Reklama

Strach przed Rosją ma wielkie oczy, ale ma też i tradycję

Przez wiele wieków w Polsce dominował, w odniesieniu do naszego wielkiego sąsiada Rosji - strach, nawet wówczas gdy formalnie rzecz biorąc oba kraje były „zaprzyjaźnione” więzami komunistycznego internacjonalizmu, a nawet zapisami w konstytucji PRL. Każdy strach ogranicza myślenie, a czasem paraliżuje. To bardzo szkodliwy stan emocji, szczególnie w relacjach z Rosją, ponieważ na strachu innych narodów realizuje ona swoje imperialne cele. Ukraina udowodniła, że strach ten ma „wielkie oczy”. Rosji należy się obawiać, ale nie wolno jej się bać, bo ona na to czeka. W Polsce strach przed Rosją ma niestety długą tradycję, co postaram się ukazać w tekście poniżej.

Przypuszczam, że każdy zawodowy historyk mógłby wskazać wcześniejsze przykłady negatywnego w skutkach dla Polski strachu przed Rosją, ale mnie, raczej inżynierowi niż humaniście, przychodzi na myśl elekcja króla w 1733 roku jako jednoznaczny dowód, że strach przed Rosją ma w Polsce długą tradycję.

Przypominam, że właśnie w tym roku w pierwszej fazie elekcji (każda elekcja miała swoje etapy określone procedurą wyboru) na króla wybrano Stanisława Leszczyńskiego – polskiego magnata, teścia francuskiego króla - Ludwika XV. To się nie spodobało Rosji (także Austrii), która w tym wyborze widziała wzrost w Polsce interesów francuskich i wzmocnienie Polski, a to było wbrew jej interesom.

Posypała złotem. Tupnęła mocno nogą. Zagroziła wojną i przy pomocy przekupionych i przestraszonych magnatów, szczególnie litewskich takich jak: Radziwiłłowie, Sapiehowie, Wiśniowieccy wywróciła pierwszy wybór i na tron Polski wybrała, a raczej posadziła swojego kandydata, elektora saskiego Fryderyka Augusta II.

Ten wybór i uzyskane w owym okresie doświadczenia, pozwoliły Rosji na stworzenie w Polsce na trwałe, prorosyjskich agentur i stronnictw, które wspomagały kolejne rozbiory Rzeczypospolitej i pomagały jej w likwidacji zrywów wyzwoleńczych poczynając od Konfederacji barskiej (1768 – 1771r) , a kończąc na likwidacji ruchu „Solidarność” w grudniu 1981 roku.

Jak nieuzasadniony jest ten wielki strach i jak szkodliwy, przedstawię mając za sobą uzyskane dowody z dwóch moich spotkań z bardzo ważnymi osobami w ZM Ursus w 1981 roku.

Moje spotkanie z pierwszym sekretarzem KC PZPR Stanisławem Kanią na Odlewni Żeliwa było dziełem przypadku. Byłem wówczas członkiem Prezydium Zarządu Fabrycznego NSZZ „Solidarność”.

W 1981 roku, już pod koniec wiosny, zaczęła krążyć dyskretna wieść, że partyjny beton chce pozbyć się pierwszego sekretarza KC PZPR – Stanisława Kani, bo po pierwsze Moskwa nie miała do niego zaufania, a po drugie nie umiał dogadać się z Wojciechem Jaruzelskim, którego pozycja we władzach komunistycznych rosła z miesiąca na miesiąc. Zbliżał się termin IX Zjazdu PZPR i pewnie miał dostatecznie dużo informacji, by ze swojej sytuacji zdawać sobie sprawę, więc jeździł po kraju, by mobilizować wokół własnej osoby aktyw partyjny i tym samym umocnić swoją szansę, jeśli nie na reelekcję, to przynajmniej na dobrą pozycję w przyszłych władzach partyjnych. Tak właśnie na początku lata 1981 roku trafił do ZM „URSUS”, gdzie w godzinach popołudniowych odbył na odlewni spotkanie z partyjnymi (oczywiście z PZPR) aktywistami zakładu. O tym spotkaniu dowiedziałem się przypadkowo. W budynku dyrekcyjnym była siedziba Komitetu Fabrycznego PZPR i tu także pracowało dużo ważnych działaczy tej partii. W tym czasie ja też tam pracowałem w oddelegowaniu z ZPT Ursus jako pełnomocnik Dyrektora Generalnego ds. Reformy Gospodarczej. Szedłem właśnie na jakieś kolejne spotkanie, a kilkanaście kroków przede mną zamaszyście kroczył członek KC PZPR Jerzy Janicki z którym bardzo dobrze się znałem z pracy i nagle naprzeciw niego wyszedł z jakiegoś pokoju Tadeusz Skoczylas pierwszy sekretarz Komitetu Fabrycznego PZPR w ZM „URSUS” . W owym czasie pełnił on funkcję Szefa Służby ds. Kooperacji, a ponieważ kooperacja była jednym z kilku ważnych obszarów objętych reformą gospodarczą prowadzoną przez mój zespół, więc moje spotkania ze Skoczylasem były dość częste. Obaj towarzysze zatrzymali się na korytarzu i zaczęli dyskutować głośno na temat zbliżającego się spotkania ze Stanisławem Kanią, upewniając się nawzajem o konieczności otwartej i szczerej dyskusji z Kanią.

Tadeusz Skoczylas był zwrócony twarzą do mnie i widział, że się zbliżam, więc wyciągnął do mnie rękę i powiedział cześć!. Dopiero teraz zobaczył mnie Janicki i też wyciągnął dłoń do powitania. Nie wiem co mnie napadło, ale rzekłem do obu:

- Skoro dyskusja ma być szczera i otwarta to zaproście mnie na to spotkanie z waszym wodzem.

Spojrzeli na siebie i prawie równocześnie powiedzieli:

No to zapraszamy!

Tak mnie to zaskoczyło, że tylko się uśmiechnąłem i bąknąłem: No to przyjdę, a teraz nie przeszkadzam.

Długo biłem się z myślami – iść, czy nie iść. Pomyślałem sobie, że mnie posądzą o tchórzostwo, no więc poszedłem na spotkanie nawet pięć minut przed jego rozpoczęciem. Dobrze zbudowani bramkarze nie chcieli mnie początkowo wpuścić, ale jak powiedziałem:

- Przyszedłem na zaproszenie waszych sekretarzy: Janickiego oraz Skoczylasa, to mnie wpuścili. Usiadłem w środkowej części piątego rzędu krzeseł, by przypadkiem nie znaleźć się w śród najbardziej zasłużonych towarzyszy, którzy zazwyczaj siedzieli z przodu, a jednocześnie chciałem być na tyle blisko stołu prezydialnego by słyszeć dobrze dyskusję, bo sala nie była nagłośniona. Piętnaście minut później na salę wkroczył, przy raczej słabych oklaskach, pierwszy sekretarz KC PZPR - Stanisław Kania, w otoczeniu miejscowych notabli. Po krótkim wstępie ze strony prowadzącego, głos zabrał Kania, który swoje wystąpienie poświęcił omówieniu trudnej sytuacji w kraju i ogromnej ilości problemów, z którymi trzeba iść na IX Zjazd KC PZPR.

Ta część spotkania była dla mnie nudna i już zastanawiałem się jak tu się urwać. Na szczęście Stanisław Kania zakończył swoje wystąpienie mówiąc, że oczekuje interesującej dyskusji w której będzie mógł wypowiedzieć się na konkretne pytania. No i nie pomylił się, chociaż obawiam się, że aż tak interesującej dyskusji to on chyba nie oczekiwał.

Pod jego adresem oraz Biura Politycznego KC PZPR padały dość ostre i dosadne słowa krytyki, a nawet oskarżenia o zdradę interesów klasy robotniczej. Słuchałem tych wypowiedzi z wielkim zaskoczeniem.

Z tej dyskusji, a szczególnie z odpowiedzi Kani, wcale nie wynikało, że komuniści mają jakikolwiek program naprawy państwa. Poirytowany taką ogólnikowa dyskusją i podniecony ognistą atmosferą, na hasło przewodniczącego zebrania.

