
Z dr Andrzejem Anuszem, socjologiem i historykiem, rozmawia o roku 1939 Łukasz Perzyna.
- Leszek Moczulski w swojej "Wojnie Polskiej" sugeruje, że nawet w 1939 r. aż do 17 września Polska zachowała szansę, by wojny nie przegrać. Bo przecież w 1920 r. bolszewicy też stali na przedpolach Warszawy jak Niemcy w dziewiętnaście lat później. Czy to wejście do akcji drugiego wroga przesądziło o wyniku starcia?
- Tak się stało, ponieważ cała polska konstrukcja strategiczna oparta była na koncepcji obrony na "przedmościu rumuńskim". W międzyczasie 3 września Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom, formalnie wywiązując się ze zobowiązań sojuszniczych. Tego dnia wojna rzeczywiście przybrała charakter światowej. Chociaż oczywiście za datę rozpoczęcia II wojny uznajemy słusznie 1 września 1939.
- Należy się to choćby żołnierzom z Westerplatte, o którym mówił prawie pół wieku później Jan Paweł II do polskiej młodzieży, w swojej książce "Kościół Obywatelski" podkreśla Pan znaczenie tego apelu?
- Oczywiście, że Westerplatte formowało polską świadomość i to na długie dziesięciolecia, ale już wtedy, we wrześniowych dniach 1939 roku entuzjazm dla obrony kraju był powszechny.
- Jednak sojusze mieliśmy wtedy egzotyczne, co wypominają liczni historycy?
- Innych zapewne nie byliśmy wtedy w stanie zawrzeć. Problem dostrzegam w czym innym. Wspomniałem już, że zachodni sojusznicy Polski formalnie wywiązali się ze zobowiązań, wypowiadając wojnę Niemcom. Mieli dwa tygodnie, żeby rzeczywiste działania podjąć.
- Dokładnie tyle czasu upłynęło do 17 września?
- Tymczasem na froncie zachodnim, bo skoro wojnę wypowiedziano, to o froncie można mówić, trwało to, co nazwano "drole de guerre", "dziwną wojną". A myśmy mieli długie granice do obrony. We wrześniu 1939 r. już nie istniała Czechosłowacja, tylko Protektorat Czech i Moraw oraz sojusznicze wobec Niemców państwo słowackie. Pozostawała nam strategia obrony tych długich granic, opóźniania wejścia Niemców. I czekania, aż Zachód podejmie konkretne działania wojenne. Niemcy podejrzewali, że Francja i Wielka Brytania ich nie zaatakują w odwecie za napaść na Polskę, dlatego główne i przeważające siły skupili na froncie polskim. Za to spodziewali się, że Związek Radziecki uderzy na Polskę wcześniej, realizując tajną klauzulę zawartego w sierpniu 1939 r. w Moskwie paktu Ribbentrop- Mołotow. W dniach od 3 do 17 września Hitler musiał czuć sporą niepewność, jak się jego nowi sojusznicy zachowają.
- Dzień 17 września zdruzgotał polski plan obrony?
- Wcześniej Niemcy osiągnęli oczywistą przewagę i podeszli już pod Warszawę, ale oczywiste pozostawało, że broni się Hel, co zyskało rangę symbolu. Lwów pozostawał w polskich rękach i na wypadek utraty Warszawy przygotowano go do roli rezerwowej stolicy. Koncepcja obrony na "przedmościu rumuńskim" nie była mrzonką. Rumunia wtedy pozostawała naszym sojusznikiem, chociaż też się nie wywiązała z deklaracji, internując potem polskie władze. Za sprawą zmian w Europie zyskaliśmy wspólną granicę z Węgrami, które wprawdzie stawały się stopniowo satelitą Niemiec ale wtedy jeszcze nie były nam wrogie. "Przedmoście rumuńskie" to teren trudny dla każdego kto atakuje. Piękna pogoda zapamiętana z września 1939 r nie utrzymała się długo, jesień i zima mogły każdy już "Blitzkrieg" spowolnić. Polskie plany obronne nie były szaleństwem. Jednak 17 września je unieważnił. Nóż w plecy to nie tylko efektowne pojęcie publicystyczne. Wkroczenie wojsk radzieckich rzeczywiście taką rolę odegrało. Zgadzam się z tezą Leszka Moczulskiego, że to ono przesądziło o klęsce wrześniowej.
- Sojusznicy zachodni zyskali alibi, żeby dalej już nie pomagać?
- Los międzywojennego państwa polskiego został w tym momencie przesądzony. Trzeba pamiętać, że ze Związkiem Radzieckim mieliśmy obowiązujący pakt o nieagresji, który został złamany pod pretekstem obrony ludności białoruskiej i ukraińskiej przed Niemcami, chociaż ci ostatni stali się radzieckim sojusznikiem, tajna klauzula paktu Ribbentrop- Mołotow zawierała w sobie podział łupów, chociaż przyjętą wtedy linię demarkacyjną jeszcze modyfikowano, bo skoro Rosjanie ruszyli z opóźnieniem, to z kolei Niemcy poszli za daleko. Aleksander Bregman napisał cieszącą się wielkim powodzeniem na emigracji książkę o Stalinie i ZSRR z tego czasu: "Najlepszy sojusznik Hitlera". Nic dodać, nic ująć.
- Jakie analogie nasuwają się Panu pomiędzy ówczesnym losem Polski a obecnym Ukrainy? Poza tym, że agresor ten wschodu pozostaje ten sam, zwłaszcza, że Władimir Putin rozpad Związku Radzieckiego uznaje za geopolityczną katastrofę?
- Najpierw powiedzmy o różnicach. Polska wtedy miała układ sojuszniczy z Francją oraz gwarancje bezpieczeństwa, udzielone w marcu 1939 r. przez Brytyjczyków. Ukraina teraz tylko ogólne zobowiązania mocarstw z czasów, gdy zdawała broń atomową, przed prawie 30 laty. Polityka Józefa Becka, przez tyle lat uznawana za symbol klęski, zmierzała do przekształcenia każdego ataku na Polskę w wojnę światową. Paradoksalnie akurat to się udało, tyle, że nie zapobiegło to kolejnemu rozbiorowi Polski, w wyniku którego państwo przestało istnieć. Żadna realna polska koncepcja obrony nie mogła zakładać wojny na dwa fronty. Instrukcja Edwarda Rydza-Śmigłego dotycząca wkraczającej armii radzieckiej wskazywała, żeby opór stawiać w sposób ograniczony. Pyta Pan o analogie z Ukrainą: pomimo wspomnianej postawy polskiego dowództwa, działania agresora w wielu miejscach były brutalne niszczycielskie, jak choćby w Grodnie, wobec harcerzy i cywilów. Podobnie jak teraz na Ukrainie Rosjanie wiedzieli, że nie anektują całego kraju. Zaprowadzali jednak własne porządki, kładąc podwaliny pod przyszłe zniewolenie Polski.
- Czesław Miłosz wspomina, że gdy do Wilna wkroczyły wojska radzieckie - które zresztą niebawem oddały je Litwinom, by powtórnie je przejąć latem 1940 r. - ulice, place i skwery nagle pokryły się warstwą śmieci, która już potem nie znikała?
- Rzeczywiście była to specyficzna armia z karabinami na sznurkach. I z tymi żonami oficerów, które na mężowskich kwaterach szabrowały nocne koszule, żeby potem w nich chodzić do teatru, bo takie eleganckie. Czarny humor zawarty w "Zapiskach oficera Armii Czerwonej" Sergiusza Piaseckiego pozostaje autentyczny. Autor doskonale znał Sowietów, służył wcześniej w polskim wywiadzie na wschodniej granicy. Jednak polityki okupanta nie da się sprowadzić do anegdot. Okazała się niszcząca. Bo Lwów a potem Wilno stały się poligonem rozwiązań zastosowanych potem już po 1944/45 r. na masową skalę. We Lwowie aresztowano Władysława Broniewskiego, chociaż dalej wychodziły pisma z udziałem innych renomowanych literatów polskich. W Wilnie Leopold Tyrmand, który dla podobnej gazety tam pracował, też w ostatniej chwili uciekł z wagonu, przygotowanego do wywózki do łagru w głąb ZSRR. Jeśli znajdować podobieństwa polityki okupanta po 17 września 1939 r. i obecnych działań agresora na zajętych obszarach Ukrainy to na pewno są to fikcyjne plebiscyty i wybory, jakie organizuje się, żeby obywatele pod bagnetami głosowali za aneksją tych ziem: wtedy podobne akcje organizowały radzieckie władze, teraz odbywają się one na Krymie czy w marionetkowych republikach donieckiej i ługańskiej.
- Wtedy Polska znalazła się w kleszczach, aż podobnie jak w latach 1914 -1918, chociaż w tym wypadku już nawet nie o niepodległość chodziło, tylko o zachowanie biologicznego istnienia narodu - uratował nas konflikt między zaborcami?
- Stalin planował wojnę ofensywną przeciwko Niemcom, masowo szkolił spadochroniarzy. Jednak Hitler uprzedził jego atak, realizując od 22 czerwca 1941 r. "plan Barbarossa". Niemcy doszli aż pod Moskwę w grudniu tego samego roku, bo ZSRR do obrony nie był przygotowany, spodziewał się walki na obcym terytorium. Dla losów wywiezionych i masowo represjonowanych Polaków zasadnicze znaczenie miał fakt, że Związek Radziecki przystąpił do koalicji antyhitlerowskiej. Generał Władysław Sikorski podpisał układ z ZSRR, za co wielu go w Londynie krytykowało, jednak to porozumienie pozwoliło uwolnić polskich więźniów łagrów. Wraz ze stutysięczną armią gen. Władysława Andersa wyszło z Rosji mnóstwo cywilów. Dla nich oznaczało to oznaczało otwarcie bramy na wolność, o czym nie da się zapomnieć.
- Czy można powiedzieć, że wcześniej Polska próbowała uprzedzić zagrożenie, zapobiec najgorszemu?
- Dopóki żył Józef Piłsudski, takie poważne próby były podejmowane. Już po dojściu do władzy Hitlera w Niemczech, bo Marszałek nie miał złudzeń co do intencji nowego kanclerza. Wtedy Polska zgłosiła plan wojny prewencyjnej z Niemcami, w której wesprzeć nas mieli alianci zachodni. Zapobiegłaby kolejnym hitlerowskim podbojom. Niemcy bardzo się tego bali, pod wrażeniem tej koncepcji złagodzili nagle swoją politykę w Gdańsku, który pozostawał Wolnym Miastem pod kontrolą Ligi Narodów, ale Polaków tam szykanowano. Niestety Francuzi nie chcieli wojny prewencyjnej. Brytyjczycy też się do żadnych działań wyprzedzających nie kwapili. Woleli kupować czas. W 1933 r. na krakowskich Błoniach w rocznicę odsieczy wiedeńskiej Jana Sobieskiego odbyła się ogromna parada Wojska Polskiego. Entuzjazm był szczery, a siła realna. Te wojska można było od razu skierować przeciw Niemcom, a nie tylko w trakcie defilady ich używać. Działo się to jeszcze na długo przed remilitaryzacją Nadrenii i późniejszymi podbojami Hitlera. Nie posłuchano nas jednak.
Wywiad ukazał się w 70 numerze gazety Samorządność
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie