Reklama

"Obserwator Codzienny" czyli jak odpłynęła szansa na pluralizm

12/05/2022 14:25

W Polsce mamy dziś - na ponad 40 milionów mieszkańców, licząc z naszymi ukraińskimi gośćmi - jedną profesjonalnie redagowaną gazetę codzienną. W dodatku w jej siedzibie toczy się wojna podjazdowa między redakcją "Gazety Wyborczej" a zarządem wydającej ją spółki "Agora", co oznacza głęboki kryzys. O tym, jak to się stało, że "Wyborcza" pozostała samotna na rynku opiniotwórczych dzienników wiele mówi historia "Obserwatora Codziennego", warto ją więc przypomnieć na 30-lecie zamknięcia pisma.

"Monopol wewnątrz kraju rzadko może powstać bez jawnej bądź ukrytej pomocy rządu (..)" - pisali przed laty w klasycznej już książce "Wolny wybór" Milton i Rose Friedman [1]. W wypadku polskiej prasy opiniotwórczej winowajcą okazał się rząd Tadeusza Mazowieckiego, a pomoc ta polegała na odwlekaniu decyzji o zniesieniu cenzury w pierwszym czasie transformacji ustrojowej. Nastąpiło to dopiero w rok po wyborach czerwcowych. Faworyzowało tych, co już wystartowali, a blokowało konkurencję. Nie trzeba zaś być laureatem nagrody Nobla z ekonomii (cytowany wcześniej Milton Friedman otrzymał ją w 1976 r.), by znać powiedzenie, że każdy monopol prowadzi nieuchronnie do kłopotów monopolisty. Potwierdzają to dziś powszechnie dostępne statystyki.   

Samotni z kłopotami

Dane o sprzedaży okazują się nieubłagane: papierowe wydanie "Gazety Wyborczej" nabywa codziennie 57 tys osób, podczas gdy jeszcze ćwierć wieku temu dziennik Adama Michnika miał dziesięć razy tylu czytelników. Wyprzedzają go zresztą teraz brukowy springerowski "Fakt" (150 tys dziennej sprzedaży) oraz bulwarowy "Super Express" (89 tys), ale to jednak zupełnie inna nisza rynku. Dane obejmują czwarty kwartał 2021 r. [2]. Wśród dzienników opiniotwórczych "Wyborcza" nie ma konkurencji. Za to wiele lat jej panowania na tym rynku pokazuje, że nawet pozycja lidera nie gwarantuje rozwoju.

Wyrazem kryzysu jest dziś zarówno drastyczny spadek sprzedaży, jak wspomniany już spór redakcji "Wyborczej" z zarządem "Agory": oficjalnie dotyczy priorytetów, bo jak łatwo się domyślić odwołujący się do etosu i tradycji zespół chciałby inwestowania w wydania papierowe, zaś menedżerowie - w rozwój w sieci. W tle kością niezgody pozostaje jednak podejście do władzy - nieoficjalnie wiadomo, że władze spółki nie są zachwycone faktem, że organizowanie przez redakcję oporu społecznego przeciwko rządom PiS stało się przyczyną strat, spowodowanych wycofaniem ogłoszeń spółek państwowych.

Jedni w obłokach, drudzy w excelu

Narasta antagonizm pomiędzy jeżdżącymi jaguarami specjalistami od logistyki, wypełniającymi tabelki w excelu a przywołującymi dorobek dawnej opozycji demokratycznej redaktorami, których bardziej interesuje "symetryzm" (jak określa się na łamach stawianie znaku równości między PO a PiS) i podobne pojęcia ideologiczne, nie znajdujące rezonansu poza gmachem na Czerskiej, gdzie zresztą siedziby mają zarówno redakcja jak i spółka.

Sygnałem, że kryzys nie ma wyłącznie biznesowo-politycznego kontekstu stało się jednak pożegnanie z redakcją najznakomitszego publicysty Konstantego Geberta (od czasów drugiego obiegu pisującego pod pseudonimem Dawid Warszawski). Na rozstanie zdecydował się, gdy "Wyborcza" odmówiła wydrukowania bez poprawek jego tekstu, w którym ukraiński batalion "Azow" określił mianem "neonazistowskiego", potępiając zresztą jednoznacznie agresję Władimira Putina. 

Zwycięscy już na starcie

"Gazeta Wyborcza" powołana została na mocy porozumień Okrągłego Stołu, które zagwarantowały ówczesnej opozycji oficjalne wydawanie dziennika prasowego, trafiającego do kiosków. Pierwszy numer ukazał się 8 maja, a po zwycięstwie Solidarności z 4 czerwca 1989 r. zdecydowano się na utrzymanie dotychczasowego tytułu.        

Nie spieszono się jednak z likwidacją cenzury. Przetrwała jeszcze prawie rok: zniesiona dopiero decyzją Sejmu kontraktowego z 11 kwietnia 1990 r, która weszła w życie z dniem 6 czerwca 1990 r. . Chociaż w treść "Wyborczej" oraz reaktywowanego po ośmiu latach "Tygodnika Solidarność" ingerowała rzadko i z reguły tylko wtedy, gdy rzecz dotyczyła "sojuszy" czyli stosunków z istniejącym jeszcze ZSRR. Zablokowała za to wszystkich innych. Jak rzecz ujął Jan Doktór, redaktor wydawanego w podziemiu od 1984 r. "Przeglądu Wiadomości Agencyjnych" (gdzie pisywał wtedy m.in. Gebert-Warszawski): "Cenzura obowiązywała do czerwca 1990 roku. Wystarczająco długo, by nie przetrwało żadne pismo niezależne, odmawiające poddania się cenzurze, i skrystalizowane wokół niego środowisko. Bez możliwości zakupu po "państwowych" cenach papieru, bez dostępu do drukarni i sieci kolportażu niezależne pisma nie miały żadnych szans. Co gorsza, wszystko to działo się w całkowitym milczeniu, tak jakby wokół istnienia cenzury w wolnej Polsce i padania pism niezależnych panowała w mediach zmowa milczenia. "Gazeta Wyborcza" i "Tygodnik Solidarność" zachowały w tej kwestii całkowitą dyskrecję. Miało to swoją cenę w dramatycznym procesie transformacji. Niszcząc prasę niezależną - centralną, regionalną i zakładową - zniszczono jedyne efektywne narzędzie społecznej kontroli nad przebiegiem procesów demokratyzacji i prywatyzacji, uwłaszczenia się dawnych i nowych elit" [3].

W tym czasie również komisja likwidacyjna z udziałem m.in. Donalda Tuska i innych wywodzących się z obozu Solidarności polityków rozdzielała między powstałe ugrupowania gazety, pozostające przedtem w dyspozycji należącego do KC PZPR koncernu Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza "Prasa-Książka-Ruch". Na zmarnowanie - jak rzecz ujmuje Jan Bryłowski, zasłużony dziennikarz dawnego drugiego obiegu. O reszcie zaś miał decydować "rynek, na którym, żeby się utrzymać, trzeba było korzystać z sieci oficjalnego kolportażu. Jeśli oficjalnego, to trzeba było zarejestrować pismo i - na co zgody być nie mogło - poddać je cenzurze tj. Głównemu Urzędowi Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który w dalszym ciągu ze swej centrali na Mysiej 2 w Warszawie kierował czterdziestoma dziewięcioma delegaturami w każdym z ówczesnych województw (..). Smutkiem napawa wspomnienie, że - licząc od wyborów parlamentarnych 4 czerwca czy daty 12 września 1989 roku, kiedy powstał rząd Mazowieckiego - jeszcze prawie rok funkcjonowała w Polsce, jak na urągowisko, cenzura. Bagatelizuje się dziś ten fakt (..) ale z pewnością miało to znaczenie dla losów "PWA" i innych pozacenzurowych pism" [4].

Znane z czasów jeszcze analogowych powiedzenie popularne wśród dziennikarzy amerykańskich zawiera w sobie receptę na sukces: być w miejscu wydarzenia, znaleźć jedyną w okolicy budkę telefoniczną i nadać stamtąd wiadomość, a po niej całą Biblię, żeby zablokować konkurentów. Wiemy, kto w Polsce w latach 1989-90 postępował w myśl tej zasady.         

Zaczęło być barwnie

Tytuły przejęte po partyjnym koncernie RSW zwykle pozamykano albo cienko przędły. Łup nowych partii okazał się krótkotrwałą ich korzyścią. Nic zresztą nie dostała przeciwna Okrągłemu Stołowi i rządowi Mazowieckiego Konfederacja Polski Niepodległej, bo w przeznaczonym dla niej "Sztandarze" wybuchł protest redaktorów dyrygowany przez niedawnych autorów okolicznościowych wstępniaków na 1 Maja, przed którym ugięła się komisja likwidacyjna.

Rządowy w PRL dziennik "Rzeczpospolita" po licznych zmianach właścicielskich (kapitał francuski i norweski, wreszcie rodzimy Grzegorz Hajdarowicz) przetrwał, ale jeszcze zanim nastały tam czasy obecnego naczelnego Bogusława Chraboty zyskał sobie w środowisku miano "najnudniejszej gazety Europy Środkowo-Wschodniej", stanowiące zresztą trawestację nieformalnego hasła reklamowego "Wyborczej", w którym oczywiście chodzi o gazetę największą...  

Podejmowano jednak próby otwierania kolejnych dzienników prasowych. "Glob 24" przedstawiał się jako pierwsza kolorowa gazeta w Polsce, chociaż sceptycy widzieli jedną tylko barwę: czerwoną, bo główną postacią stała się tam posłanka b. PZPR Dobrochna Kędzierska. Skrajną prawicę reprezentował "Nowy Świat", fatalnie jednak redagowany. Z czasem jego miejsce zajęła sprzyjająca Lechowi Wałęsie "Nowa Gazeta" pod redakcją Mieczysława Gila. Lepiej szło "Nowej Europie", która więcej kosztowała i zwracała swoją ofertę do praktyków gospodarki. Żywot tych dzienników okazał się jednak krótki. 

Przyzwoita gazeta do śniadania

Wzmożone zainteresowanie towarzyszyło za to startowi "Obserwatora Codziennego", bo w odróżnieniu od innych tytuł ten nie pojawił się znikąd. Impuls dała ekipa określanego jako pierwszy w historii Telewizji Polskiej dziennik bez komunistów programu "Obserwator" przez sześć dni w tygodniu ukazującego się w latach 1990-91 o godz. 19 na antenie "Dwójki". Gdy Wałęsa po wygraniu wyborów prezydenckich  zmienił orientację na dążenie do sojuszu z postkomunistami i program zdjęto - zespół zareagował strajkiem... również pierwszym w historii TVP. W trakcie dziesięciodniowego protestu pojawiło się  hasło, znaczące i zobowiązujące zarazem: Obserwator demokracji.

Znalazła się więc legenda, wokół której można było budować. Z oczekującym propozycji zespołem dawnego programu dogadał się biznesmen i reemigrant Wiktor Kubiak. Marzył o gazecie, którą mógłby przy śniadaniu przeczytać z przyjemnością a nie zawstydzeniem i uznał, że jednym sposobem, by tak się stało pozostaje założenie takiego dziennika. Wizjoner i oryginał, sponsorował także musical "Metro", przyczynił się do wylansowania talentów Katarzyny Groniec i Edyty Górniak, na jego hojność mogli też liczyć politycy rządzącego wtedy Kongresu Liberalno-Demokratycznego.    

Kubiak zwierzył się zespołowi, że przedtem planował, że zainwestuje w satyryczny tygodnik "Szpilki", do którego miał sentyment. Gdy jednak - jak rzecz ujmował - stwierdził, że "średnia wieku tam wynosi 78 lat", zdecydował się na coś poważniejszego. O życiu publicznym w Polsce w tym rynku medialnym nie był najlepszego zdania.

- Połączenie nowej gangsterki liberalnej i starej gangsterki komunistycznej - tak to charakteryzował dobrodziej zespołu.     

Redakcja "Obserwatora Codziennego" znalazła siedzibę w biurowcu na rogu Solca i Ludnej, gdzie mieściły się również inne firmy Kubiaka - niecały kwadrans spaceru przez park do gmachu Sejmu. Naczelnym pozostał Damian Kalbarczyk, wcześniej kierujący programem telewizyjnym, wokół którego uformował się zespół. Wywodzący się ze środowiska "Res Publiki", renomowanego miesięcznika, kierowanego przez Marcina Króla (autora zaczytywanej przez studentów opublikowanej poza cenzurą broszurki "Józef Piłsudski. Ewolucja myśli politycznej") , najpierw wydawanego w drugim obiegu, później zalegalizowanego, historyk idei, napisał doktorat o poglądach Tomasza Masaryka, współtwórcy państwowości czechosłowackiej. Wyróżniał się brodą w stylu paryskiej Dzielnicy Łacińskiej oraz olimpijskim spokojem. Bez kłopotów nawiązywał kontakt z młodymi ludźmi, stanowiącymi trzon nowej ekipy. Kierownikami działów zostali dziennikarze pracujący już wcześniej wspólnie w telewizyjnym "Obserwatorze": zagranicznego Leszek Jesień (znany później za sprawą notatki, która wyciekła z kancelarii premiera Kazimierza Marcinkiewicza, gdy tam pracował, określanej jego nazwiskiem), kulturalnego dawna prezenterka Katarzyna Gruszczyńska, krajowego Łukasz Perzyna. Pracowali w redakcji także: Bogna Świątkowska, znana później z Fundacji Bęc Zmiana, Agata Chróścicka - biografka Aleksandra Kwaśniewskiego, która pierwsza ujawniła jego problemy z tytułem magistra oraz znani po latach w świecie reklamy Piotr Batogowski i Hubert Stadnicki oraz renomowani dziennikarze gospodarczy Jacek Brzeski i Grzegorz Brudziński. Anna Maruszeczko w "Obserwatorze Codziennym" zajmowała się relacjonowaniem prac rządu, a zasłynęła później jako prowadząca w TVN talk-show "Wybacz mi" w konwencji wyciskacza łez. 

Dziennik starał się wypracować własny styl, wolny od ideologii. Okazało się to tym łatwiejsze, że właściciel nie wtrącał się na co dzień do tego, co na łamach. A naczelny Kalbarczyk zachęcał do respektowania wysokich standardów zawodowych. Widać się to udawało, skoro przez cały czas istnienia gazety nie spotkaliśmy się z nawet jednym przypadkiem odmowy udzielenia wypowiedzi "dlatego, że to Obserwator", co choćby "Wyborczą" spotykało nagminnie. W wielu sprawach to na łamach "Obserwatora Codziennego" szukano najświeższych i ekskluzywnych wiadomości, dotyczyło to m.in. rozłamu w Porozumieniu Centrum i trwających wówczas niemal bez końca rozmów o rozszerzeniu rządu Jana Olszewskiego, który - jak wiadomo - nie miał większości.   

Z początku dochodziło do wielu zabawnych sytuacji, jak wtedy gdy debiutujący w zawodzie wieczny student filozofii próbował się umówić na wywiad z Tadeuszem Mazowieckim. Jednak gdy były premier zaproponował termin sobotni, usłyszał od studenciaka stanowcze: - My w sobotę nie pracujemy.

We wszystkie pozostałe dni tygodnia dziennikarze pozostawali jednak do dyspozycji od godz 9 do 23 z niedzielą włącznie. Jako kierownik najliczniejszego, bo zatrudniającego 27 osób w całej Polsce działu krajowego postanowiłem nie różnicować płac w zależności od wykształcenia, lecz wyłącznie od jakości pracy. Sprawdziło się to, bo najsprawniejszą reporterką polityczną okazała się absolwentka... geologii Dorota Romanowska. 

Znów odwołać się warto do noblisty z ekonomii Miltona Friedmana i jego żony Rose: "Równość szans jak i równość osobista nie stoi w sprzeczności z wolnością. Przeciwnie - stanowi jej zasadniczy element" [5]. Co do tej pierwszej zaś: "jej faktyczny sens wyraziło chyba najlepiej francuskie powiedzenie, datujące się z czasów rewolucji francuskiej: une carriere ouverte aux talents - kariera otwarta dla ludzi utalentowanych. Żadne arbitralne przeszkody nie powinny utrudniać ludziom zdobycia takich pozycji, do jakich predestynują ich własne uzdolnienia i skłaniają wyznawane przez nich wartości" [6]. W "Obserwatorze Codziennym" przestrzegano tej zasady na pewno. 

Prezydent Stanów Zjednoczonych demokrata Joe Biden od czasów licealnych za swoje motto uznaje słowa: "The sky is the limit", jedynie niebo wyznacza granicę [7]. Alternatywę stanowi szklany sufit. Efekt decyzji biurokratów, o których była już mowa. O niego rozbiła się nowa inicjatywa na prasowym rynku.         

Wiktor Kubiak zobowiązał się do finansowania pisma przez rok, po tym czasie miało już na siebie zarabiać. Plan ten się nie powiódł. W maju 1992 r. pismo zostało zamknięte, a warunków, żeby negocjować prolongatę terminu  zabrakło, ponieważ kosztowne wystawienie musicalu "Metro" na nowojorskim Broadwayu przyniosło spektaklowi same złe recenzje a sponsorowi przedsięwzięcia dotkliwe finansowe straty. "Obserwator Codzienny" przeszedł do historii. 

Nie dowiemy się nigdy, co mogłoby się zdarzyć, gdyby środowisko "Res Publiki" mogło wystartować z własnym dziennikiem już w 1989 r, a więc w czasie, kiedy uczynił to zespół dawnego "Tygodnika Mazowsze" skąd wywodzili się założyciele "Gazety Wyborczej". Nasi mistrzowie, w tym biegli w ideach z przeszłości Marcin Król i Damian Kalbarczyk  nauczyli nas, że "gdybanie" w historii, nawet tej najnowszej, pozbawione jest sensu.             

