skwieciński: - To nie tak, dajmy jego sylwetkę, trudno, niech już będzie ta siostra…
W wydaniu Miecugowa materiał ukazał się w pełnej i barwnej formie. Dzień później i tak Agnieszka Kublik w nienawistnym tekście w „Gazecie Wyborczej” opisała jak to Skwieciński zmusił Miecugowa do podania informacji o beatyfikacji siostry Strzembosza, ale telewidzów już to nie obchodziło, obejrzeli pełnowartościowy produkt.
Szacunek dla siebie nawzajem zachowaliśmy również, gdy nie pracowaliśmy już razem. Ewa Milewicz i Monika Olejnik próbowały organizować bojkot mojej skromnej osoby, bo jakoby w „Życiu” źle pisałem o ich koleżankach z TVP. W istocie w artykule nie padły żadne nazwiska, krytykowałem ogólnie gwiazdorskie praktyki i usłużność wobec postkomunistów. Jednak gdy zbierałem opinie dziennikarzy o jednej z kampanii wyborczych, obie panie pryncypialnie odmówiły mi wypowiedzi. Niewiele myśląc, zadzwoniłem po wypowiedź do Grześka Miecugowa. Gdy mi jej udzielił – zadbałem, żeby ukazała się na czołówce „Życia”. Wyobrażam sobie, jak musiała być następnego dnia wściekła tak zawsze kochająca siebie Monika Olejnik, czytając na pierwszej stronie opinię dawnego kolegi z „Trójki” zamiast jej własnej…
Zawodowiec i analityk, potrafił też udźwignąć rolę showmana w Big Brotherze. Wymyślił „Fakty” TVN. Gdy ze stacji odszedł po konflikcie z Tomaszem Lisem – doradzał medialnie marszałkowi Sejmu Maciejowi Płażyńskiemu. Po latach jego „Szkło kontaktowe” przewrotnie porównywano do „Rozmów nie dokończonych” Radia Maryja, bo oba programy wychowały sobie oddaną i wielbiącą je publiczność.
Jesienią skończyłby 62 lata. Dziennikarstwo w Polsce bez Grzegorza Miecugowa będzie na pewno głupsze i pozbawione dystansu. Trochę tak, jak literatura po niedawnym odejściu innego wielkiego ironisty, Janusza Głowackiego…
Łukasz Perzyna
Fot: Wikimedia Commons
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Będzie go brakowalo