Reklama

4 czerwca 1989r. wspomina Mariusz Ambroziak

04/06/2022 10:55

Z Mariuszem Ambroziakiem, wiceprezesem Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej rozmawia Łukasz Perzyna

- Czy pamięta Pan moment, kiedy jako działacz Solidarności w Zakładach Mechanicznych Ursus i organizator protestów w tej fabryce w 1988 roku, włączył się Pan w kampanię przed wyborami czerwcowymi w 1989?

- Dla mnie to, że w kampanii będę uczestniczył stało się rzeczą oczywistą w sytuacji, gdy okazało się, że kandydatem będzie lider ursuskiej Solidarności Zbigniew Janas. Obserwowaliśmy obrady Okrągłego Stołu, w tamtym czasie struktury związkowe przeplatały się z działaniami Komitetów Obywatelskich, powstających wtedy spontanicznie i również uosabiajacych Solidarność. Zaś Ursus już wcześniej zyskał markę ogólnopolską za sprawą swojej organizacji związkowej. Zbigniew Janas wszystko to, o czym teraz rozmawiamy, łączył, bo był osobą znaną, zasłużoną i co w wyborczej perspektywie okazało się szczególnie istotne - rozpoznawalną. Spontanicznie powołaliśmy Komitet Obywatelski w Ursusie, na początek tworzyło go kilkadziesiąt osób. Okręg wyborczy, z którego kandydował Zbigniew Janas obejmował wtedy Ochotę, Ursus i miejscowości podwarszawskie przy linii kolejowej do Grodziska. Podpisy zbieraliśmy głównie pod kościołami...

- Jakie było zainteresowanie?

- Ludzie ustawiali się czasem w kolejce, by swój podpis pod listą poparcia dla naszego kandydata złożyć, czegoś podobnego nie widziałem już w żadnych późniejszych kampaniach. 

- A na czym prowadzenie tamtej pierwszej polegało?

- Kampania to były plakaty, ulotki i spotkania z kandydatami. Przychodziły na nie setki jeśli nie tysiące osób. Plakaty naklejało się na ścianach domów ale też na słupach wiaduktów. Ulotki były proste. 

- A przeciwnik jak sobie radził?

- PZPR-owcy prowadzili swoją kampanię, jednak tam, gdzie się pojawiali zainteresowanie okazywało się znikome, zdarzało się, że na ich spotkania przychodziło po kilka osób, zwykle starszych. To nasza kampania, którą kierowali Witold Sielewicz, podziemny wydawca a później samorządowiec oraz historyk Tadeusz Szumowski, potem ambasador w Australii i Irlandii, skupiała na sobie zainteresowanie. Zachęcaliśmy do głosowania do Sejmu na Janasa oraz kandydatów Komitetu Obywatelskiego do Senatu: ekonomistę Witolda Trzeciakowskiego, wieloletniego rektora Politechniki Warszawskiej Władysława Findeisena oraz powszechnie cenioną nauczycielkę historii Annę Radziwiłł. Gdy Zbigniew Janas miał spotkanie w kinie "Ochota" nie tylko cała sala była wypełniona, ale ludzie stali w przejściach między rzędami, jednak nikt się nie skarżył. Powiem więcej: kiedyś zdarzyło się, że kandydat nagle zachorował, więc musiałem sam pojechać na spotkanie w miejscowości przy linii grodziskiej i wygłosić tekst w imieniu Janasa. Moja rola była więc wyjątkowo trudna. 

- Ale ludzie nie wyszli, jak zobaczyli, że kandydat nie przyjechał?

- Proszę sobie wyobrazić, że nie. Wysłuchali wszystkiego cierpliwie, chociaż z pewnością musieli być rozczarowani, bo przecież wybrali się na spotkanie z kandydatem, a tu nagle zastępstwo... Klimat przed tamtymi wyborami był jednak taki, że nikt pretensji o to nie miał. Angażowali się w kampanię znakomici artyści, niektórzy kandydowali, chociaż nie w naszym okręgu, choćby Andrzej Łapicki czy Gustaw Holoubek, ale również ci, którzy sami nie ubiegali się o mandaty, innych wspierali, jak Daniel Olbrychski czy Jerzy Zelnik. Ich obecność w kampanii miała ogromne znaczenie. Wielkie zainteresowanie towarzyszyło spotkaniom Jacka Kuronia, kandydującego z Żoliborza. 

- Czy Pana osobiste doświadczenie potwierdza, że ekipa Solidarności była wtedy jedną drużyną?

- Rzeczywiście w taki sposób to odczuwaliśmy. Z tamtych czasów poza przyjaciółmi z Ursusa i Ochoty zapamiętałem osoby najbardziej aktywne w Warszawie jak Henryk Wujec, Zbigniew Bujak, Andrzej Anusz, Magda Skarżyńska, Andrzej Smirnow, Jan Lityński. Po materiały jeździliśmy do "Niespodzianki", dawnej kawiarni, która wtedy stała się warszawskim sztabem wyborczym a dziś jest już legendą. Z wieloma uczestnikami kampanii przed wyborami 4 czerwca 1989 r. kontakty utrzymuję do dzisiaj. Chociaż jej organizatorzy byli stosunkowo nieliczni, na spotkania przychodziły tysiące osób. Pytali o różne sprawy: inflację, która wtedy stanowiła wielki problem, liczne tematy socjalne, zwłaszcza głód mieszkaniowy, doskwierający w sytuacji, kiedy na własne lokum rządzący kazali czekać nawet trzydzieści lat. Również o kwestie rozliczenia komunistów za stan wojenny i wcześniejsze zawinione przez nich narodowe tragedie, jak 1970 rok. Domagali się sprawiedliwości, której w PRL brakowało i zadośćuczynienia za krzywdy. Mnóstwo było entuzjazmu i nadziei, wyczuwało się to na przedwyborczych spotkaniach.

- Jak oddałby Pan po latach istotę ówczesnych emocji?

- Cały czas powtarzaliśmy: "Musimy wygrać". Nikt nie brał pod uwagę, że może być inaczej. Wiedzieliśmy, że Polska staje przed niepowtarzalną historyczną szansą. Ale też, że stacjonuje wciąż u nas armia radziecka, kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy nie wolno o tym zapominać. Obrazuje to ówczesną stawkę, chociaż Polska pozostawała rzeczywiście liderem przemian w całym bloku wschodnim, bo to inni poszli później naszym śladem. 

- Skoro do oddania ówczesnych nastrojów najlepiej pasują słowa "musimy wygrać", jak Pan mówi, to kiedy pojawiła się świadomość zwycięstwa?

-  Już w dniu wyborów, 4 czerwca, czuliśmy, że wygramy. Prowadziliśmy wtedy wraz z Markiem Jarosińskim punkt informacyjny przed jednym z lokali w Ursusie, wtedy nie obowiązywały przecież obecne regulacje, dotyczące ciszy wyborczej, dopiero później je wprowadzono. Wiedzieliśmy, co ludzie mówią i o co nas pytają. Spodziewaliśmy się nawet nieco wyższej frekwencji. Obserwowaliśmy pierwsze po tylu latach zetknięcie społeczeństwa z regułami demokracji i naprawdę niewiele było utyskiwań, że wybory są wprawdzie wolne, bo nikt ich nie fałszował a opozycja mogła swoją kampanię prowadzić, ale objęte kontraktem politycznym. Wtedy w czerwcu mieliśmy poczucie siły, sukcesu i spełnienia celu działań z lat osiemdziesiątych. 

- Potem jeszcze odbyła się druga tura, chociaż akurat w Warszawie wszyscy solidarnościowi kandydaci mandaty zdobyli bez potrzeby dogrywki? 

- Na drugą turę ludzie już raczej nie poszli, odpowiedź dlaczego zawiera się w Pańskim pytaniu. Istniały wprawdzie zalecenia, żeby miękko popierać co przyzwoitszych kandydatów strony nazywanej wtedy koalicyjno-rządową, którzy 18 czerwca musieli powtórnie biedzić się w walce o mandaty, jednak kolejne głosowanie nie budziło już takich emocji. Jednak czasu między pierwszą a drugą turą nie zmarnowaliśmy. Wtedy u nas w sztabie na Ochocie pojawił się Zbigniew Brzeziński. Pamiętam jak do nas przyszedł ubrany w białą koszulę bez krawata i spodnie od garnituru, nie na zdawkową czy kurtuazyjną rozmowę, tylko długie trwające 2-3 godziny spotkanie przy pączkach i kawie, bo warunki przecież były skromne. Nie muszę chyba rozwijać wątku, jakie znaczenie miało dla nas to, że pochwalił profesjonalną organizację sztabu wyborczego i zestawił ją ze smutną kampanią PZPR.

- O co Was pytał i co jeszcze wtedy mówił w sztabie na Ochocie Zbigniew Brzeziński?

- Wszystko go interesowało, a nam opowiadał, jak wynik wyborów komentuje się w Moskwie i Waszyngtonie. Zachowałem profesjonalny film, nakręcony z tego spotkania, zapis rozmowy, w której uczestniczyli obok Zbigniewa Brzezińskiego, który jeszcze niedawno był dla nas żywą legendą: Witold Sielewicz, Tadeusz Szumowski, Zbigniew Janas już w nowej roli posła, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas i moja skromna osoba. Być może dla filmowca ten na wskroś autentyczny materiał mógłby stać się inspiracją dla niezwykłego dokumentu o tamtym przełomie. Dopiero teraz, oglądając przekazy z Ukrainy i pomagając uchodźcom stamtąd uświadamiamy sobie, jakie znaczenie dla Polski miał tak jednoznaczny wynik wyborczy w sytuacji gdy wciąż stacjonowały u nas wojska radzieckie.  Zresztą ludzie mieli świadomość związanego z tym zagrożenia, skoro o te bazy i tych żołnierzy pytali na spotkaniach wyborczych. Niewątpliwie był to moment, kiedy Polacy wykazali się nie tylko wielkim patriotyzmem, ale imponującą mądrością zbiorową, co dopiero z dzisiejszej perspektywy należycie doceniamy.

 

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do