
Serca ale i umysły Polaków podbił bez reszty, gdy wybrał naszą Ojczyznę jako kierunek pierwszej swojej pielgrzymki na początku pontyfikatu. Benedykt XVI chciał w rok po wyborze zademonstrować w ten sposób, że czuje się kontynuatorem dzieła Jana Pawła II. Głęboko zapadły w pamięć zbiorową słowa, jakie wtedy wypowiedział w Oświęcimiu, ale jeszcze bardziej wymowne okazało się milczenie, które zachował kiedy samotnie, jakby na znak pokuty przekraczał obozową bramę.
Podobnie jak Karol Wojtyła, również Joseph Ratzinger zaliczał się do pokolenia wojennego, ale doświadczenia ich obu z oczywistych względów okazały się odmienne. Syn niechętnego nazizmowi żandarma z małej bawarskiej wioski miał za sobą przymusową służbę w wermachcie, dezercję i pobyt w alianckim obozie jenieckim, które poprzedziły jego wstąpienie do seminarium duchownego, gdzie rozmiłował się w myśli św. Augustyna. Nasz przyszły papież występował w konspiracyjnym teatrze i studiował polonistykę na tajnych kompletach a na życie zarabiał podczas okupacji jako robotnik w zakładach Solvay. Właśnie tam, a ściślej w pozostałe po fabryce miejsce skierował swoje kroki jego następca w trakcie pierwszej zagranicznej pielgrzymki w 2006 r.. Konsekwentnie podążał śladami wielkiego poprzednika: odprawił mszę na placu Piłsudskiego, który w czasie, gdy Jan Paweł II powtarzał tam słowa "niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi" nazywał się jeszcze - równie znacząco - placem Zwycięstwa. Benedykt XVI pokazał się w słynnym papieskim oknie i odprawił mszę na Jasnej Górze. Odwiedził rodzinne Wadowice Wojtyły. Jednak to w Oświęcimiu pierwszemu od tysiąca lat niemieckiemu duchownemu stojącego u steru Kościoła powszechnego przyszło zmierzyć się z historią Europy ale i własnego narodu i jego tam wizyta miała największy ciężar gatunkowy.
Jak Bóg mógł do tego dopuścić? - pytał Benedykt w Oświęcimiu. Zastrzegł zarazem: - Nie mogłem tu nie przyjechać.
Tylko Jan Paweł II liczyć mógł w swojej Ojczyźnie na liczniejsze przywitanie. Przecież jak napisali biografowie: amerykański dziennikarz i wcześniejszy demaskator afery Watergate, Bob Woodward i watykanista Marco Politi, dawny aktor Teatru Rapsodycznego skupiał wokół siebie tłumy, jakich nie ściągał wcześniej żaden przywódca w historii. Jednak Benedykt XVI w rok po śmierci poprzednika zebrał również w jego ojczyźnie imponujące grono słuchaczy. Na Błoniach krakowskich było ich 900 tys, w Częstochowie 450 tys, w stolicy 300 tys. Żaden światowy lider po odejściu Jana Pawła II nie mógł spodziewać się tak masowej publiczności.
Chociaż ostatnie dziesięć lat życia spędził w nowej dla watykańskiego protokołu roli papieża-seniora (gdy poprzednio zwierzchnik Kościoła dobrowolnie przekazywał urząd następcy, trwało jeszcze średniowiecze) - w dniach jego pożegnania nie trzeba było o jego misji i roli przypominać. Symboliczne ujęcia Ojca Św. wypuszczającego na wolność białego gołębia, który wcale nie chce odlecieć i pochylającego się nad dziećmi oddają symbolicznie istotę jego pontyfikatu. Bronił rodziny w jej tradycyjnej postaci. Pozostawał otwarty na innych. Cechowały go wewnętrzne ciepło i empatia. Filozof i teolog o wielkiej erudycji przemawiał powszechnie zrozumiałymi słowami. Do nas zaś zwracał się po polsku, co zjednywało mu oczywistą sympatię. Najważniejsze jednak pozostawało to, co mówi, a nie papieska polszczyzna z germańskim akcentem. Kontakt nawiązywał błyskawicznie. Skupiał uwagę. Ujmował życzliwością.
Zupełnie wbrew przydomkowi "pancernego kardynała", na który uprzednio zapracował sobie pełniąc przez niemal ćwierćwiecze trudny urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Gdy w burzliwym roku 1981 r. obejmował to strategiczne stanowisko, świat dzieliła żelazna kurtyna. Wspierał Jana Pawła II w dziele jej demontażu. Kościół - o czym nie wszyscy już dziś pamiętają - stał się wtedy przedmiotem nie tylko bezpośredniej przemocy, czego wyrazem stał się los poległych za wiarę męczenników: arcybiskupa Oskara Romero w Salwadorze a także ks. Jerzego Popiełuszki i innych kapłanów wspierających Solidarność w Polsce. Równie niebezpieczne okazywało się zagrożenie nie stroniącą od gloryfikowania walki zbrojnej teologią wyzwolenia, popularną w państwach Ameryki Łacińskiej ale również anachronicznym i odwołującym się do Kościoła przedsoborowego ruchem lefebrystowskim, skupionym na rytuałach a nie misji społecznej i nauczaniu papieskim. Oba niebezpieczeństwa udało się uśmierzyć, o czym nie rozstrzygnęły bynajmniej ekskomuniki - chociaż i je przyszło niekiedy z konieczności stosować - lecz duchowa siła i wyższość moralna uosabiana przez Papieża z Polski i wspierającego go lojalnie kardynała z Niemiec. W ich czasach Kościół jak żadna inna ponadnarodowa instytucja przyczynił się do przełamania podziału świata oraz powrotu demokracji w krajach o ustrojach tak różnych i lokalizacjach na globusie tak odległych jak Polska, Filipiny i Chile, których los połączyła jednak pokojowa misja hierarchów skutecznie nakłaniających do wyrzeczenia się przemocy jako środka do osiągania celów wyższych. Przypominających też o wartościach.
Krótki w skali ponad dwóch tysięcy lat dziejów Kościoła pontyfikat Benedykta XVI (2005-2013) zapisze się trafnym niewątpliwie wskazywaniem zagrożeń, które w postaci pierwszej od dziesięcioleci "gorącej" wojny w Europie objawiły się w niechlubnej pełni już za jego następcy - Franciszka. Nie zawsze trafnie dobrane w obliczu dramatycznej sytuacji słowa tego ostatniego (choćby pamiętny lapsus o "szczekaniu NATO wokół granic Rosji") pozwoliły nam dopiero trafnie docenić niezrównaną umiejętność Benedykta XVI mówienia o sprawach najtrudniejszych w sposób jednoznaczny ale również subtelny, żeby nie pogorszyć sytuacji i nie urazić nikogo.
Fot: Wikimedia Commons
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie