
Święto Niepodległości ustanowiono późno, bo dopiero w 1937 r. czyli w dwa lata po śmierci Józefa Piłsudskiego. Wcześniej odbywały się co najwyżej skromne obchody w wojsku, zwykle w najbliższą 11 listopada niedzielę. Zapewne dlatego, że sam Marszałek preferował skromność i nie gustował w hucznych jubileuszach, zdawał sobie też sprawę z umowności tej daty: odzyskanie niepodległości w 1918 r. przez Polskę stanowiło przecież proces a nie jednorazowy akt. Niejeden z historyków z paradoksalną niekiedy lecz nieodpartą logiką udowadniał przecież, że... 11 listopada 1918 r. nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.
Zwolennicy tego poglądu mieli przecież swoje racje. Komendant Piłsudski powrócił z Magdeburga dzień wcześniej. Samego 11 listopada 1918 r. powołana jeszcze przez okupanta niemieckiego Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę nad wojskiem. Za to na froncie zachodnim tego właśnie dnia podpisano rozejm w wagonie kolejowym w Compiegne, co zwycięzcy wojny światowej - później dopiero nazwanej pierwszą - świętowali odtąd jako datę jej zakończenia. Przesądziło to zarazem o wyborze Polaków.
Następcy głównego twórcy polskiej niepodległości nie podzielali już jego skrupułów. Jednak ponieważ nie odziedziczyli talentów swojego Komandanta, Święto Niepodległości obchodzono jako państwowe tylko dwukrotnie: w 1937 i 1938 r. Już w roku kolejnym, po ucieczce sukcesorów szosą na Zaleszczyki, Warszawa była już 11 listopada tylko prowincjonalnym miastem Generalnego Gubernatorstwa, bo do rangi stolicy zbrodniarz wojenny Hans Frank podniósł przewidziany do germanizacji Kraków. Za jakiekolwiek próby uczczenia rocznicy niepodległości pod okupacją niemiecką groziły najsurowsze kary.
Komunistyczna Krajowa Rada Narodowa jako namiastka parlamentu skasowała święto państwowe 11 Listopada zastępując je rocznicą ogłoszenia Manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego - 22 lipca. Tego dnia obchodzono w Polsce Ludowej święto narodowe. Szczególnie spektakularnie - 30 rocznicę "manifestu lipcowego" w 1974 r. za rządów Edwarda Gierka, kiedy to oddano do użytku Trasę Łazienkowską, pierwszą dwupasmową i bezkolizyjną arterię stolicy. Piłkarze Kazimierza Górskiego wrócili akurat z mistrzostw w RFN z trzecim miejscem, zaś propaganda ogłaszała nas dziesiątą potęgą gospodarczą świata.
Jednak ten sam przywódca, wobec diametralnej zmiany nastrojów spowodowanej narastającym kryzysem gospodarczym zezwolił na obchody 60-lecia niepodległości w 1978 r., chociaż nie na miarę 22 lipca, bo 11 listopada wciąż pozostawał czarną a nie czerwoną kartką w kalendarzu. Jednak w oficjalnej propagandzie podkreślano teraz ciągłość tradycji państwowej, ukazywały się też publikacje historyczne, odbywały sesje, wyszła znakomita książka "Ze struny na strunę. Wiersze poetów Polski Odrodzonej (1918-1978)" w wyborze partyjnego ale kompetentnego literaturoznawcy prof. Andrzeja Lama.
Tego 11 listopada dało się zauważyć, jak szybko zmieniają się nastroje w Polsce. Niespełna miesiąc wcześniej, 16 października 1978 r. polski kardynał Karol Wojtyła wybrany został na Stolicę Piotrową i przyjął papieskie imię Jana Pawła II. Rodząca się opozycja wcale nie zamierzała czcić historycznej daty wspólnie z Edwardem Gierkiem. Rocznicę odzyskania niepodległości po raz pierwszy po wojnie świętowano na ulicach.
Rok później rozmach demonstracji 11 listopada 1979 r. zaskoczył nawet komunistyczne służby bezpieczeństwa. Pochód prowadzony przez działaczy Konfederacji Polski Niepodległej oraz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela po zakończeniu uroczystej mszy przeszedł od Katedry do Grobu Nieznanego Żołnierza, gdzie przemawiali Andrzej Czuma, Bronisław Komorowski, Wojciech Ziembiński, Józef Janowski oraz Nina Milewska. Część z nich sędzia Andrzej Kryże - późniejszy ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego i wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS - już w kolejnym roku skazał na kary od miesiąca do trzech aresztu za... znieważenie miejsca pamięci narodowej jakie stanowi Grób Nieznanego Żołnierza.
