Reklama

13 grudnia 1981: zaatakowała władza, zwyciężyła wspólnota

13/12/2021 06:23

Społeczny sens doświadczenia stanu wojennego nie sprowadza się wyłącznie do faktu, że władzy pomimo użycia przemocy nie udało się rozbić Solidarności, tylko zepchnąć ją do podziemia. Polacy, błyskawicznie pomagając sobie, znaleźli środki zaradcze zarówno na wszechobecne restrykcje jak niedobory zaopatrzenia. Zanim jeszcze podziemie wyłoniło swoje kierownictwo, odrodziły się wspólnoty sąsiedzkie, zawodowe i rówieśnicze na skalę nieznaną od czasów okupacji.

Wzajemne ostrzeganie się przed niebezpieczeństwem stało się dla Polaków częścią sposobu bycia. Francuski dziennikarz Gabriel Meretik opisuje jak nad ranem 13 grudnia powracający z gdańskiego posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" działacze czekali po drodze w Poznaniu na przesiadkę na kolejny pociąg: "Nieco zdezorientowani związkowcy udają się do bufetu. Wejście ich wprawia w osłupienie zapóźnionych klientów (..) bowiem zgodnie ze zwyczajem wszyscy delegaci mają w klapach emblematy "Solidarności". Podbiega do nich kelnerka: "Zwariowaliście? Zdejmijcie szybko te znaczki". "Ale dlaczego?". "Zgarniają wszystkich, którzy to noszą"" [1].

Pomimo stanu wojennego Polacy, co oczywiste, nie zrezygnowali ze Świąt Bożego Narodzenia, a wzajemna pomoc sąsiedzka niwelowała braki w zaopatrzeniu: władza bowiem długo magazynowała towary, co niedobory pogłębiało, na użytek największej w PRL operacji wojskowo-milicyjnej. Wtedy jednak, gdy tylko w sklepach pojawiało się cokolwiek atrakcyjnego - choćby niedostępny na co dzień papier toaletowy - kupowało się na zapas dla siebie i znajomych. Proszek do prania gromadzono w tapczanach. Sytuację ratowały też dary z Zachodu, dystrybuowane zwykle przez Kościół. 

Różne warianty "rozwiązania siłowego" władza szykowała od Sierpnia 1980 r, wtedy prace nad nimi toczyły się równolegle z negocjowaniem kształtu Porozumień Gdańskich. O krok od konfrontacji Polska znalazła się już w marcu 1981 r, kiedy to przewodniczący Solidarności Lech Wałęsa w ostatnim momencie odwołał strajk generalny, który miał stanowić reakcję na pobicie działaczy związkowych (w tym Jana Rulewskiego) w Bydgoszczy przez siły bezpieczeństwa. Na kilka tygodni przed wprowadzeniem stanu wojennego władza wysłała w teren "wojskowe grupy operacyjne", oficjalnie tropiące spekulantów, w praktyce mające stanowić kamuflaż dla przygotowania stanu wojennego. 

Uderzenie przeprowadzono perfekcyjnie z logistycznego punktu widzenia. Odcięto telefony, w nocy z 12 na 13 grudnia wojsko i milicja obsadziły gmachy publiczne, na ulice wyprowadzono patrole. Dyżurowały przy rozpalonych koksownikach, bo mróz był siarczysty. Radio i telewizja nadawały bez ustanku przemówienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, do którego licznych tytułów, m.in. I sekretarza KC PZPR i premiera doszedł nowy: przewodniczącego Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.  Słabiej poszło władzy wyłapywanie przywódców opozycji. Chociaż przez rok stanu wojennego orzeczono 10 tys. decyzji o internowaniu (czasem wobec tych samych osób, zatrzymanych, zwalnianych i ponownie zamykanych) - na wolności ukryli się liczni liderzy ze Zbigniewem Bujakiem i Władysławem Frasyniukiem na czele.

Opór przybrał najbardziej naturalną dla robotników formę obrony ich strajkujących przeciw stanowi wojennemu zakładów pracy. Władza rozbijała je kolejno z użyciem szturmowych oddziałów ZOMO oraz wojska. Dotknęło to m.in. Stocznię Gdańską. Mnożyły się przy tym przypadki brutalnego pobicia. Do największej tragedii doszło 16 grudnia 1981 r. w katowickiej kopalni Wujek. Górnicy podjęli tam strajk, domagając się uwolnienia przewodniczącego kopalnianej komisji zakładowej Solidarności Jana Ludwiczaka, aresztowanego w nocy z 12 na 13 grudnia z wyjątkowo brutalny sposób: wyłamano drzwi mieszkania, pobito samego zatrzymanego i sąsiadów, próbujących interweniować czy mitygować nieproszonych gości. Mur strajkującej kopalni Wujek rozwaliły czołgi. Utworzonym w ten sposób wyłomem weszli zomowcy. Od ich kul zginęło dziewięciu górników. Pomimo bezmiaru tragedii, robotnicy nie ulegli pokusie przemocy. Trzech zatrzymanych w trakcie szturmu milicjantów, w tym oficera zaraz wypuszczono, oddano też zdobyty na jednym z nich pistolet maszynowy. Solidarność, również schodząc do podziemia, trzymała się zasady działania bez użycia przemocy. Młodzież spacerująca wtedy po miastach specjalnie zakładała ogromne plecaki, chcąc odwrócić uwagę od kolporterów nielegalnych pism. Patrole przeglądały ich zawartość, a dostawcy bibuły przemykali obok bezpiecznie. Upowszechniły się symboliczne oznaki oporu: krzyże z kwiatów oraz palenie świeczek w oknach. Jak kiedyś w okupowanej przez Niemców Europie znów popularny stał się znak zwycięstwa: "V". - Na tę literę nie zaczyna się ani jedno polskie słowo - zaznaczał później w przemówieniu gen. Wojciech Jaruzelski. Nie rezygnowano też jednak z tradycyjnych form robotniczego protestu, w czym celował najciężej doświadczony przez represje Górny Śląsk. 

Do 23 grudnia 1981 r. strajkowała Huta Katowice, trzymali się też protestujący pod ziemią górnicy kopalń Ziemowit oraz Piast - z tej ostatniej wyjechali na powierzchnię już po Świętach, bo 28 grudnia. Oznaczało to koniec pierwszej fali oporu w kraju. Jak śpiewał wówczas Jan Krzysztof Kelus:

"Wyjeżdżajcie już chłopcy od Piasta,

pora chłopcy opuścić tę dziurę.

Baby płaczą, napiekły wam ciasta.

Złota klatka wyniesie was w górę.

  Wyjeżdżajcie, już szychta skończona,

Pielęgniarki i lekarz są w szatni.

Porozwożą was suki po domach.

Mają wszystkich, wasz szyb jest ostatni"

Pozostającym na wolności przyszło organizować opór praktycznie od początku. Jak wyglądało to na Dolnym Śląsku, opowiada w "Konspirze" Władysław Frasyniuk: "Od początku staraliśmy się docierać głównie do dużych zakładów. Kiedy łączność zaczęła jako tako grać, okazało się, że fabryk jest zbyt wiele jak na nasze siły. Wyselekcjonowaliśmy więc sześć skupionych w jednej dzielnicy przemysłowej: Pafawag. Dolmel, Elwro, Hutmen, FAT i Fadromę. Najpierw uzgodniono formy współpracy z pierwszą trójką: komisje zakładowe dostawały namiary bezpośredniej "skrzynki" na RKS, zaczęły też otrzymywać wszystkie nasze materiały, dokumenty, ekspertyzy, projekty programów. Korzystały z nich różnie, część publikowały, część opiniowały. Elwro na przykład systematycznie oceniało działalność RKS-u. Osądy te były rzetelne i głębokie, a formułowali je nie etatowi działacze z poprzednich komisji związkowych, tylko robotnicy" [2]. W podziemiu więc pomimo rygorów konspiracji demokracja niezmiennie obowiązywała.      

W kwietniu 1982 r. powstało ogólnopolskie kierownictwo podziemia - Tymczasowa Komisja Koordynacyjna "Solidarności". Rozmach opozycyjnych demonstracji 1 i 3 maja zaskoczył władzę. Jednak 31 sierpnia 1982 r. w dolnośląskim Lubinie w trakcie kolejnego protestu znów zginęły z rąk władzy 3 osoby. W październiku w Nowej Hucie oficer służby bezpieczeństwa zastrzelił dwudziestoletniego robotnika Bogdana Włosika. Władza zawiesiła stan wojenny z końcem 1982 r - ta dziwaczna formuła prawna miała umożliwić wizytę papieską w czerwcu 1983 r, bo Ojciec Święty Jan Paweł II zapowiedział, że do Ojczyzny nie przyjedzie, póki będzie w niej obowiązywał stan wojenny. Ten ostatni zniesiono już bez kruczków prawnych na święto narodowe 22 lipca w 1983 r. Wiele wprowadzonych wtedy restrykcji jednak pozostawiono. Władza przekonywała się, na każdym kroku, o prawdziwości znanego powiedzenia, że na bagnetach nie da się siedzieć. Opór trwał, do składu TKK skupiającego przywódców takich jak Zbigniew Bujak czy Józef Pinior dołączył reprezentant Regionu Śląsko-Dąbrowskiego Tadeusz Jedynak, który po uwolnieniu z internowania i krótkim funkcjonowaniu "na powierzchni" z własnej woli zszedł do podziemia. Władza zaś nie zarzucała polityki represji. Jeszcze w 1986 r. w drugim procesie kierownictwa Konfederacji Polski Niepodległej na kary kilku lat więzienia skazano Leszka Moczulskiego, Krzysztofa Króla, Adama Słomkę, Andrzeja Szomańskiego i Dariusza Wójcika, jednak w tym samym roku we wrześniu minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak ogłosił wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych.

Polityka stanu wojennego potrwała faktycznie aż do 1988 r, kiedy to kres jej położyły strajki, organizowane przez młodych robotników i studentów, dla których Solidarność pozostawała legendą, ale obca im była trauma, związana z wcześniejszymi represjami i porażką grudniowych złamanych siłą strajków. Dwie fale protestów w kwietniu i maju oraz sierpniu 1988 r. zmusiły władze do podjęcia rozmów. W ósmą rocznicę Porozumień Gdańskich, pod patronatem Kościoła, gen. Kiszczak spotkał się z przewodniczącym Wałęsą, od września toczyły się zakulisowe rozmowy w Magdalence, w listopadzie Wałęsa stanął do debaty telewizyjnej z szefem oficjalnych związków zawodowych Alfredem Miodowiczem i w powszechnej opinii ją wygrał. Zaś Okrągły Stół, obradujący od lutego do kwietnia 1989 r. przesądził zarówno o ponownej legalizacji Solidarności jak przeprowadzeniu wyborów - całkowicie wolnych do Senatu oraz uczciwych, chociaż objętych kontraktem politycznym do Sejmu. 4 czerwca 1989 r. Solidarność zdobyła w nich wszystko, co możliwe. Odwrócenie sojuszy przez dotychczasowych satelitów PZPR: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe oraz Stronnictwo Demokratyczne pozwoliło na wyłonienie pierwszego po wojnie niekomunistycznego premiera Tadeusza Mazowieckiego. 

Przez pierwsze lata demokracji dyskusję o stanie wojennym zdominowała kwestia zagranicznego kontekstu podjętej przez generałów decyzji, jednak protokoły radzieckiego biura politycznego nie potwierdziły, czy Związek Radziecki szykował się do interwencji zbrojnej w Polsce, wypowiedzi samego sekretarza generalnego Leonida Breżniewa okazują się w tej kwestii wzajemnie sprzeczne. Jeszcze żywszym tematem okazała się prawna odpowiedzialność autorów stanu wojennego. Żaden z nich jej nie poniósł, ukarano wyłącznie bezpośrednich sprawców spektakularnych zbrodni: zomowców z Wujka oraz zabójcę robotnika z Nowej Huty. Pozostali stopniowo znaleźli się poza zasięgiem ziemskiej sprawiedliwości.

Stan wojenny oznaczał dla Polski siedem straconych lat w kwestii rozwoju gospodarczego i naukowego, nowych technologii i w wielu innych dziedzinach życia. Wariant generalski wiązał się z zapaścią cywilizacyjną. Ludzi pochłaniały troski dnia codziennego, wobec braków w zaopatrzeniu i związanego z patologią socjalistycznej gospodarki marnotrawstwa. Ponad milion osób, głównie wykształconych, opuściło w tym czasie Polskę.   

Nadejście wolności i przemiany, które przełamały dwubiegunowy podział świata, nie stałyby się jednak możliwe, gdyby trudności i represje stanu wojennego nie rozwinęły z konieczności w Polakach licznych zachowań zarówno przedsiębiorczych jak wspólnotowych. Rodzące się firmy polonijne, na które władza musiała zezwolić wobec krachu modelu nakazowo-rozdzielczego, stały się poligonem przyszłego kapitalizmu. Zainteresowanie publikacjami poza cenzurą przyniosło ożywienie życia kulturalnego, w drugim obiegu publikowali autorzy tej miary co Tadeusz Konwicki czy Marek Nowakowski. Na kościelnych dziedzińcach odgrywał swoje spektakle awangardowy i niezależny Teatr Ósmego Dnia z Poznania. W klubie Jana Strzeleckiego spotykali się warszawscy wykładowcy i studenci oraz robotnicy z Ursusa. Wszystko to zaprocentowało sukcesami już w nowej Polsce i zmienionych na korzyść warunkach.  

[1] Gabriel Meretik. Noc generała. Alfa, Warszawa 1989, s. 112

[2] Maciej Łopiński, Marcin Moskit, Mariusz Wilk. Konspira. Rzecz o podziemnej Solidarności. Editions Spotkania, Paryż 1985, s. 55

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do