Reklama

Z Janem Lityńskim, członkiem KOR o Henryku Wujcu rozmawia Łukasz Perzyna

- Jakie wspomnienie sytuacji z udziałem Henryka Wujca przychodzi Panu na myśl teraz, gdy odszedł on niestety już na zawsze?

- W sierpniu 1980 r. zamknęli nas...

- ...czołówkę opozycji, żeby nie koordynowała strajków, które i tak wybuchały.

- ..i wozili przez dwa tygodnie, z jednej komendy na drugą. Nagle, na Mokotowie, do celi wprowadzono Henryka Wujca. Spojrzałem na niego. Był mocno pobity. Dostrzegłem od razu podbite oko i podrapaną twarz. Ale równocześnie dla mnie fakt, że znaleźliśmy się w jednej celi - chociaż to oczywiście smutna sytuacja w jej przebywać, a dodatkowo zaniepokoiły mnie jego ślady pobicia - samo to, że byliśmy razem, stanowiło pewien optymistyczny sygnał i prognozę. Oznaczało bowiem, że wkrótce wyjdziemy na wolność. Władza unikała bowiem umieszczania w jednej celi opozycjonistów z tej samej sprawy, w tym wypadku z KOR.

- Błąd w sztuce?

- Jeśli stało się inaczej - to dobrze to rokowało. Pokazywało, że do pewnych swoich zasad już nie przywiązują wielkiej wagi. Ale nie od razu się przekonaliśmy, że nie posiedzimy długo. Najpierw Henryk Wujec opowiedział mi, jak do pobicia doszło. Gdy przenosili go tak jak mnie z komendy na komendę, wykorzystał chwilę nieuwagi i uciekł. Tyle, że później udał się do przychodni po zwolnienie lekarskie z pracy. Wiedzieli, że Henio jest skrupulatny i tam już na niego czekali. Oczywiście znowu próbował im się urwać, doszło do szarpaniny, stąd te widoczne obrażenia. Taki był Henio, gdy widział szansę ucieczki, to z niej korzystał, żeby prześladowcom sprawy nie ułatwiać. Heniek miał temperament. Gonią, to uciekał... Natomiast prognoza, że skoro siedzimy razem, to... już niedługo, rychło się potwierdziła. Dwa czy trzy dni później podpisano Porozumienia Gdańskie. Jednym z ustaleń ówczesnej ugody było uwolnienie więźniów politycznych. Tak więc rzeczywiście obaj wyszliśmy.

- Represje, również zagrożenie fizyczne, były nieodłączne od działalności opozycyjnej.

- Henryk Wujec został pobity również wcześniej w trakcie jednego z wykładów Uniwersytetu Latającego, organizowanego przez Towarzystwo Kursów Naukowych w mieszkaniu Jacka Kuronia na Żoliborzu. Pod koniec lat 70 oficjalne socjalistyczne organizacje studentów wysyłały na takie opozycyjne spotkania naukowe osoby, które miały je zakłócać, zadawać agresywne pytania bez związku z tematem albo pokrzykiwać. Z czasem władza zmobilizowała grupę karateków z Akademii Wychowania Fizycznego i to oni jako młodzież socjalistyczna dokonali wtedy najścia na mieszkanie Kuroniów. Henryk Wujec został wtedy mocno pobity przez tych osiłków, bo stanął w obronie Grażyny Kuroniowej, żony Jacka. Sytuacja była groźna, w mieszkaniu był ciężko chory wtedy ojciec Jacka, nikt nie wiedział, co stanie się za chwilę. Henryk Wujec wykazał się wtedy sporą odwagą.

- Ofiarność leżała w jego naturze?

- Zawsze stawał tam, gdzie byli słabsi, którzy potrzebowali pomocy.

- Jaka była, jeśli można tak powiedzieć, specjalność Henryka Wujca w działalności opozycyjnej?

- W KOR obaj specjalizowaliśmy się w kontaktach z robotnikami. Podzieliliśmy się nawet: Wujec pochodził z Biłgoraja, więc wziął na siebie Lubelszczyznę a poza tym Śląsk, zaś ja Polskę północną. Uzupełnialiśmy się. Razem byliśmy w redakcji, w stopce "Robotnika". Jeździł częściej niż ja w teren.

CZYTAJ RÓWNIEŻ:

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do