W czasie legalnej "Solidarności" z lat 1980-81 świętowano tłumnie 11 listopada w całej Polsce ale nikt już za to wyroków nie ferował.
Za to w stanie wojennym ta data stała się miejscem masowych i rozpędzanych przez milicję demonstracji zarówno pod niepodległościowymi hasłami, jak z żądaniem ponownej legalizacji Solidarności. Stały się one dla zwykłych ludzi okazją do zademonstrowania solidarności przez małe "s" a czasem zdumiewającej ofiarności. Z obchodów w 1982 r. zapamiętałem jako siedemnastoletni licealista z Batorego, jak milicja zepchnęła nas z placu Zamkowego i wsiedliśmy do tramwaju wjeżdżającego w tunel trasy W-Z, a motorniczy zatrzymał pojazd i otworzył drzwi przy ówczesnym muzeum Lenina na rogu Bielańskiej, chociaż nie miał tam przystanku, a za taki manewr groziły srogie konsekwencje. Telefonów komórkowych jeszcze nie było, ale w jakiś sposób - zapewne na przystanku, na którym wsiedliśmy, od kolegi prowadzącego skład w przeciwną stronę - dowiedział się, że na placu Dzierżyńskiego z poprzednich tramwajów zomowcy wygarnęli wszystkich pasażerów. Postanowił więc, że sam podjedzie tam pustym składem. Dzięki temu ominęliśmy kordony milicji, umykając równocześnie przed atakującymi po cywilnemu esbekami. Żeby zaś obraz nie okazał się przesłodzony, dodać warto, że z okien jednego z milicyjnych bloków mieszkańcy krzyczeli na nas "warchoły", jak sześć lat wcześniej propaganda na robotników Ursusa i Radomia. Pokazywaliśmy im w odpowiedzi znak "V", o którym sam gen. Wojciech Jaruzelski powiedział wtedy w przemówieniu: - Na tę literę nie zaczyna się żadne polskie słowo.
Nastoletni wtedy Krzysztof Król po raz pierwszy dowiedział się o demonstracji 11 listopada w 1979 r. z rozwieszanych klepsydr, których służba bezpieczeństwa nie zdążyła zerwać, chociaż wiele uwagi temu poświęcała. W katedrze św. Jana było ze dwieście osób, część przeszła pod Grób Nieznanego Żołnierza. Po manifestacji osoby, które tam przemawiały były w ciemności zatrzymywane przez esbeków po cywilnemu.
Gdy skazany w drugim procesie KPN Krzysztof Król wyszedł z więzienia na mocy amnestii, ogłoszonej przez gen. Czesława Kiszczaka by zdestabilizować poparcie dla opozycji - w 1986 r. stał się już organizatorem pochodu 11 listopada. Wraz z innymi, którzy mieli tworzyć jego czoło, czekał w przedsionku katedry. Gdy msza się skończyła, wyszedł na zewnątrz i stanął na wysokim na metr kamieniu czy głązie; - Nazywam się Krzysztof Król. Jestem z Konfederacji Polski Niepodległej. Zapraszamy do udziału w manifestacji w rocznicę niepodległości.
Ten głaz leży w tym samym miejscu również dzisiaj - podkreśla Krzysztof Król.
W ramach nowej strategii Jaruzelskiego i Kiszczaka, w odróżnieniu od organizatorów opozycyjnych obchodów u schyłku rządów gierkowskich, Królem zajęli się wtedy nie sędziowie lecz kolegium do spraw wykroczeń.
Miarą paradoksu stał się fakt, że datę 11 listopada jako termin święta państwowego przywrócił jeszcze... Sejm PRL pochodzący z rytualnego głosowania na jedną listę PRON, decyzją z 15 lutego 1989 r. Marszałkiem był wtedy całkiem teraz zapomniany Roman Malinowski ze Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, a przygotowujący się do podzielenia władzą komuniści pragnęli ogrzać się w blasku wielkiej tradycji i historii żeby poprawić własny wizerunek. Znów był to znak czasu, trwały już obrady Okrągłego Stołu, gdzie wykluła się koncepcja wyborów czerwcowych, które na trwałe zmieniły obraz Polski. Jak w 1918, znów rodziła się niepodległość.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie