Reklama

Zbigniew Janas: Dziś nikt nie będzie miał takiego wyniku

Ze Zbigniewem Janasem, który w 1989 z 82 został posłem z warszawskiej Ochoty z rozmawia Łukasz Perzyna.

- W czerwcowych wyborach do Sejmu w 1989 r. zdobył Pan poparcie 82 proc głosujących w okręgu, obejmującym Ochotę, Ursus i pobliskie miejscowości podwarszawskie. Jak taki wynik stał się w ogóle realny?

- To se ne vrati. Dziś nikt już nie będzie miał takiego wyniku, nie może nawet o nim marzyć.

- Czy do ogromnego poparcia przyczynił się fakt, że kandydował Pan u siebie?

- Ursus to był olbrzymi zakład, 14 tys ludzi w samej fabryce, chociaż spora część załogi dojeżdżała do pracy. Oni oczywiście zagłosowali w swoich miejscach zamieszkania. Kiedy tylko już stało się to możliwe, wróciłem wtedy do Ursusa, żeby odbudowywać Solidarność. Zajmowałem się już przez jakiś czas czymś innym, ale nikt mnie nie odwołał z funkcji przewodniczącego. Uważałem więc ten powrót za swój obowiązek. Ale też miałem zaplecze do działania, doskonałą kampanię. Komisji zakładowej nie chciałem w to mieszać, miała inne zadania. Na Grójeckiej, tam gdzie pawilony, zorganizowaliśmy biuro. Kampanią kierował Tadeusz Szumowski, później ambasador Polski w Australii i Irlandii. Z młodych energią i pomysłami wyróżniał się Jarosław Szostakowski – dziś przewodniczący klubu radnych Platformy Obywatelskiej w Radzie Warszawy.

- Artyści Was wspierali, jak nigdy w żadnej innej kampanii…

- W kampanię włączył się Zbigniew Hołdys i Anna Nehrebecka. Byłem też wtedy na śniadaniu z Yvesem Montandem i Iwo Byczewskim, takich spotkań się nie zapomina. Nasze biuro odwiedził Zbigniew Brzeziński. To była kampania na dużą skalę wszędzie w Polsce, ale tylko w Warszawie mogliśmy liczyć na tak wiele gwiazd teatru i filmu. Na spotkania przychodziło wtedy po kilkaset osób, była część refleksyjna, kiedy artyści tekstem podawanym wierszem lub prozą wprowadzali zebranych w nastrój. Z jednej strony toczyła się poważna rozmowa o Polsce, z drugiej trwało radosne święto. Wspierali mnie Daniel Olbrychski, Janusz Gajos, Ewa Błaszczyk, Krystyna Sienkiewicz, Beata Tyszkiewicz, również dziennikarz Wojciech Reszczyński. Naprawdę mi pomagali, jeździli ze mną.

- Czy w tym rozgardiaszu kilkusetosobowych spotkań zapamiętał Pan, o co pytali Pana wyborcy?

- Właśnie u mnie w domu zdarzyło się coś zaskakującego, bo żona czegoś szukała i znalazła plik kartek z tamtej kampanii z pytaniami od wyborców. Nigdy ich nie wyrzuciłem, to oczywiste, ale nie pamiętałem, gdzie się znajdują. Teraz panu odczytam, trochę na chybił trafił, o właśnie: Jak jest przygotowana Solidarność, żeby nie było oszustw z liczeniem głosów. Albo następne: Jak pan widzi przyszłość Solidarności? Związek czy partia? I jeszcze jedno, bardzo poważne: Czy nowy Sejm doprowadzi do ujawnienia mordów na polskich oficerach i odnalezienia grobów więźniów ze Starobielska i Ostaszkowa? Ludzie wreszcie się odważyli takie pytania publicznie zadawać.

- Jaka to była kampania, poza tym, że zwycięska?

- Intensywna, nieporównywalna z dzisiejszymi, również ze względu na masowy udział ludzi w spotkaniach. Najważniejszy okazał się bezpośredni kontakt. Ludzie byli niesłychanie zaciekawieni. Praca dała efekt.

- Kiedy zorientował się Pan, jakie będą rozmiary zwycięstwa?

- Do końca kampanii wcale tego nie wiedziałem. Mieliśmy nadzieję, że ludzie poprą Solidarność. Ale pewności nie było. Komuniści samych siebie oszukiwali, że sobie poradzą. Nie mieliśmy pełnych badań opinii publicznej. Dopiero, jak dostaliśmy informacje z komisji – dowiedzieliśmy się więcej o skali zwycięstwa. Wygraliśmy w więzieniach i na osiedlach MSW. Radość była ogromna. Ale to nie koniec.

- Chociaż w Warszawie do drugiej tury nie musiał stawać żaden Wasz kandydat?

- Wielu z nas pomagało ludziom z PZPR na zasadzie wyboru mniejszego zła, żeby do Sejmu z miejsc zagwarantowanych dla partii rządzącej nie weszli przedstawiciele betonu. Dlatego wsparliśmy młodego kandydata Wiesława Kaczmarka przeciwko twardogłowemu redaktorowi naczelnemu „Expresu Wieczornego” Ryszardowi Łukasiewiczowi. Wiesław Kaczmarek zjawił się u mnie w Ursusie, poprosił o pomoc. Nam nie było obojętne, kto zasiądzie w Sejmie, również w ławach tamtej strony. Pewien jestem, że nasza ówczesna postawa zaprocentowała przy wszystkich reformach, tym, że tak szybko udało się tak dużo zmienić.

Wywiad ukazał się w 42 nr gazety Samorządność

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do