
Ze Zbigniewem Bujakiem pierwszym przewodniczącym Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność" rozmawia Łukasz Perzyna.
- Jak to się stało, że Pan wtedy najbardziej rozpoznawalny po laureacie pokojowej Nagrody Nobla i przewodniczącym Związku Lechu Wałęsie człowiek Solidarności, lider podziemia, za którym przez cztery i pół roku bezskutecznie uganiały się milicja i bezpieka - nie kandydował w wyborach z 4 czerwca 1989 r?
- My, związkowi liderzy - myślę tu również o Władysławie Frasyniuku i Bogdanie Lisie - uważaliśmy wtedy, że wraz z Lechem Wałęsą powinniśmy iść do parlamentu.
- Ale ludzie bliscy Wałęsie zaręczają, że on już wtedy myślał o prezydenturze?
- Specyficzna rozgrywka o władzę już się wtedy zaczynała. Tym nas Wałęsa przewyższał, że doskonale to wyczuwał. Kiedy nie zdecydował się na kandydowanie stało się oczywiste, że zespół parlamentarny Solidarności wkrótce stanie się przedmiotem ostrej krytyki podobnie jak przyszły rząd przez nasz obóz wyłoniony.
- Ale swoją drogą byliście do Solidarności przywiązani, czemu trudno się dziwić?
- Z ówczesnych rozmów z Władysławem Frasyniukiem zapamiętałem nasze wspólne przekonanie, że Związek jest nie tylko najważniejszą instytucją w historii Polski, najistotniejszą przy tym dla politycznych zmian - ale też ma największe znaczenie nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, lecz dla całego ówczesnego świata. Dla podziwiających nas gości z Zachodu stało się oczywiste, że Solidarność nie tylko zmienia stosunki społeczno-polityczne ale zapowiada przemiany XXI wieku. Nacisk na strukturę terytorialną odpowiadał kierunkowi tych zmian.
- Władza była za czasów PZPR scentralizowana, więc Solidarność przyjęła zasadę, że ma silne regiony?
- Obserwatorzy, którzy z zagranicy przyjeżdżali, wręcz twierdzili, że odpowiadamy na problemy, z którymi oni nie umieją sobie poradzić. Wspomniana struktura terytorialna Związku - to idealne rozwiązanie z punktu widzenia nowoczesnego zarządzania. Europę od czasu Porozumień Helsińskich z 1975 r. inspirowały idee praw człowieka, miała właściwe intencje, ale dopiero Solidarność pokazała, że to skuteczna droga. Jacek Kuroń i Bronisław Geremek doskonale diagnozowali ówczesne problemy. Z kolei Wałęsa najlepiej z nas wszystkich wyczuwał, ku czemu to wszystko zmierza. Zaś my zastanawialiśmy się wtedy w 1989 roku co jest ważniejsze: tworzący się parlament a za chwilę być może solidarnościowy rząd czy formuła Solidarności.
- Aż Wałęsa wybrał... również za Was?
- Postanowiliśmy, że zostajemy po społecznej stronie. Wałęsa popełnił błąd. Naszym obowiązkiem było znaleźć się w parlamencie, gdzie tworzyły się standardy kultury politycznej. Tam znaleźli się Bronisław Geremek, Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Nasi koledzy i eksperci. Ale nas zabrakło. W naszym ruchu czym innym było żródło siły intelektualnej czym innym siła polityczna. Tej siły politycznej zabrakło. Dziś można to sprowadzić do czytelnych decyzji. Pewnie Ursus przeżyłby, zakłady mechaniczne zostałyby ocalone, gdybym znalazł się w Sejmie i tam wspierał Zbigniewa Janasa. Gdyby zaś Wałęsa był w parlamencie, znaleźliby się eksperci, zdolni restrukturyzować przemysł stoczniowy, z Gdańskiem i Szczecinem.
- Ale rząd wyłoniony w następstwie czerwcowych wyborów choć nie od razu po nich był przecież solidarnościowy?
- W krótkim czasie po powołaniu Tadeusza Mazowieckiego na premiera Władysław Frasyniuk orzekł, że inne kandydatury były lepsze. Stawialiśmy wtedy na Bronisława Geremka lub Jacka Kuronia.
- Czego Mazowieckiemu brakowało?
- Jako doradca był zasłużony dla ruchu Solidarności, ale tamci dwaj lepiej rozumieli jego dynamikę. A Mazowiecki tej wewnętrznej sytuacji aż tak dobrze jak oni nie pojmował.
- Dlaczego zatem premierem został?
- Nie mieliśmy wtedy świadomości, że tak silny okaże się wpływ Kościoła na obsadę tego stanowiska ani że Wojciech Jaruzelski, który wtedy był już prezydentem, szybko przystanie na jego kandydaturę.
- Wyczuwam w tym co Pan mówi pewien fatalizm?
- My, mówię o związkowych liderach wywodzących się z opozycji demokratycznej, funkcjonowaliśmy jako zespół. Rozumieliśmy, gdzie jest siła polityczna a gdzie wiedza o geopolityce Polski, tak istotna w sytuacji, gdy wciąż istniał Związek Radziecki. Razem składało się to na siłę i skuteczność.
- W czasie przeszłym Pan o tym mówi... Paradoksalnie gdy wygraliście wybory ten, jak Pan go nazywa, zespół właśnie przestawał istnieć?
- Niestety po Okrągłym Stole to już nie przetrwało. Dziś to już banalna obserwacja. Teraz gdy spotykamy się w Ursusie w gronie 50 osób, sam jestem w piątce tych, co opowiadają się za opozycją, ale 45 pozostałych znajduje się po stronie Prawa i Sprawiedliwości.
- Jaki element sytuacji po 1989 miał na to rozstrzygający wpływ?
- Ogromna część ludzi Solidarności znalazła się na marginesie.
Fot: Wystawa na "Na drodze do wolności" przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie / Wikimedia Commons
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie