
Z Piotrem Sławińskim, szefem Wiadomości TVP w latach 2001-4 rozmawia Łukasz Perzyna
- Wiadomości TVP, kiedy Pan nimi kierował, relacjonowały dwie wojny: w Afganistanie i Iraku. Jak z perspektywy tego doświadczenia ocenia Pan przekazy stacji telewizyjnych dotyczące wojny na Ukrainie? Czy fakt, że relacje TVP i TVN, na co dzień zwykle rozbieżne, w tej kwestii prawie się nie różnią, nie podkopuje zaufania do profesjonalizmu i rzetelności mediów?
- Inaczej zapewne tej wojny relacjonować się nie da. Wtedy, w 2001 r. kiedy w odpowiedzi na atak terrorystów na dwie wieże nowojorskiego World Trade Center siły koalicji międzynarodowej zaczęły działania wojenne w Afganistanie i dwa lata później w Iraku - wszystkie stacje również mówiły tym samym językiem. Wspólne było bowiem poczucie zagrożenia. Podobna ocena sytuacji. Stąd i narracja zbliżona.
- Konflikt toczył się jednak o tysiące kilometrów od nas?
- W działaniach wojennych w Afganistanie i Iraku uczestniczyli polscy żołnierze, jednak oczywiście trudno tamtą sytuację porównać z obecną, kiedy staliśmy się państwem frontowym, wojna toczy się tuż za naszą wschodnią granicą. Dlatego sympatie polityczne stacji, które ją relacjonują, nie mają tak wielkiego znaczenia. Podobnie jak barwy partyjne większości polskich polityków, zgodnych w jej ocenie. Można nawet powiedzieć, że Polska na pełne poparcie dla Ukrainy zdecydowała się dość późno, stanowiło to efekt wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie, kiedy tę politykę powiązano z amerykańskimi gwarancjami dla nas. Zaś jeśli dziennikarze mówią jednym głosem w tej sprawie, to dlatego, że czują wspólne zagrożenie i żywią przekonanie, że pomagać Ukrainie - to polska racja stanu.
- Jednak ani państwo, ani media, nas nie zaskoczyły tak pozytywnie, jak postawy zwyczajnych Polaków. Po latach mówienia o atomizacji czy wręcz egoizmie okazało się, że zwykli ludzie stworzyli największą akcję humanitarną nowoczesnej Europy?
- Polacy chętnie przyjmują uchodźców z Ukrainy pod dach własnych mieszkań i domów. Z własnej kieszeni finansują pomoc dla ukraińskich kobiet i dzieci. Pomoc wojskowa, jakiej Polska udziela Ukrainie, druga po amerykańskiej, to domena państwa - jednak cała akcja humanitarna to zasługa obywateli.
- Angażujemy się, bo straszne wydarzenia dzieją się blisko nas, rozumiemy przecież nie tylko język ofiar. Agresora także, co nie znaczy, że mają do nas trafiać jego argumenty?
- Rosyjskie przekazy oparte są w większości na dezinformacji. Na kłamstwie i półprawdach. Zamiast o wojnie, mówi się tam o operacji specjalnej. Albo o walce z faszyzmem, co bulwersuje szczególnie, gdy zbrodnie agresora przypominają te, których dokonywali naziści. Nikt chyba mediom w Polsce nie stawia zarzutu, że podobnego punktu widzenia nie uwzględniają.
- Znajduję jeden wyjątek: wywiad braci Karnowskich z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Andriejewem, upowszechniający putinowski punkt widzenia w kwestii Ukrainy?
- Jego publikacja odbiła się szerokim echem. Uznaję ją za poważny błąd. Nie na tym bowiem obiektywizm polega, żeby przekazywać wersję, która uzasadnia przemoc. Warto natomiast spojrzeć na tę wojnę z perspektywy tego, co niesie ona dla samej Rosji, a nie retoryki jej propagandy: chcielibyśmy, żeby Rosja się rozwijała i otwierała, ale tą wojną podobną szansę zaprzepaściła. Podziwialiśmy rosyjskich poetów i filmowców, teraz rosyjska polityka działa destrukcyjnie, wszystkie wartości własnej kultury deprecjonuje, trudno się więc dziwić, że na Ukrainie uchwala się przepisy, blokujące dostęp do wszystkiego, co rosyjskie. A przy tym Putin izoluje Rosję od nowoczesnych tendencji, hi-tech, budowania konkurencyjnej gospodarki. Putinowska Rosja oparta na przemocy nie ma nic do zaoferowania światu.
- W trakcie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej nawet Saddam Husajn zezwolił na pozostanie w bombardowanym przez Amerykanów Bagdadzie korespondentowi CNN Peterowi Arnettowi. Czy dziś to już utopia, żeby dziennikarz telewizyjny mógł funkcjonować ponad podziałami i emocjami?
- W wypadku rosyjskiej agresji na Ukrainę to się nie uda. Andrzej Zaucha z TVN musiał opuścić Moskwę, bo nie mógł stamtąd nawet mówić o wojnie, tylko o operacji specjalnej, a w ten sposób relacjonować nie chciał, żeby mu gospodarze słownictwo dobierali.
- Jaki jest wpływ przekazu telewizyjnego na pomoc, jakiej Polacy udzielają Ukraińcom? W pierwszych dniach konfliktu oglądało się telewizję częściej niż zwykle. Gdy później przechodziliśmy przez dworzec, gdzie wtedy koczowali uchodźcy, wiedzieliśmy już, przed czym uciekają... Ludzie tacy, jak my... Tak rodziło się współczucie? W tragedii greckiej efekt katharsis jako przeżywanej równocześnie litości i trwogi motywuje się tym, że nieszczęście spotyka ludzi... takich samych jak my? Więc i nas mogłoby dotknąć?
- Dlatego współczucie okazuje się szczere, a pomoc skuteczna. Zapewne w ten sposób to działa. Wielu uchodźców w marcu br. przyjechało do nas w kożuchach. Taka była wtedy aura. Teraz mamy 30 stopni ciepła. I znalazły się dla nich ubrania, chociaż tych letnich ze sobą zabrać nie zdążyli. Żadne państwo takiej pomocy by nie zapewniło. Uruchomić ją mogła tylko uwolniona społeczna energia. Polacy pomagają, chociaż jest coraz trudniej, szaleje drożyzna. Szok wywołany przez przekazy telewizyjne konfrontowane później z widokiem szukających u nas spokoju ukraińskich kobiet i dzieci walnie się do tego przyczynił.
- Czy przekazy powinny pokazywać całe okrucieństwo wojny? Łatwo wtedy o zarzut, że się nim epatuje, dla efektu, także oglądalności, a przecież zaraz po serwisie płatne reklamy wejdą?
- Koszmarne kadry z ataku na centrum handlowe w Krzemieńczuku czy wcześniej na dworzec w Krematorsku pozostawiają po sobie szokujące wrażenie, ale żeby obiektywnie mówić o tej wojnie, trzeba jej okrucieństwo pokazać. Bez niego niewiele z niej się zrozumie. Zawsze możliwe są pewne telewizyjne środki, przesłanianie najbardziej drastycznych detali, ale tam, gdzie naprawdę to konieczne. Wyboru nie ma, musimy pokazać również okrucieństwo. Chińska telewizja tego w swoich przekazach nie robi, ale nie ona cieszy się najlepszą reputacją w świecie. Nie o nią zresztą w tym wypadku chodzi, lecz o prawdę. Jeśli Polacy mają zrozumieć Ukraińców i ich cierpienia, muszą poczuć chociaż przez chwilę to, co czują oni, dowiedzieć się, jak wygląda wojna, toczona tuż za naszą granicą. Innej drogi nie ma.
Fot: Mieszkańcy Bachmuta pokazują zniszczenia swoich domów po uderzeniach rosyjskich rakiet. Czerwiec 2022, obwód doniecki. / autor: Yefrem Lukatskyi
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie