Reklama

Stan wojenny - osobiste wspomnienia cz.1

13 grudnia 1981 r. komuniści pod przewodnictwem Wojciecha Jaruzelskiego podjęli próbę zatrzymania polskiego społeczeństwa w drodze do niepodległości. Wyprowadzono na ulice wojsko, milicję, rozpoczęto masowe aresztowania. Stan wojenny mimo formalnego zniesienia w 1983 r. trwał naprawdę do jesieni 1989 r. Śmierć z rąk milicji, zomo i służby bezpieczeństwa poniosły 93 osoby.    Tysiące osób przeszło przez więzienia, obozy internowanych i areszty. Gospodarka została doprowadzona do ruiny. 25 lat po tej zbrodni Wojciech Jaruzelski głosił publicznie, że stan wojenny był ratunkiem. Cyt. ,Jestem dumny z tego, że dzięki stanowi Wojennemu wszystkim nam i Polakom i Białorusinom i Ukraińcom i Rosjanom udało się uniknąć większego nieszczęścia”. Postać Jaruzelskiego jest hańbą w najnowszych dziejach Polski. Jest przykładem płatnej służby na rzecz Rosji i zdrady narodowej.   25 rocznica wprowadzenia stanu wojennego to nadal żywa rana. To pamięć o górnikach z „Wujka”, ks. Popiełuszce, Grzegorzu Przemyku, Piotrze Bartoszcze, Bogdanie Włosiku i wielu innych, którzy zginęli za Polskę. Za niepodległą Polskę.   25 lat temu byłem 12 letnim dzieckiem. Dzięki tzw. Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego stałem się W jednej chwili dorosłym. Tak zapamiętałem tamte wydarzenia. W poniedziałek 14 grudnia 1981 r. mój ojciec robotnik Zakładu Narzędziowego w ZM Ursus wyszedł z domu do pracy na poranną zmianę. Do szkoły nie poszedłem, gdyż zajęcia zostały zawieszone. Nie pamiętam jak dotarła do nas wiadomość, że fabryka strajkuje. Pojechałem autobusem numer 194, żeby zobaczyć bramę główną do zakładów mechanicznych Ursus. W różnych miejscach na placyku przed portiernią stały wozy milicyjne i rozstawione były patrole. Nie wyglądało to na jakąś koncentrację przed mającym nastąpić uderzeniem a raczej na blokadę. Ojciec powinien wyjść bramą główną tuż po 14. Czasem czekałem na niego szczególnie w wakacyjne dni dlatego wiedziałem ile mniej więcej czasu zajmowało mu przejście z zakładu narzędziowego do portierni. Minęło pół godziny i nie wyszedł. Ludzie opuszczali pojedynczo teren fabryki. Postanowiłem wrócić na osiedle.    Była godzina między 15 a 16. W domu mama powiedziała, że idzie do Jadwigi Karpezo, żony aresztowanego w nocy 13 grudnia jednego z działaczy zakładowej „Solidarności”. Ja też koniecznie chciałem pójść. Pani Jadwiga była chyba pierwszą osobą w Ursusie poza strajkującymi w fabryce, która postanowiła czynnie zaprotestować przeciwko juncie Jaruzelskiego. Na dużych płachtach pakowego szarego papieru malowała zwykłymi farbami plakatowymi „Uwolnić więźniów!”.    Plakaty były porozkładane na stole, krzesłach, na podłodze. Około 18 wieczorem zdecydowała, że pójdzie sama je rozlepić gdzieś na ulicy. Natychmiast znalazła wspólniczkę w mojej matce. W ten sposób miałem okazję uczestniczyć w pierwszej „akcji” ursusowskiej opozycji przeciwko komunistycznej władzy. Kobiety kleiły te płachty na przystankach MZK, a nawet na jadącym już autobusie linii 191. Pani Jadwiga - absolwentka AWF wykazywała się doskonałą kondycją. Podbiegała do ruszającego autobusu i szybko kleiła plakat w nadziei, że będzie widoczny na kolejnych przystankach przez ludzi.    W okolicach dworca kolejowego spotkaliśmy Mirosława B. z jego znajomą. Należeli do stałych uczestników wycieczek organizowanych przez ojca W ramach NSZZ ,,S”. Gdy zobaczyli nasze plakaty widać było jak się bali. Mama demonstracyjnie powiedziała, że idziemy dalej kleić a oni szybko odwrócili się na pięcie i czym prędzej oddalili się od naszej trójki. Bez problemu wróciliśmy do domu. Należało wrócić przed godz. 22 ponieważ obowiązywała tzw. godzina milicyjna.    Ojciec do domu na noc nie wrócił. Dopiero następnego dnia przyszedł normalnie jak gdyby nic po 14 czyli po pierwszej zmianie. Opowiedział jak wyglądał strajk. W fabryce i nocna interwencja ZOMO i Służby Bezpieczeństwa.    14 grudnia na wezwanie ,,Solidarności” została tylko część załogi zdecydowana na strajk. Z ojcem w zakładzie narzędziowni zostali między innymi przewodniczący Henryk Brodniewicz i Michał Orzeł. Późnym wieczorem nastąpiła pełna koncentracja sił ZOMO. Uderzenie było około północy. W momencie ataku ojciec z Michałem schronili się W pomieszczeniu, W którym znajdowały się urządzenia o nazwie elektro-drążarki. Ojciec szybko zamknął drzwi, zgasił światło i obaj stanęli z zapartym tchem. Słychać było tupot milicyjnych butów, jakieś krzyki.   Nagle szarpnięcie za drzwi... jedno ... drugie. Ojciec mówił, że plecy miał zlane potem. Jeszcze jedna próba szarpania za klamkę, jakieś niewyraźne pół zdania i cisza. Tak przeczekali do rana nie mając pojęcia co się działo na fabrycznej hali. A W środku, jak wynika z relacji tych, którzy zostali napadnięci przez uzbrojonych w pały milicjantów nastąpiła selekcja. SB-cy kazali odizolować od grupy robotników tych, których natychmiast aresztowano. Reszcie kazano iść do domu.   ZOMO-wcy byli zziębnięci i głodni. Gdy dostali się do zakładowej stołówki pili i jedli wszystko cokolwiek wpadło im w ręce. Rano ruszyła „normalnie” pierwsza zmiana. Po 14 ojciec wrócił do domu i raczej w ponurym nastroju spędziliśmy resztę dnia.    Ciszę nocną nagle przerwało natarczywe dzwonienie do drzwi i łomot. Usłyszałem coś w rodzaju: otwierać milicja! Była mniej więcej godzina 2 po północy. Nie pamiętam, co powiedzieli po wejściu. Jeden z mundurowych zaczął chodzić po mieszkaniu zapalając światło. Wszedł do pokoju, w którym spałem, spojrzał na mnie i zgasił światło. Ojcu kazali natychmiast się ubierać. Leżałem w łóżku i czułem bicie serca. Wyszli zabierając ojca. Po chwili weszła do mojego pokoju matka. Oboje wybuchnęliśmy płaczem. Przy nocnej lampce doczekaliśmy grudniowego świtu.    Rano wyszedłem do sklepu spożywczego po chleb. Przed sklepem na rogu ulic Keniga i Warszawskiej ustawił się mały „ogonek” około 10-15 osób. Czekaliśmy na dostawę. Kolejka drgnęła i jakiś człowiek z uśmiechem powiedział, że: „wojskowi zadbali dziś nie tylko o chleb ale i o coś do chleba”. Potem okazało się, że jedynym produktem oprócz chleba była dostarczona do sprzedaży również margaryna ,,Palma”.    Tego samego dnia pamiętam jak w Dzienniku Telewizyjnym podano komunikat o tragedii na Śląsku. Milicja dokonała pacyfíkacji kopalni w Katowicach i padli zabici. W budynku naszej szkoły podstawowej nr 11 zaczęto organizować koszary dla Wojska. W kilku miejscach stały czołgi. Na boisku szkolnym widać było od czasu do czasu przegrupowywanie się wozów bojowych. Wiadomości z Warszawy były skąpe, prawie żadne. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się o pacyfikacji siedziby NSZZ ,,So1idamość” Region Mazowsze mieszczącej się przy ul. Mokotowskiej. Przed atakiem na siedzibę regionu udało się podobno wynieść tylnym wyjściem materiały, ulotki, maszyny do pisania, później wykorzystane do pracy konspiracyjnej. My o tym Wszystkim nie mieliśmy pojęcia. Wiedzieliśmy tylko o masowych aresztowaniach i te informacje rozchodziły się szybko. Nikt nie wiedział jeszcze gdzie wywieziono aresztowanych, jakie postawiono im zarzuty i w ogóle co im grozi. Na tle wydarzeń ze Śląska woleliśmy o tym nie myśleć. To była otwarta wojna z „Solidamością” i spodziewać się można było najgorszego.
Stan wojenny - osobiste wspomnienia cz.2   Zdjęcie: zbiory Bogdana Bujaka

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do