- Proszę o następne wypowiedzi,

Wstałem i zabrałem głos:

- Panie sekretarzu jest pan przywódcą partii, która z własnej woli wyznaczyła sobie w Konstytucji PRL obowiązek rządzenia naszą Ojczyzną i tym samym wzięła na siebie odpowiedzialność za losy naszego narodu. Z bardzo krytycznych wypowiedzi, które padły na tej sali wiemy, że jest bardzo źle, a w obszarze ekonomiczno-gospodarczym nawet fatalnie. Wiec dlaczego boicie się reform w gospodarce, o których dyskutuje się nawet w mediach, a które nie naruszają głównego sektora państwowej własności, a jedynie usprawniają zarządzanie gospodarką. Chodzi mi tu głównie o rady pracownicze i zarządzanie państwową gospodarką poprzez kryteria ekonomiczne takie jak: strata, zysk, rentowność.

Drugi problem, który jest notorycznie pomijany przez was w dyskusji publicznej, to problem właściwych rozliczeń obrotu gospodarczego w ramach RWPG, a szczególnie ze ....

Chciałem powiedzieć Związkiem Radzieckim, ale dalszą wypowiedź przerwał mi prowadzący zebranie.

- Panie Piecyk! Nie jest pan członkiem naszej partii. Jest pan tylko gościem, więc nie może pan brać udziału w naszej dyskusji. Proszę usiąść. Odbieram panu głos.

Już w trakcie wypowiedzi, obserwując prezydium zebrania, mogłem przypuszczać, że zakończenie mojej roli w tym zebraniu może mieć taki koniec, bo towarzysze zaczęli coś tam sobie szeptać, a ze spojrzeń rzucanych w moim kierunku wiedziałem, że mówią o mnie.

Nagle, patrząc w moim kierunku odezwał się Kania:

- Czy pan pali papierosy?

Odpowiedziałem, że tak.

- Z tego co wiem to za chwilę przewodniczący zebrania ogłosi przerwę, więc zapraszam na zaplecze. Zapalimy sobie papieroska i pogadamy.

I tak się stało. Pan przewodniczący ogłosił piętnastominutową przerwę. Wstałem i poszedłem na zaplecze. Kania już czekał na mnie z wyciągniętą paczką papierosów w lewej ręce i wyciągniętą do powitania ręką prawą. Paliliśmy i dyskutowaliśmy. Przekonywał mnie, że na niektóre rozwiązania nie zgadzają się doły partyjne. Zapytałem:

- Na które? Odpowiedział:

- Szczególnie na wybór przez Radę Pracowniczą dyrektora przedsiębiorstwa.

Opowiedziałem mu, że przecież nie walczymy o to by Rada Pracownicza wybierała sama. My proponujemy tylko by Rada organizowała konkurs na dyrektora w przedsiębiorstwie.

Wybór dokonywany przez Radę Pracowniczą byłby formalnością, bo taka jest logika prawna.

Wybór merytoryczny dokonywany byłby przez Komisję Konkursową powoływaną z grona różnych specjalistów z zakładu pracy. Takie rozwiązanie zaakceptował KF PZPR w „Ursusie” i ja nie widzę problemu by w komisji konkursowej był także przedstawiciel waszej partii.

Powiedziałem mu również, że nad rozwiązaniami reformy pracujemy w ZM „Ursus” na zasadach demokratycznych z udziałem zarówno specjalistów jak i przedstawicieli wszystkich organizacji związkowych i zawodowych, a także przedstawicieli miejscowej PZPR.

To mu się spodobało, ale wyraził wątpliwość, czy taki model pracy da się powielać w Polsce.

Natomiast w kwestii prawidłowych rozliczeń w ramach RWPG mówił, że niewiele można tutaj zrobić bo to są mechanizmy, których naruszenie wymaga zgody wszystkich członków RWPG.

Nie chciałem z nim polemizować w tym temacie bo prawda była taka, że wystarczyło przekonać jednego członka – czyli ZSRR i rozwiązanie obowiązywałoby w całym obszarze RWPG. Nie było już na to czasu, bo kończyła się przerwa, a ja byłem ciekaw co się kryje w zapowiedzianej przez niego na koniec naszej rozmowy „sensacji” na temat rozliczeń z ZSRR.