Centroprawicowa alternatywa

Ostatnią jak dotychczas próbą zbudowania konkurencji dla "Gazety Wyborczej" okazało się "Życie" Tomasza Wołka już w drugiej połowie lat 90. Podobnie jak w wypadku "Obserwatora Codziennego" jego walorami stały się: charyzmatyczny redaktor naczelny i legenda protestu w obronie wolności słowa. Trzon zespołu zbudowali dziennikarze, którzy wraz z Wołkiem odeszli wcześniej z "Życia Warszawy" nie godząc się z kunktatorstwem włoskiego właściciela Nicoli Grauso, który zabiegał o podtrzymywanie dobrych kontaktów  z postkomunistyczną wówczas władzą nawet za cenę swobody informowania. Dołączyli do nich odchodzący z TVP rządzonej wtedy przez egzotyczną koalicję SLD-PSL-Unia Wolności członkowie zespołu zlikwidowanego "Pulsu Dnia" oraz pojedynczy dziennikarze ze spacyfikowanych przez byłego delegata na IX zjazd PZPR Jacka Snopkiewicza "Wiadomości" upodobniających się coraz bardziej do Dziennika TV z czasów stanu wojennego.

Swoje pięć minut "Życie" miało, gdy krajem rządziła Akcja Wyborcza Solidarność w koalicji z UW. Dziennik wspierał cztery wielkie reformy (zwłaszcza najbardziej udaną z nich samorządową), ale zachowywał krytycyzm wobec władzy, rzetelnie opisując podziały w jej obozie. Miarą szacunku jakim cieszył się obiektywizm "Życia" pozostaje fakt, że to w wywiadzie dla niego, a nie "Gazety Wyborczej" Leszek Balcerowicz ogłosił, że nie zamierza kandydować na prezydenta, co wówczas okazało się informacją pierwszorzędnej wagi. Zaś znawcy służb specjalnych zaręczali, że przy układaniu listy dyplomatów rosyjskich przeznaczonych do wydalenia za działalność szpiegowską, urzędnicy rządu Jerzego Buzka posiłkowali się zawartością artykułów czołowego dziennikarza śledczego wołkowej gazety Jarosława Jakimczyka.   

Wraz ze słabnięciem obozu reformatorskiego narastały jednak kłopoty "Życia". W 2001 r. zostało przejęte przez spółki związane z powstałą właśnie Platformą Obywatelską (Chemiskór i 4Media). Nowi właściciele doprowadzili rychło do zastąpienia cieszącego się autorytetem Tomasza Wołka przez pozbawionego wyrazu Pawła Fąfarę. Nagła zmiana linii pisma i próba upodobnienia go do brukowca spowodowały, że "Życie" odrzucili dotychczasowi czytelnicy. A nie zyskało nowych, bo obłudników i konwertytów w Polsce się nie lubi. Wkrótce je zamknięto, późniejsza zaś reanimacja tytułu dała karykaturalny efekt. Więcej prób przełamania dominacji "Gazety Wyborczej" już nie było. Zaś dziś również tytuł utożsamiany z jego redaktorem naczelnym Adamem Michnikiem znalazł się na rozdrożu, jak dowodzą nie tylko statystyki słabnącej sprzedaży.

Jeden z założycieli "Wyborczej" Grzegorz Lindenberg przed dwudziestu laty publicznie cieszył się z upadku "Życia" setnie przy tym żartując: dziwił się, że konkurencyjny dziennik utrzymał się na rynku tak długo. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Na czasie i to podwójnie okazuje się więc dowcip o tym, jak rosyjski oligarcha, wychodzący z ekskluzywnej restauracji stwierdza brak mercedesa, którego wcześniej przed nią zaparkował.

- Jak kupił, tak sprzedał - podsumowuje bohater anegdoty.

Dokładnie tak.      

[1]Milton i Rose Friedman. Wolny wybór. Wyd. Panta, Sosnowiec 1994, s. 50 przeł. Jacek Kwaśniewski

[2] Sprzedaż "Gazety Wyborczej" spadła do 57 tys. egz... Wirtualnemedia.pl z 7 lutego 2022

[3] Jan Doktór. Stasia i ja [w książce zbiorowej:]  Przegląd Wiadomości Agencyjnych 1984-1990. Przerwana historia ilustrowanej bibuły. Wyd. Dom na Wsi, Ossa 2009,  s. 145

[4] Jan Bryłowski. Warto było [w:] Przegląd... op. cit, s. 134-135

[5] Wolny wybór... op. cit, s. 127

[6] ibidem, s. 126-127

[7] por. Jean-Bernard Cadier. Joe Biden. Droga do Białego Domu. Wyd. PWH "ARTI", Ożarów Mazowiecki 2021, s. 22-23, tł. Natalia Zmaczyńska  

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do