
Z Andrzejem Halickim, eurodeputowanym Koalicji Obywatelskiej z Warszawy rozmawia Łukasz Perzyna
- Jak scharakteryzowałby Pan obecną sytuację z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa w Europie? Najsilniejszym sojusznikiem Polski pozostaje Ameryka, ale właśnie z USA docierają sygnały niepokojące, jak wypowiedź kandydata na prezydenta Donalda Trumpa, że Amerykanie nie muszą bronić tych, co za mało przeznaczają na obronność? Nie wiemy, kto wygra wybory w Stanach Zjednoczonych: Joe Biden, który dwukrotnie na polskiej ziemi potwierdzał aktualność artykułu 5. Traktatu Waszyngtońskiego o solidarnej obronie wzajemnej w NATO czy Trump, co też zresztą ciepło się do nas zwracał w 2017 r. na placu Krasińskich? Czy Europa staje przed koniecznością budowy własnego systemu bezpieczeństwa?
- Stajemy w obliczu sytuacji, w której Europa musi zwiększyć współdziałanie. A ściślej zintegrować to, co do tej pory działało raczej w ramach poszczególnych państw. Mam na myśli potencjał obronny i produkcję uzbrojenia. Nowy europejski rynek zbrojeń powinien polegać na rozpisaniu zadań na poszczególne kraje. Powinien się opierać na specjalizacji. W poprzednich, bez porównania spokojniejszych w polityce międzynarodowej dekadach, wiele państw poczuło się bezpiecznie. Porzucało starania o wzmocnienie potencjału obronnego czasem na rzecz innych potrzeb budżetu, które wydawały się pilniejsze. Teraz sytuacja staje się całkiem odmienna. Liczymy oczywiście na współpracę transatlantycką w ramach NATO ale nie przekreśla to innych starań w skali europejskiej.
- A Europa również się zmienia, nie tylko Ameryka, także w swoim podejściu do wspólnej obrony?
- Oczywiście, że tak: już jesienią będziemy po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Już teraz warto pracować na to, aby wyłoniony w nich Europarlament wzmocnił wspólne myślenie o bezpieczeństwie kontynentu i po prostu nas wszystkich. Spodziewamy się sporych zmian ale nie zostanie naruszona stabilna większość jaka już się ukształtowała na rzecz szukania wspólnych rozwiązań w tej sprawie. Również zmiany w Radzie Europejskiej powinny dać siłę integracji w sprawach bezpieczeństwa. W wielu krajach niebawem odbędą się wybory: w Niemczech za półtora roku do Bundestagu, we Francji za trzy lata prezydenckie. Nie wolno też lekceważyć wyników głosowania w mniejszych państwach: skoro pozostajemy wspólnotą, liczy się każdy głos państwa członkowskiego.
- A Polska, jaką rolę w tych zmianach powinna odegrać?
- Z pewnością można liczyć na mocny głos Polski w trakcie naszej prezydencji w Unii Europejskiej, jaką sprawować będziemy w pierwszej połowie 2025 roku.
- Zwłaszcza, że front najgroźniejszej od zakończenia globalnego konfliktu w 1945 r. wojny w Europie mamy niedaleko naszych granic?
- Jesteśmy krajem frontowym. A zarazem mamy doświadczenia w kontaktach ze Wschodem, do jakich nie mogą się odwołać kraje dalej położone. Zagrożenie wzrasta, nawet jeśli w okresie niedawnych wyborów prezydenckich w Rosji można było mieć wrażenie, że skupiła się ona na sobie. Ale to złudne i fałszywe. Nie tylko wypowiedzi Władimira Putina wskazują na nieobliczalny charakter jego przywództwa, również przegrupowania militarne, działania na froncie. To nie jest tylko kwestia słów, co oczywiste. W Polsce rozumiemy to najlepiej, zaś w kontaktach europejskich od czasu wybuchu "pełnoskalowej" wojny w Ukrainie, rozpoczęcia bezprzykładnej kremlowskiej agresji - coraz rzadziej słyszymy od partnerów, że Polacy jak zwykle przesadzają. Poczucie zagrożenia stało się wspólne. Skuteczne przeciwdziałanie musi więc mieć podobny charakter.
- Co to oznacza w praktyce?
- Temat bezpieczeństwa stał się zagadnieniem numer jeden w Europie. Z satysfakcją dostrzegam, że jesteśmy słuchani uważnie. Dotyczy to spotkań w szerszym gronie i negocjacji dwustronnych, relacji z Niemcami ale i Francuzami. Powinno się to przełożyć na konsekwencję we wspólnym działaniu.
- Wspomniał Pan o potrzebie nowego myślenia: kiedyś każdy kraj Unii produkował uzbrojenie, wszystkiego po trochu i państwa UE nawet wzajemnie rywalizowały na rynku broni? A teraz nadszedł czas specjalizacji. Nieuniknione okazuje się więc pytanie: w czym Polska powinna się specjalizować?
- Na froncie walki z agresorem rosyjskim doskonale służą Ukraińcom haubice Kraby, w ich produkcji jesteśmy bez przesady wysoko cenionym potentatem. Naszym ważnym atutem pozostają też wozy bojowe piechoty. Nie zamierzam uchodzić za eksperta od technologii zbrojeniowych, ale oczywiste wydaje się, że tu decyzje należą do polityków i oni powinni się w ich podejmowanie wdrożyć w ten sposób, żeby państwa Unii Europejskiej uzupełniały się w tym, co robią. A nie rywalizowały, co do niedawna, jak Pan wspomniał, miało miejsce.
- Koniec także z monopolami?
- Nie monopol, lecz synergia, oczywiście... Rynek zbrojeń musi być wspólny.
- Dla Wspólnoty Europejskiej oznacza to powrót do źródeł w jakimś sensie, skoro jako Wspólny Rynek powstawała, a ściślej pierwsza jej nazwa brzmiała: Europejska Wspólnota Gospodarcza. Tyle, że wtedy oznaczało to skupienie na wytwórczości i handlu, nie integracji politycznej, a teraz staje się nakazem chwili, żeby przeżyć i móc razem bronić tych, co są zagrożeni?
- Ustanowienie wspólnego rynku zbrojeń będzie przełomem, zapewne na podobną skalę, stąd też nie oprotestowuję przytoczonych przez Pana analogii historycznych. Zamiast rywalizacji współpraca, bez limitów, koniec z utrudnianiem zakupów. Teraz w cenie jest również wiedza, którą się we wspólnocie dzielimy, widzę to w ten sposób. Dziś, w warunkach współczesnej wojny, żołnierz na polu bitwy jest jak komputer. Im większą liczbą użytecznych informacji dysponuje i potrafi je spożytkować, tym większa szansa, że sam przeżyje i obroni innych. Postawienie na ten nowoczesny element, wiedzy właśnie, może wiele rozstrzygnąć.
- Dlaczego właśnie wiedza może się okazać decydująca?
- Rosja prowadzi agresję na Ukrainę jako wojnę w starym stylu. Liczy na ogromną przewagę militarną i gospodarczą. 30 proc budżetu Rosja przeznacza na wojnę, jej zdolność produkcyjna jest olbrzymia, a przy tym nastawiona na armię. Decydenci z Kremla nie boją się strat. Człowiek dla Putina nie liczy. Jednak nawet rosyjski budżet nie jest z gumy. Skoro Putin kupuje już w Korei Pn, świadczy to o fakcie, że widzi ograniczenia. Dlatego tak ważna okazuje się potrzeba mobilizacji Europy. Czas się liczy. Dla nas najważniejsze powinno być, aby jak najszybciej wysłać na Ukrainę jak najwięcej nowoczesnego sprzętu najwyższej jakości. Jakość stanie się w tej wojnie rozstrzygającym atutem.
- Jednak szersze wspieranie Ukrainy wciąż napotyka opór ze strony przynajmniej części europejskich polityków?
- Ukraina walczy za nasze bezpieczeństwo i wartości. Bezpośrednią przyczyną ataku, tego pierwszego sprzed dziesięciu lat, stała się chęć wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej, wtedy właśnie potwierdzona. Nie możemy tego nie brać pod uwagę w sytuacji, kiedy od ponad dwóch lat trwa "pełnoskalowa" wojna wszczęta przez Putina. Wobec Ukraińców mamy konkretne zobowiązania. Oni walczą za nas. Wspierając Ukrainę, pomagamy własnemu bezpieczeństwu, wzmacniamy je. Tego już nie trzeba tłumaczyć Zachodowi, począwszy od 24 lutego 2022. Ale tempo, w jakim podejmowane będą wspólne decyzje, wciąż jest wyzwaniem. Warto zabiegać o to, żeby zapadały jak najszybciej.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie