
Tam, gdzie ludzie poczuli się wspólnotą
Wybory z 4 czerwca 1989 r. stanowiły wprawdzie efekt Porozumień Okrągłego Stołu (obradującego od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 r.) ale zgoda na nie wcale nie wynikała z dobrej woli władz komunistycznych. PZPR została przymuszona do kompromisu przez dwie wielkie fale strajków: wystąpienia pracowników komunikacji miejskiej z Bydgoszczy, robotników Nowej Huty i Stalowej Woli oraz gdańskich stoczniowców a także studentów Uniwersytetu Warszawskiego z kwietnia i maja 1988 r. oraz śląskich górników i ponownie stoczniowców w sierpniu 1988 r.
O sukcesie zdecydowało współdziałanie młodego pokolenia robotników - którym obca była trauma stanu wojennego a bliska legenda Solidarności - ze studentami. Gdy władza majową nocą w 1988 r. siłą stłumiła strajk w Nowej Hucie, od rana protest swój zaczęli studenci Uniwersytetu Warszawskiego.
Między dwoma falami strajków przebywający w Polsce z wizytą Michaił Gorbaczow, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, w trakcie spotkania z intelektualistami na Zamku Królewskim 14 lipca 1988 r. w odpowiedzi na pytanie historyka idei Marcina Króla nie potwierdził, że wciąż obowiązuje doktryna Leonida Breżniewa o ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych. Dla władzy stanowiło to sygnał, że musi sobie radzić sama. Dla opozycji - że może więcej.
Wola silniejsza niż kontrakt
Wybory z 4 czerwca 1989 r. oparte były na kontrakcie politycznym, teoretycznie zapewniającym rządzącym 65 proc miejsc w Sejmie - ale do przywróconego po półwieczu Senatu już całkowicie wolne.
Jednoznaczny wynik - a głosy po raz pierwszy od 1928 r. policzono uczciwie (po tej dacie rezultaty najpierw fałszowała sanacja a później komuniści) - sprawił, że uprzednio przyjęte założenia przestały być aktualne wobec werdyktu społeczeństwa.
Przewidział to przenikliwie na trzy tygodnie przed rozstrzygającym głosowaniem znawca i wypróbowany przyjaciel Polski, brytyjski analityk Timothy Garton Ash, zapowiadając na łamach "Spectatora": "(..) zamartwiając się o przyszłość ryzykujemy tym, że stracimy z pola widzenia najbardziej istotne fakty teraźniejszości. A w Polsce fakty przedstawiają się następująco: po czterdziestu latach komunizm się skończył (..). Zatriumfowały idee parlamentarnej demokracji i wolnego rynku, a także wizja Europy. Zatriumfowały nie tylko w teorii; zostały podjęte pierwsze kroki, aby idee te urzeczywistnić. W czerwcu większość Polaków po raz pierwszy w życiu będzie miała szanse wybrania swoich własnych przedstawicieli. I nieuchronny chaos, konflikty i niepewności nie powinny przesłonić tego podstawowego, cudownego faktu" [1].
Rzeczywiście w październiku popularna aktorka Joanna Szczepkowska ogłosiła w studiu TVP: "Proszę państwa, 4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm".
Komunistów cięli równo z trawą
Zagłosowało tego dnia 62 proc uprawnionych, co mogło rozczarować. W odróżnieniu od wyniku. "Solidarność" występująca pod marką Komitetu Obywatelskiego już w pierwszej turze uzyskała prawie wszystko, co możliwe do zdobycia: 160 ze 161 mandatów do Sejmu, o które rywalizowała oraz 92 ze stu senatorów. W dwa tygodnie później również brakujący mandat sejmowy (dla Andrzeja Wybrańskiego w okręgu inowrocławskim) oraz siedem senatorskich, bo tylko w Pilskiem przedsiębiorca niezależny Henryk Stokłosa okazał się lepszy od nieudacznika Piotra Baumgarta z Solidarności Rolników Indywidualnych.
4 czerwca rekordowe wyniki uzyskali kandydaci "S" w Małopolsce: Mieczysław Gil do Sejmu z Nowej Huty (89 proc) oraz Zofia Kuratowska do Senatu (82,5 proc).
Za to posłami jak na ironię wybrani zostali w pierwszej turze tylko ci kandydaci obozu rządzącego, którzy zyskali przynajmniej dyskretne poparcie opozycji (ponieważ część mandatów zarezerwowano i tak dla władzy, "S" wskazywała chociaż przyzwoitszych jej przedstawicieli). Padła niemal w całości lista krajowa, z której spośród 35 prominentów PZPR i "stronnictw sojuszniczych" do Sejmu weszło tylko dwóch: przyszły jego marszałek Mikołaj Kozakiewicz oraz prof. Adam Zieliński.
Kiedy Kwaśniewski przegrał z nauczycielką muzyki
Zaś w głosowaniu do Senatu w Koszalińskiem kandydat PZPR i późniejszy prezydent (1995-2005) Aleksander Kwaśniewski z poparciem 38 proc przegrał z emerytowaną nauczycielką muzyki Gabrielą Cwojdzińską, wcześniej represjonowaną za działalność w zdelegalizowanej Solidarności.
Klęskę poniosła PZPR w tak zwanych zielonych czyli rolniczych województwach, gdzie najmocniej liczyła na zwycięstwo, bo niekiedy opozycja prawie tam nie istniała.
Miarą wcześniejszego oderwania rządzących od rzeczywistości stały się obawy sekretarza KC PZPR Zygmunta Czarzastego, który frasował się w rozmowach, że jeśli Solidarność uzyska mało głosów - Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg wyborów.
Efekt okazał się biegunowo odmienny. Jak diagnozowali na bieżąco jeszcze badacze: "Ustaliliśmy, że Solidarność zebrała wyższe odsetki głosów w województwach:
- w których więcej ludzi chodzi do kościoła (..)
- o wyższej integracji społecznej (mierzonej niską przestępczością)
- o silniejszych tradycjach historycznych masowej, opozycyjnej aktywności społecznej (jak np. PSL w latach czterdziestych, protesty robotnicze i pracownicze w latach siedemdziesiątych i później);
- o znaczniejszym oporze przed tworzeniem nowych związków zawodowych w latach 1983-84" [2]. Odrębności regionalne, choć istotne i ciekawe, nie miały jednak w tym wypadku rozstrzygającego znaczenia. Komuniści po 45 latach sprawowania władzy przegrali wybory w całej Polsce.
Włoski dziennik "Corriere della Sera" podsumował nie bez emfazy: "Polacy pogrzebali stalinizm, wystawiając władzy rachunek za 40 lat totalitarnego reżimu. Ale przecież akceptując wyzwanie, władze zdawały sobie sprawę, że poddając się takiemu referendum, muszą zapłacić z pewnością niemałą cenę. Na pewno jednak nie wyobrażały sobie, że będzie to wynik tak szokujący" [3].
Patosu nie unikali także polscy socjologowie, na gorąco analizujący ujawnione po ponad 60 latach bez demokracji preferencje wyborcze rodaków: "(..) tam, gdzie ludzie czuli się społecznością, tam częściej poparli Solidarność. Rodzi się pytanie, czy nie jest tak, że ruch obywatelski wokół wyborów był równocześnie procesem wzmocnienia integracji społecznej, wypełnienia społecznej luki między ludźmi a narodem" [4].
W tym sensie data 4 czerwca 1989 wieńczy tendencję krótkotrwałą wprawdzie ale przełomową i systemową. I słusznie uchodzi za granicę "między dawnymi a nowymi laty".
[1] "Spectator" z 13 maja 1989
[2] Andrzej Florczak, Tomasz Żukowski, Jarosław Najdowski. Nowa geografia polityczna Polski [w:] Polska Wybory '89; układ i wybór: Roman Kałuża. Wydawnictwo Andrzej Bonarski, Warszawa 1989, s. 206-207
[3] "Corriere della Sera" z 6 czerwca 1989
[4] Polska Wybory '89, op.cit, s. 213
Artykuł ukazał się w 77 nr (06.2023) gazety Samorządność.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie