Reklama

Corrida Twardocha

09/05/2022 09:22

Tytułowy Byk Szczepana Twardocha jest dzieckiem podszyty, jeśli można tu użyć znanej z Witolda Gombrowicza formuły, a pewnie warto, bo śląski autor mnóstwo twórcy "Ferdydurke" zawdzięcza. Ściślej, najnowszy bohater Twardocha, chociaż przechodzi kryzys wieku średniego, przed żoną, z którą już się rozwiódł, właśnie się ukrywa a dorosły syn go szuka - sam nigdy nie dojrzewa. Wciąż nie może się otrząsnąć ze wstydu, z powodu zawodu, jaki sprawił dziadkowi, kiedy nie zdał na prawo.

Nieważne, że po tym nieudanym egzaminie i tak został celebrytą. Ani, że dziadek nie żyje od wielu lat. Istotniejsze, że to dziadek z wermachtu: służba w niemieckiej armii stała się udziałem wielu Ślązaków. Gdy odbywając ją, trafił do niewoli do Amerykanów, żołnierze radzieccy zgwałcili mu żonę, babcię głównego bohatera. Wszystko to okazuje się nie bez wpływu na los wnuka, którego ksywa zobowiązuje.

W chwili kryzysu tytułowy Byk, chociaż resztę rodziny od dawna ma za nic, skoro na ponaglające sms-y byłej żony o treści głównie finansowej nie odpowiada, a kołatającemu do drzwi dwudziestoletniemu już synowi nie otwiera - chroni się w dawnym  mieszkaniu dziadka, wracając tym samym z pogardzanej "warszawki" na rodzinny Śląsk. Trudno się Bykowi dziwić, w końcu "opa" jak familiarnie określa się tam dziadka, był kimś. Konkretnie zaś: sztygarem. I jedynym, który po dziś dzień, chociaż już z zaświatów, konsekwentnie zawstydza głównego bohatera, osobnika poza tym raczej bezwstydnego i mało dbającego o pozory. Trochę rozumiemy ten kult dziadka, jeśli współcześni mężczyźni, zwłaszcza celebryci, okazują się podobni jak wnuk, czy jeśli kto woli Byk: na problemy reagują ucieczką, kokainą wciąganą z pozostałego po przodku banknotu pięćdziesięciomarkowego (tej waluty dawno już nie ma, całkiem jak dziadka) i popijaną z gwinta whisky.

Zapewne niejeden widz i recenzent doszuka się w spadającym z wysoka i nie umiejącym się uwolnić od demonów Ślązaku historii telewizyjnego prezentera Kamila Durczoka. Zresztą Szczepan Twardoch pozostaje mistrzem iluzji i niedopowiedzenia. Po tym, jak ekranizacja serialowa znakomitego zresztą "Króla" - opowieści o przedwojennym bokserze i herszcie mafii z ówczesnej "dzielnicy północnej", jak wtedy określano obecny Muranów, w jednej osobie - ugruntowała jego celebrycką pozycję, gra już na siebie, tuszując wyraźny spadek formy ("Byk" słabszy okazuje się też wyraźnie od "Morfiny" i "Dracha") wyborem konwencji dość niezwykłej. Niby to dramat, a ściślej jednoaktówkowy monodram, co więcej grają go już w Katowicach, żarliwie oklaskujacych złośliwości pod adresem "warszawki", ale i Warszawie, co też wcale nie gwiżdże po spektaklu - ale w istocie nie tylko z powodu pewnego ascentyzmu jest to sztuka nie tyle na scenę, co do czytania. Całkiem jak dramaty Wielkich Romantyków, którym śląski autor być może poczuł się już równy.  Nawet w tej gatunkowej kwestii Twardoch mruga do czytelnika, przynajmniej tego bardziej wyrobionego.

O Byku dowiadujemy się, że niedawno solidnie narozrabiał, więc ucieczka znajduje racjonalne uzasadnienie. A także, że jego dotychczasowe życie pozostawało pasmem niepokojów, upokorzeń i udręk.  Przynajmniej takim widzi je on sam. Walczył, bo musiał, bo tak wypadało, teraz - jak się wydaje - nie ma już siły. I główną wciąż troską pozostaje: co dziadek na to?

Rozwiązania wielu zagadek tego ponurego monodramu nigdy nie poznamy do końca, zresztą po co nam to, nie umawialiśmy się przecież na kryminał. Byk wydaje się postacią antypatyczną, ale skupia w sobie problemy współczesnego świata, w którym człowiekowi przychodzi walczyć o cele iluzoryczne, czasem siłą rozpędu, bez przekonania. "Byk" Twardocha to obecny odpowiednik "Upadku" Alberta Camusa i "Kartoteki" Tadeusza Różewicza, wiele też jego twórca zawdzięcza dramaturgowi Ireneuszowi Iredyńskiemu, lubującemu się w podobnych postaciach a zwłaszcza francuskojęzycznemu teatrowi absurdu Samuela Becketta, Jeana Geneta i Eugene'a Ionesco. Za to "bycza" symbolika (bohater zakłada też rogatą maskę mitologicznego Minotaura) skłania do okrutnej wobec śląskiego autora refleksji: Ernestem Hemingwayem to pan nie jest, panie Twardoch. Amerykańskiemu prozaikowi literacka corrida udawała się bez porównania lepiej.

Skończyć można tę ocenę słowami przywołanego w pierwszych słowach Witolda Gombrowicza: Jak to zachwyca, kiedy nie zachwyca. I co zrobić, skoro nie zachwyca... Od może niekoniecznie najwybitniejszego, ale zapewne najgłośniejszego (pomimo Nobla dla Olgi Tokarczuk) polskiego pisarza więcej oczekiwaliśmy. Jednak to, co dostaliśmy i tak warte jest wzmożonej uwagi. A nawet skłania do wątpliwości, że może jednak miał nam do przekazania coś naprawdę ważnego, co przeoczyliśmy...

Szczepan Twardoch. Byk. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do