
Jeszcze w kwietniu 1983 r. za organizowanie niezależnych obchodów czterdziestej rocznicy powstania w getcie warszawskim Janusz Onyszkiewicz trafił na trzy miesiące do aresztu tymczasowego. Nie oznacza to oczywiście, że rządzący w PRL nawet wzmianki o "Wielkim Tygodniu" z 1943 r. zabraniali: przywódca Żydowskiej Organizacji Bojowej Mordechaj Anielewicz został patronem ulicy na zbudowanym na gruzach getta Muranowie, wykorzystywano to dziedzictwo choćby w polityce zagranicznej, jak wówczas gdy niemiecki kanclerz Willy Brandt ukląkł przed Pomnikiem Bohaterów Getta 7 grudnia 1970, ale że jego partnerem przy zawieraniu układu o uznaniu granic na Odrze i Nysie pozostawał Władysław Gomułka nie całość związanej z tym tradycji przywołuje się chętnie. Teraz rocznica - gdy odchodzą już ostatni świadkowie tamtych zdarzeń - ma szansę stać się częścią wspólnej pamięci narodów polskiego i żydowskiego.
19 kwietnia obchodzimy rocznicę żydowskiego oporu a nie Holocaustu - ten w momencie wybuchu trwał już od dawna w całej Europie, co więcej do determinacji bojowników z ŻOB wydatnie przyczynił się fakt, że wszystkich słabszych - dzieci czy osoby starsze - hitlerowcy wcześniej już wywieźli do komór gazowych Treblinki. Maszyneria śmierci pracowała niemal od początku II wojny światowej. Getto warszawskie, przeludnione bo jeszcze dogęszczane przesiedleniami z innych ośrodków stało się liczącym ponad pół miliona mieszkańców miastem w mieście i państwem w państwie, trawionym chorobami i głodem ale ponad wszystko dramatem kolejnych wywózek na śmierć w bydlęcych wagonach. Tylko w 1942 r. to żniwo śmierci objęło 300 tys osób, a mowa o roku bezpośrednio poprzedzającym żydowską insurekcję.
To było pierwsze miejsce powstanie w okupowanej przez Niemców Europie, dopiero później przyszły Neapol, Paryż czy przede wszystkim 63 dni walczącej Warszawy. Przywódca Mordechaj Anielewicz liczył sobie zaledwie 24 lata, był synem sklepikarza z powiślańskiego Solca, a więc przed wojną nie mieszkał nawet na terenie dzielnicy północnej jak eufemistycznie wtedy nazywano kwartały miasta zasiedlone przez ludność żydowską, po których ogrodzeniu Niemcy na początku okupacji stworzyli getto.
Nie było złudzeń co do możliwych do osiągnięcia przez powstańców celów, niedawna klęska Niemców pod Stalingradem oznaczała wprawdzie strategiczny zwrot w wojnie, ale wszystkie jej fronty były od ziem polskich daleko. W dołach pod Smoleńskiem Niemcy odkryli właśnie szczątki pomordowanych przez radzieckie NKWD polskich oficerów. Losy wojny wcale nie wydawały się przesądzone, a słuchający pomimo groźby kary śmierci i trzasków w eterze Radia Londyn Polacy ani Żydzi z getta nie wiedzieli o okolicznościach i scenariuszach wojny tyle, co my dzisiaj.
Żydowski opór jednak zaskoczył Niemców, jeszcze zanim powstanie wybuchło: kiedy ŻOB zastosował nową strategię i jego bojownicy wmieszali się w kolumny prowadzone na Umschlagplatz, żeby w odpowiednim momencie zaatakować hitlerowców z broni palnej - po pierwszych starciach w styczniu 1943 r. Niemcy zmuszeni zostali do wstrzymania wywózek mieszkańców getta. Przedtem Anielewicz zdobywał środki na zakup broni poprzez akcje ekspiopracyjne wobec kolaborantów i hien zarabiających od dawna na nieszczęściu współrodaków. Opis jednej z nich znajdujemy w jego literackiej biografii autorstwa Roberta Żółtka:
"Późnym wieczorem w znanej nielicznym bywalcom, sekretnej, ukrytej w piwnicy za oficyną kawiarni na Lesznie odbywał się koncert. Na udekorowanej artystycznymi rysunkami, imitującej żydowskie miasteczko scenie piękna czarnowłosa dziewczyna śpiewała Majne stajtełe Bełz a zebrani tam goście słuchali jej ze wzruszeniem popijając zabarwioną winem i koniakiem wodę oraz przegryzając podane im na porcelanowych talerzach cienko pokrojone plasterki szynki. Nie każdy w getcie jadał zupę z brukwi i imitujące chleb gliniane ciasto z domieszką kartoflanych łupin, zmielonych kasztanów i próchna.
Anielewicz, Wilner i Edelman siedzieli przy stoliku znajdującym się na samym końcu sali (..).
Piosenka powoli zmierzała do końca. Wtedy Mordechaj zerwał się z krzesła i podbiegł do pustego stolika przy scenie. Wskoczył na niego, wyciągnął pistolet i uniósł go na wysokość twarzy, przeładowując jednocześnie z głośnym trzaskiem łódki nabojowej.
Sala zamarła (..).
- Jesteśmy z Żydowskiej Organizacji Bojowej. Przyszliśmy zbierać datki na zakup broni! - zawołał Anielewicz (..)" [1].
Wkrótce Niemcy mieli się przekonać - co sami stwierdzili, analizując postrzały, odniesione przez ich własnych rannych i zabitych - że skoro większość poszkodowanych trafionych zostało w korpus, to oznacza to, że likwidatorzy getta mają już do czynienia ze starannie wyszkolonym przeciwnikiem. Takim, co wie jak mierzyć i trafia. Zaś w wielkanocnym tygodniu w kwietniu niewielu ponad dwustu bojowników ŻOB związało wielotysięczne siły hitlerowskie, które oprócz zbrodniarzy niemieckich tworzyli ukraińscy i łotewscy. Żydzi zaś pomoc zza murów otrzymali na miarę możliwości ówczesnej polskiej konspiracji, zresztą zarówno od Armii Krajowej jak Gwardii Ludowej. Wcześniejsze raporty Jana Karskiego odnoszące się zarówno do zagłady Żydów jak możliwości ich ratowania czy wspierania oporu nie wzbudziły zainteresowania aliantów zachodnich. Obojętność wobec Holocaustu zachował także Józef Stalin.
Po desperackiej walce do końca komendant Anielewicz wraz z najbliższym gronem współpracowników popełnił samobójstwo w oblężonym bunkrze. Niektórzy powstańcy przeszli kanałami poza teren żydowskiej dzielnicy i zostali uratowani, jak Marek Edelman, późniejszy świadek historii w słynnej książce Hanny Krall "Zdążyć przed Panem Bogiem". Opublikowana w tym roku doskonała powieść Roberta Żółtka "Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza" kończy się sceną uratowania grupy uciekinierów przy włazie do kanału na ulicy Żelaznej, skąd zabrała ich ciężarówka. Wśród nich znalazł się Icchak Cukierman późniejszy świadek oskarżenia w jerozolimskim procesie Adolfa Eichmanna odpowiedzialnego za złowrogą logistykę Holocaustu.
Zresztą tragedia getta od zawsze inspirowała wybitnych twórców tak polskich jak żydowskich: przykładem wiersz Czesława Miłosza "Campo di Fiori" z zapadającym w pamięć obrazem karuzeli kręcącej się tuż za murem płonącego getta przy placu Krasińskich, wojenne jeszcze opowiadanie Jerzego Andrzejewskiego "Wielki Tydzień" o losach ukrywanej przez Polaków żydowskiej uciekinierki, słynny film Romana Polańskiego "Pianista" oraz wspomnienia Władysława Szpilmana, które stały się jego kanwą - a wreszcie przemawiające z niezwykłą siłą dokumentu Kazimierza Moczarskiego "Rozmowy z katem", likwidatorem warszawskiego getta Juergenem Stroopem, z którym bohater AK znalazł się po wojnie w jednej celi mokotowskiego więzienia.
Powstanie zostało wzniecone również w getcie białostockim 16 sierpnia 1943 r., chociaż to rozdział mniej znany. Kierujący białostockim zrywem Mordechaj Tenenbaum i Daniel Moszkowicz u kresu walki popełnili samobójstwo podobnie jak Anielewicz w Warszawie. Z kolei w getcie łódzkim zbrojnego oporu nie było a lokalny przywódca syjonista sprzed wojny Chaim Rumkowski do końca liczył na ocalenie części współobywateli drogą współpracy z władzami niemieckimi, co jednak się nie powiodło, chociaż mieszkańcy zamkniętej dzielnicy żydowskiej przetrwali tam do sierpnia 1944 r. a więc momentu kiedy w Warszawie Niemcy tłumili polskie powstanie.
Na sytuację na frontach powstanie w getcie wywarło znikomy wpływ, na moralny aspekt wojny - ogromny. Stąd jego wyjątkowe miejsce w historii obu narodów. Możemy się zżymać na permenentne mylenie przez Amerykanów insurekcji w getcie z kwietnia 1943 r. z późniejszym o półtora roku Powstaniem Warszawskim - ale oba wydarzenia wiele łączy. Siła oporu, moralne wsparcie ze strony cywilnej ludności, determinacja wobec przemocy. Dlatego żółte wstążki i żonkile każdego 19 kwietnia pozostają symbolem wspólnej pamięci. Dla Polaków to również jedno z naszych tragicznych powstań, zapewne nasi przyszli historycy wymieniać będą Anielewicza jednym tchem z Kościuszką czy Trauguttem ale też przywódcami Powstania Warszawskiego Tadeuszem Borem-Komorowskim czy Janem "Radosławem" Mazurkiewiczem. Dla naszych dawnych żydowskich współobywateli - Wielki Tydzień w getcie to zdarzenie heroiczne i wyjątkowe.
Wzajemne poznawanie się wokół pamięci historii wciąż jednak pozostaje bardziej zadaniem do wypełnienia, niż faktem: choćby w programie izraelskich wycieczek do kraju przodków organizowanych przez tamtejsze ministerstwo oświaty brakuje wciąż podstawowych nawet elementów wiedzy o Polsce współczesnej. Pamięć getta pozostaje wspólna, warta więc również wspólnego przeżywania.
[1] Robert Żółtek. Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza. MG, Warszawa 2021, s. 68 i 70
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie