
Wczoraj w Warszawie odbywał się Skyliner Everest Run. Impreza trwała aż 24 godziny!
W Warszawie odbywał się wczoraj Skyliner Everest Run. Podczas 24-godzinnej imprezy sportowej, uczestnicy i uczestniczki mierzyli się z dużym wyzwaniem. Wbiegali oni bowiem po schodach na wysokość Everestu. Żeby to zrobić, musieli "tylko" 56 razy pokonać stromą trasę. Jednocześnie jedno wejście na szczyt Skylinera to pokonanie aż 41 pięter. Nie każdy dałby sobie radę z takim zadaniem, ale tych, którzy się tego podejmują łączy jedno - determinacja.
"Jeśli masz już zaliczoną Gubałówkę, szczyt Łysicy, oglądałeś widoki z wierzchołka Górki Kazurki, to czas najwyższy na Mount Everest! Żeby zdobyć Dach Świata, potrzeba zwykle całych lat przygotowań, tysięcy wydanych na sprzęt i baaardzo wyrozumiałej żony lub wspierającego męża. U nas będzie łatwiej, choć też nie będzie lekko. Oto przed Tobą szansa na wspięcie się na najwyższy szczyt Ziemi w samym centrum Warszawy!" - tak do wzięcia udziału w wydarzeniu zachęcali organizatorzy.
Wszystko zaczęło się o godzinie 9.00 w minioną sobotę. Zawodnicy startowali w ośmiu grupach o konkretnych godzinach: 9:00, 9:30, 10:00, 10:30, 11:00, 11:30, 12:00 i 17:00. Co ważne, w imprezie nie liczy się osobiste tempo. Trzeba wyłącznie w wyznaczonym limicie czasu dostać się na samą górę. Zawodnicy i zawodniczki mogli liczyć na miejsce do "cichego wypoczynku", czyli mieli gdzie się zdrzemnąć. Zapewniany był też jeden posiłek regeneracyjny na osobę oraz stały dostęp do wody. Między piętrami czekali ratownicy w razie, gdyby komuś zrobiło się słabo.
Zobaczcie naszą krótką fotorelację z samego rana!
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Lepiej wspierać Ukrainę bronią, a może i mobilizacją niż importem zboża? Skoro mamy gdzieś UE i stanowisko Komisji, to po co nam tyle wyrzeczeń przez wsparcie Ukrainy. Przecież zdaniem rządu wszystkie nasze problemy, począwszy od ceny prądu są "przez Putina". Poparcie społeczne dla zaangażowania w "ukraińską wolność" od samego początku nie było 100%, a to, które jest nie wynika przecież z pacyfizmu i niechęci do jakiejkolwiek agresji militarnej, których nie wolno tolerować niezależnie od racji politycznych. Chodzi tylko i wyłącznie o politykę: o poglądy, przewidywania, nastawienie, oraz oczekiwania na np. "intratne kontrakty przy odbudowie Ukrainy", poprzednio "przy odbudowie Iraku". Chodzi o bilans zysków i strat. Zupełnie jak z 500+, 13 emeryturami itp. Jeśli "wszystko przez Putina" - wszystkie straty, wszystkie uciążliwości, a nie boimy się presji UE, którą razem z Węgrami mamy gdzieś - niezależnie od dopłat, innych korzyści i jednoznacznej litery prawa, to dlaczego mamy przejmować się Putinem, Ukrainą i mieć z tego same dotkliwe straty i żadnych realnych korzyści - wymiernych politycznie dla poszczególnych obywateli - którzy od lat głosują brzuchem: kierując się wyłącznie swoją indywidualną, osobistą perspektywą. Co my z tego mamy, każdy z nas? Poczucie bycia po słusznej stronie? Zwycięstwo reprezentacji Polski na Mundialu dałoby nam takiej dumy dużo więcej. Żeby rządzący nie obudzili się za chwilę z ręką w przepełnionym przez samych siebie nocniku, z tym swoim "wszystko przez Putina" i "w nosie z Unią Europejską". Kogo popieramy naprawdę?
Byle nie narazić się wyborcom - rolnikom. Sprzedawać broń Ukrainie, niech się dowolnie wykrwawi, liczyć na wyłączność pośrednictwa w relacjach Rosja - UE i "intratne kontrakty" przy odbudowie tego, co z Ukrainy zostanie, póki co nie popełniać żadnych błędów, bo wszystko, począwszy na cenach i ratach - przez Putina i symulować silne rządy stawające okoniem UE. Na ile to wszystko realne i dalekowzroczne? Pod latarnią najciemniej