Otóż, niedługo po moim wyborze na pierwszego sekretarza, pojechałem do Moskwy, na oficjalne rozmowy gospodarcze. Tam w trakcie osobistej rozmowy z towarzyszem Breżniewem próbowałem uzyskać jakąś znaczącą pomoc gospodarczą. Towarzysz Breżniew powiedział, że wszyscy oczekują od nich takiej pomocy. Znamy problemy gospodarcze Polski i chętnie pomożemy, lecz to nie może się nazywać oficjalnie pomoc, bo u nas nasi towarzysze też niechętnie patrzą na taką pomoc w sytuacji gdy w Polsce szerzy się kontrrewolucja, a ludziom radzieckim też się nie przelewa. Może znacie jakieś tematy, które usprawiedliwią taką pomoc?

Odpowiedziałem – owszem znam towarzyszu Breżniew. Na przykład nasi kolejarze nie otrzymują zapłaty za usługi transportowe świadczone dla Związku Radzieckiego.

- Na to towarzysz Breżniew mocno poruszony zwraca się do swojego premiera z zapytaniem: Towarzyszu Kosygin! Dlaczego nie płacimy Polsce za usługi transportowe?

Na to premier Kosygin.

- Bo Polacy nigdy się o to do nas nie zwracali.

W tym momencie na twarzy Kani pojawił się szeroki uśmiech, położył na chwilę rękę na moim ramieniu i rzekł: Teraz już płacą. Tak to jest z tymi rozliczeniami kolego.

Gdy mi podawał dłoń na pożegnanie, pozwoliłem sobie na stwierdzenie:

No właśnie! Wystarczyło tylko trochę odwagi.

Odpowiedział - Było mi miło, a na jego twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech.

Odpowiedziałem. Mnie też panie sekretarzu.

Obróciłem się w stronę wyjścia i ujrzałem w głębi korytarza mnóstwo wpatrzonych we mnie zazdrosnych, a w niektórych przypadkach - nawet nieprzyjaznych oczu.

Nie dziwię się. Nie jeden z nich miał pewnie ochotę pocałować rękę swojego wodza, a taki wywrotowiec z „Solidarności” rozmawiał z nim jak z równym sobie. Z nikim nie chciałem już rozmawiać. Poszedłem do domu. Nie było mi wesoło mimo groteskowej końcówki spotkania z człowiekiem, który przecież za pośrednictwem swoich towarzyszy rządził Polską. Co prawda niedługo, bo już w dniu 18.10. 1981 roku wymuszono jego dymisję, a pierwszym sekretarzem PZPR został gen. W. Jaruzelski.

Ku mojej satysfakcji dodam, że były pierwszy sekretarz PZPR Stanisław Kania, po dymisji, załatwił sobie Komisję przy Przewodniczącym Rady Państwa, której do końca istnienia Polski Ludowej był szefem. Była to Komisja ds. samorządu pracowniczego.

Gdy ta informacja dotarła do mnie, przypomniałem sobie jego skupioną uwagę na treści mojego opowiadania o postępie prac nad samorządem załogi i naszych nadziejach z tym samorządem związanych. Pamiętam także jego dość wnikliwe pytania i ciągle mam takie przekonanie, że wybór jego zajęcia w Radzie Państwa - nie był przypadkowy, że na ten wybór wpływ miała nasza rozmowa.

Przed stanem wojennym komunistyczna propaganda straszyła polskie społeczeństwo rosyjskim wojskiem. Powszechnie znana była wyliczanka: Wejdą? Nie wejdą. Wejdą???……..

Rosyjskie wojska nie musiały wchodzić, bo w Polsce stacjonowało ich około 400 tys. a w sąsiedniej NRD prawie 800 tys. (z logistyką). Rosjanie nie chcieli, a nawet nie mogli otwierać nowego frontu walk , bo dostawali baty w Afganistanie, a gospodarka padała pod ciężarem tej wojny i wywołanego przez USA wyścigu zbrojeń w kosmosie. Tylko nieliczni w Polsce wiedzieli, że Breżniew odmówił interwencji wojskowej w Polsce. Oczywiście wiedział o tym generał Jaruzelski, bo to on o tą interwencję prosił, wiedział również generał Baryła (prawie zastępca Jaruzelskiego) z którym spotkałem się w sobotę 12 grudnia 1981 roku w ZM Ursus, kilkanaście godzin przed stanem wojennym. On mi również dostarczył argumentów dla mojej tezy, ale o tym napiszę w innym czasie.

Artykuł ukazał się w 73 numerze (grudzień 2022) gazety Samorządność. 

CZYTAJ RÓWNIEŻ:

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do