
Kiedy wybuchła wojna nie czekali na wskazówki władz, a sami zaczęli szukać pomysłów, jak pomóc ludziom, którzy nagle stracili wszystko i w każdej też chwili mogli zginąć od pocisków i bomb. Ruszyli z akcją zanim jeszcze pojawiły się pierwsze miejskie punkty pomocy i głośne zbiórki dużych organizacji. 11. doba wojny to też 11. doba wielkiej pomocowej machiny sztabu przy ul. Koszykowej 24.
Był 24 lutego rano, kiedy młodzi ludzie – przyjaciele znający się z „Klubu Możliwości”, jak co dzień wstawali do pracy. Leniwie, ciesząc się w duchu, że zaczynają odliczanie do weekendu planowali kolejny dzień. Wtedy zaczęły dzwonić telefony i właśnie wtedy świat wywrócił się do góry nogami. Od tamtego czwartkowego poranka nic już nie będzie takie samo...
Wiadomość o wybuchu wojny na Ukrainie sparaliżowała ich wszystkich. Większość przecież właśnie stamtąd pochodzi, niektórzy za wschodnią granicą zostawili swoich bliskich.
Zdzwonili się o 7 rano, a o godz. 20 spotkali i przedyskutowali co mogą zrobić, by nie siedzieć biernie i czekać na cud (wiadomo było, że nie nadejdzie, a pomoc potrzebna była na już).
– Co istotne, „Klub Możliwości” działa w strukturach Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, dzięki czemu mogliśmy uruchomić kontakty. Na spotkaniu już pierwszego dnia, powstała cała strategia działań. Stworzyliśmy sztab w siedzibie MWS przy ul. Koszykowej (tam też jest miejsce zbiórki darów) – tłumaczy koordynator całej akcji Robert Zalikhov, człowiek, który wspólnie z przyjacielem prywatnie i kolegą z pracy - Artiomem Żurakowskim, na zmianę śpią po kilka godzin, aby nawet na chwilę nie pozostawiać telefonów i maili bez odpowiedzi, bo przecież „ktoś akurat wtedy, może pilnie potrzebować pomocy”.
Kiedy zaczynali, było 16 wolontariuszy. Po tygodniu pomagało im już 40 osób. Dzięki mediom społecznościowym i nagłośnieniu akcji pomocowej, zgłaszają się ludzie z różnych miejsc świata. Co ważne - ta akcja była dużo wcześniej, niż pokazywane w tv wszelkie miejskie, wychwalane wszem i wobec punkty pomocy. Poza tym, tutaj nie chodzi tylko o zbieranie rzeczy. To jeden z elementów tej całej wielkiej machiny, którą nawet nie sposób opisać.
Co tak naprawdę dzieje się w sztabie MWS przy ul. Koszykowej 24? Na pierwszy rzut oka - telefon za telefonem, pomiędzy nimi słychać domofon i wchodzi ktoś z kartonami, non stop pisanie na laptopach, ciągle ktoś chodzi z pokoju do pokoju, rozmowy w językach polskim, ukraińskim i angielskim - pozornie: wielki chaos, a w praktyce: ogromna machina pomocy.
„Klub Możliwości” zajmuje się zarówno organizacją przywozu uchodźców z granicy i zapewniania im miejsc pobytu (nieoceniona jest pomoc m.in. burmistrza Serocka Artura Borkowskiego, który wziął Ukraińców do swojego miasta), kontaktem z punktami przygranicznymi i dostarczaniem im brakujących produktów, jak i tysiącem (nie ma w tym przesady) innych spraw.
– Co robimy? Wszystko, co w danym momencie trzeba – mówi Artiom. – Wieźliśmy na przykład grupę Izraelczyków z lotniska do granicy, bo jechali walczyć na Ukrainie, dzisiaj podajemy paczki do Lwowa, bo akurat jedzie tam człowiek. Wyszukujemy połączenia. Jak? Trudno to w skrócie opisać, po kilku dniach stworzył się jeden wielki „organizm”, który „żyje”. Wykonujemy tyle połączeń telefonicznych, że kilka razy mieliśmy już blokowane na jakiś czas karty SIM – dodaje.
Robert Zalikhov natomiast podkreśla, że nawet sami uchodźcy, którzy przyjeżdżają do Polski, nie siedzą w domach. Angażują się w akcję pomocy dla rodaków.
– Wczoraj naszym autokarem przyjechała rodzina, a już dzisiaj zgłosił się do nas chłopak, który prosił o to, żeby dać mu możliwość włączenia się w działania. Jego matka i siostra zostały w domu, on czuje na sobie obowiązek pomocy – tłumaczy Robert.
Wolontariusze MWS są też w noclegowni przy ul. Nowowiejskiej. Przy ul. Koszykowej jest kilka osób 24 godziny na dobę, które się zmieniają. Dlaczego to robią?
– A co mogę robić? Siedzieć, płakać i patrzeć na to co się dzieje? Muszę jakoś pomóc! Muszę działać – mówi Anastazja, która od kilku lat mieszka w Polsce, a pochodzi z Uzbekistanu. Druga z młodych pań bardzo zaangażowana w działania to Alicja. Ona do Warszawy przyjechała z Białorusi. Przytakuje temu co mówi koleżanka i zaznacza, że chyba nie ma ludzi teraz, którzy potrafią normalnie żyć, pracować, nie myśląc o tym, co dzieje się na Ukrainie. Trzeba pomagać - to zwyczajny ludzki odruch, potrzeba.
Mykhailo i Andriej przyjechali do naszego kraju już dość dawno, są z Ukrainy. Bliskiej rodziny tam nie mają, więc osobistego dramatu nie przeżywają obecnie, ale również nie jest im łatwo patrzeć na to, co dzieje się w ich ojczyźnie, dlatego robią co mogą, by mieć wpływ na poprawę sytuacji ludzi, których dotknęła tragedia.
W ekipie jest też Bogdan. Małomówny, wpatrzony w okno.
Aby pomóc, przyjechał z Finlandii, pochodzi z Ukrainy. Aż z Finlandii do Polski pomóc? Po co?
Zaskoczony jest naszym pytaniem... A my chwilę później wiemy, że to pytanie nie powinno paść...
– Jak to po co?! Bombardują moją rodzinę! Coś muszę zrobić!
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie