
Gdy nasz polski papież Jan Pawel II po raz pierwszy udał się z pielgrzymką do USA, to wielu naszych rodaków witało go tam ubranych w koszulki z napisem „I’m pround to be Polish” - „Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem”. Trafili w punkt. Jesteśmy dumnym narodem, choć mamy, jak każdy naród, swoje wady. Przypomniało mi się to hasło amerykańskich Polaków (czy też polskich Amerykanów – pewnie jedno i drugie), gdy zobaczyłem ostatnio młodych ludzi ubranych w t-shirty z napisem „Dumni z Polski”. Ciekawy jest ten renesans wartości patriotycznych i narodowych tradycji wśród młodego pokolenia. Nieraz swoją polskość przeżywają intensywniej niż rodzice. Skądinąd pamiętam badania robione w całej Europie, z których wynikało, że na 28 państw UE najbardziej swoim patriotyzmem i dumą z przynależności do wspólnoty narodowej cieszą się dwie nacje: Polacy i Grecy.
Co do rankingów, to cieszy mnie - jako przez ponad siedem lat członka Podkomisji Bezpieczeństwa i Obrony (SEDE) Parlamentu Europejskiego - fakt, że po Brexicie Polska, gdy chodzi o potencjał obronny, będzie na trzecim miejscu w UE: po półtora razy większych od nas Francji i Włoszech, a – uwaga – przed dwukrotnie większymi Niemcami! Te międzynarodowe rankingi uwzględniają nie tylko budżet na obronność – tu jesteśmy w czołówce europejskich członków NATO, obok Wielkiej Brytanii, Grecji i krajów bałtyckich – ale też zdolności własnego przemysłu zbrojeniowego i, co warte szczególnego podkreślenia, gotowości danego narodu, społeczeństwa do walki w obronie Ojczyzny, gdyby doszło do zagrożenia zewnętrznego. Z badań, które zrobili ci międzynarodowi spece wynikało, że my, Polacy, jesteśmy gotowi, jak przyjdzie co do czego, bronić własnego kraju – zupełnie inaczej niż na przykład nasi najbliżsi zachodni sąsiedzi, Niemcy. Cóż, nie od wczoraj wiadomo, że pacyfizm raczej zachęca napastników do agresji niż odstręcza. Niektórzy śmiali się z Wojsk Obrony Terytorialnej czyli WOT-u, a tymczasem niezależnie od ich wartości bojowej (coraz wyższej, jak słyszę) są one czytelnym sygnałem dla potencjalnych agresorów, że Polacy będą stawiać opór, jakby co. To „jakby co” zapewne nie nadejdzie, właśnie dlatego, że wyraźnie pokazujemy, iż nie tylko wydajemy na obronę tyle, ile wymaga NATO, czy powiększamy armię, ale też jest duch w narodzie – i to rzeczywiście także odstrasza naszych wschodnich sąsiadów, którzy szukali imperialnych przygód na Ukrainie i Gruzji, a także paraliżowali rządowe strony krajów bałtyckich.
Są jeszcze inne rankingi: piłkarskie. Na Mistrzostwa Świata w Rosji jechaliśmy jako szósta czy siódma drużyna świata, a co było, to „cała Polska widziała” – mówiąc słowami ś.p. trenera Ryszarda Kuleszy. Teraz jesteśmy dużo niżej, a wygrywamy i po dwóch meczach eliminacji do Mistrzostw Europy A. D. 2020 jesteśmy jednym z zaledwie trzech krajów z kompletem punktów. Wreszcie ostatni ranking, a właściwie rating Fitcha, który mimo różnych czarnowidzów w kraju pokazuje stabilność polskiej gospodarki. Owe „A -” jest efektem, jak podkreśla agencja, wyjątkowo dużego wzrostu PKB - dodajmy, że mamy pod tym względem pierwsze miejsce w UE od pięciu kwartałów! – napędzanego konsumpcją i inwestycjami, a także dużo mniejszy deficyt w 2018 roku – 0,5%, niż ten zakładany (2%). Relacja długu do PKB wynosi zaledwie 48%. I tu dochodzimy do jawnej niesprawiedliwości, bo w kolejnej dziedzinie także agencje ratingowe stosują wobec Polski dużo surowsze wymogi niż krajów UE. Oto Belgia ma dług do PKB na poziomie.. 130% (sic!), a tymczasem jest o dwie pozycje w ratingu wyżej, a na poziomie „AA +”. To traktowanie nie tylko Polski, ale innych krajów tzw. „nowej Unii” (państwa, które weszły do UE od 2004 roku), jak młodszych kuzynów, których się złośliwie „ćwiczy” jest denerwujące. To samo, co w makroskali uchodzi Francji, Hiszpanii, Holandii czy Niemcom to w naszym regionie Europy, w tym w Polsce, jest uznawane za zbrodnię godną napiętnowania. Eksperci, nawet odlegli od rządu RP, twierdzą, że tak naprawdę Polska nie powinna być w tych ratingach na siódmym poziomie, wśród 20- zresztą obok najbogatszego państwa, które przystąpiło do UE po 2004 roku czyli Słowenią, a także Hiszpanii - ale dwa poziomy wyżej czyli na piątym, na poziomie Belgii. Cóż, „double standards” – „podwójne standardy” nie są rzadkością w świecie polityki – także tej międzynarodowej, europejskiej.
Zachęcam Państwa, aby w Dzień Matki czyli w ostatnią niedzielę maja (26 V) pójść na wybory do Parlamentu Europejskiego. Mamy jedną a z najsłabszych frekwencji w wyborach europejskich wśród 28 krajów Unii (razem z Litwą i Słowacją). Warto to zmienić. Tym bardziej, że w parlamencie w Brukseli i Strasburgu już teraz decyduje się w praktyce ¾ polskiego prawa. Myślę więc, że powinni go kształtować – w imieniu Polski – ludzie doświadczeni, a jednocześnie patrioci. Warto, bo ten nowy europarlament będzie negocjował 7-letni budżet UE i jego część przypadającą Polsce. Musimy powalczyć, żeby skorygować fatalny projekt Komisji Europejskiej, która jednogłośnie – także przy wsparciu komisarz Elżbiety Bieńkowskiej - uchwaliła fatalny dla Polski i naszego regionu Europy budżet. Dlatego trzeba wybrać do PE ludzi, którzy powalczą o polskie interesy.
Ryszard Czarnecki
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie