
Z Rafałem Jabłońskim kandydatem Bezpartyjnych Samorządowców do Sejmiku Mazowieckiego w okręgu płockim, szefem sztabu Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej rozmawia Łukasz Perzyna
- Podczas niedawnej konwencji w Sochaczewie podkreślał Pan, że tworzycie największy niepartyjny komitet wyborczy. Jakie ma to znaczenie dla mieszkańców, a ściślej: jak Pan odpowie wyborcy, który spyta, dlaczego akurat to ma go obchodzić?
- Nie boimy się żadnych pytań. Rzeczywiście podnosimy to, że jesteśmy największym bezpartyjnym komitetem. Zarejestrowanie nas stało się sukcesem. Wyborcy, kiedy o to spyta, odpowiemy, że w ramach programu "NapędzaMY Mazowsze" chcemy zasypywać podziały. I to już dla niego z pewnością nie okaże się obojętne. Dramatem staje się bowiem, gdy podziały przenoszą się na szczebel samorządowy. Na tym poziomie wzajemne zwalczanie się powoduje paraliż decyzji.
- Ale spór czy rywalizacja pozostają nieodłączne chyba od polityki, nawet tej lokalnej?
- Nie o konkurencji projektów i programów przecież mówię. Gorzej dzieje się, gdy ekipa z jednej opcji politycznej blokuje świadomie inwestycje, inicjowane przez burmistrza z przeciwnego obozu. Cały kraj cierpi na tym, gdy sumują się podobne konflikty, które wcale nie na poziomie samorządu się rodzą. Nie widać wtedy rozwoju ani progresu, tylko konflikt. Na nim zależy lokalnym agendom partii politycznych, a nie na skoku cywilizacyjnym, którego mamy szansę dokonać. Powraca problem, jak długo mamy pozostawać krajem na dorobku. Możliwości postępu pokazuje rozwój infrastruktury jaki w ostatnich latach się dokonał. Wiele udało się wytyczyć nowych dróg a stare ponaprawiać.
- Jak objąć wspólnym i istotnym dla wszystkich projektem tak zróżnicowany okręg wyborczy jak płocki? Obejmuje przecież Ciechanów i Sochaczew, Gostynin i Żyrardów?
- Nie jest tak, że jego mieszkańców nic nie łączy. A ściślej - na pewno łączy ich troska... o połączenia właśnie. Jak połączyć ich miasta ze stolicą i poprawić komunikację między nimi. Kwestia infrastruktury okaże się nadrzędna, żeby nie dopuścić do utrwalenia się dwóch prędkości rozwoju u nas na Mazowszu. Jedna to ta światowa, europejska, uosabiają ją warszawskie metro i lotniska, ale miałaby obejmować tylko stolicę wraz z okolicznymi powiatami. A druga stałaby się domeną trwałego zapóźnienia. Jeśli pojedzie się do Żuromina, powiatowego przecież miasta z zacnymi tradycjami, gołym okiem zobaczy się wykluczenie transportowe. Z niego rodzi się przekonanie, że wszędzie ma się daleko. W wielu jeszcze mniejszych miejscowościach za całą komunikację starczyć musi mieszkańcom pojawiający się raz lub dwa dziennie biedny pekaes. Ale problem dotyczy również miast bez porównania bogatszych. Z Płocka koleją do Warszawy jedzie się przez Kutno. Droga zaś dla samochodów jest zatłoczona i odległa od standardu szybkich dwupasmówek. Jedynym docelowym rozwiązaniem okaże się wyrównanie do jednolitego wysokiego standardu. Wiemy, ile wysiłku to wymaga. I wspólnej pracy bez uprzedzeń politycznych, jakie do samorządu wnoszą partie. Nasuwa mi się oczywisty przykład. Tam gdzie miasta okazują się dobrze skomunikowane, choćby Sochaczew czy Mszczonów, wokół lokują się centra logistyki i drobny przemysł. Gorzej ma już Siedleckie. Zaś całkiem fatalnie wygląda to na południe od Radomia, gdzie wciąż - pomimo w miarę optymistycznych wskaźników w całym kraju - w wielu rejonach mamy strukturalne bezrobocie na poziomie 20 proc. Pozbawieni pracy mieszkańcy nie ruszą w świat jak farmerzy z "Gron gniewu" Johna Steinbecka, nie poszukają pracy z dala od domu, bo musieliby wszystko zostawić, a na wynajęcie gdzieś dalej mieszkania ich nie stać. Trzeba dać ludziom możliwość dogodnego dojazdu. Sprawić, żeby praca w ten sposób przybliżyła się do nich. Wtedy wreszcie ją trwale znajdą. Sejmik ma sporo do powiedzenia w tych sprawach. Drogi wojewódzkie mają zasadnicze znaczenie dla rozwiązania wielu szczegółowych problemów.
- Ale nie tylko z wyrównaniem jakości infrastruktury zamierza się Pan zmierzyć w sejmiku?
- Za nieodzowne uznaję wsparcie ludzi młodych tak, żeby mogli zakładać własne biznesy. W moim okręgu wyborczym ma to zasadnicze znaczenie. Bo po prostu z domu wtedy nie trzeba wyjeżdżać. Miasta Mazowsza przestaną się wyludniać. Dobre szkoły i uczelnie znajdujemy nie tylko w Warszawie: także w Płocku, Ciechanowie, Siedlcach i Radomiu. Jedynej oferty dla ich młodych i zdolnych absolwentów nie może stanowić praca w globalnych korporacjach w wielkim mieście. Każda potężna marka mająca swój oddział w Polsce może w dowolnym momencie zdecydować o jego likwidacji. Dlatego lepiej, żeby młodzi, obeznani z nowymi technologiami, otwierali firmy, których los będzie od nich samych zależeć. Da im to oczywiście nie żadną pewność zatrudnienia, ale świadomość, że mają na nie wpływ zamiast bezsilności i poczucia bycia trybem w maszynie. Rozwiązaniem są granty i inkubatory przedsiębiorczości. Wynalazcy Google'a pierwszy milion dolarów dostali od uczelni, podobnie Mark Zuckerberg gdy startował z Facebookiem. A u nas: albo korpo albo wyjazd jeszcze dalej, za granicę. Na szczeblu sejmiku wojewódzkiego nie brakuje środków do zagospodarowania, współpraca z uczelniami też wydaje się oczywista, jeśli ma ułatwić młodym start w samodzielne życie.
- Z czym warto przyspieszyć? Jakie widzi Pan zadania samorządu wojewódzkiego, których dotychczas nie podejmował na właściwą skalę?
- W zakresie ochrony środowiska, co oczywiste, wystarczy rzut oka na mapę, spojrzenie ile mamy rzek na Mazowszu. Wiele z nich w stanie nie lepszym od Odry. Niebawem wejdzie w życie ramowa dyrektywa wodna. Na razie jednak wszelkie władze, chociaż o tym wiedzą, związane z nią decyzje odkładają. Trwa okres dostosowawczy, ale nic się nie dzieje. A później problem wybuchnie nagle, gdy okaże się, że trzeba wprowadzać ograniczenia, którym ludzie się sprzeciwiają. Będą opłaty karne dla samorządów. I utyskiwania polityków z partyjnych central, że znowu zła Unia Europejska temu wszystkiemu winna. Naraz przekonamy się, że mamy drugi Zielony Ład, taką bombę z opóźnionym zapłonem. Warto wyprzedzać wyzwania. To niezbędne, chociaż budowa nowej oczyszczalni, zlokalizowanej z reguły daleko od szosy - dla włodarzy okazuje się nie tylko kosztowna ale mniej wdzięczna niż inne inwestycje: nie widać bowiem efektu przecinania wstęgi. Nie wolno jednak odsuwać wszystkiego w czasie, grać na przeczekanie, bo od decyzji i tak nie uciekniemy. Skoro mamy nadrabiać dystans do bogatych, tej zasady się trzymajmy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie