Reklama

Biała flaga nad planem Ziobry

06/08/2021 14:30

Zamrożenie przez pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską prac Izby Dyscyplinarnej, jak się tego domagał Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej oznacza faktyczne poddanie tego, co PiS określało mianem reformy wymiaru sprawiedliwości. O jej efektach jasno mówią statystyki dotyczące terminowości postępowań: sprawy w sądach toczą się znacznie dłużej niż przed objęciem władzy przez PiS. Wtedy trwały średnio w jednej instancji niewiele ponad cztery miesiące, teraz prawie pół roku. A przecież ich przewlekłość dotkliwie odczuwana przez obywateli pozostaje głównym źródłem sceptycyzmu wobec sądów.

Małgorzata Manowska nie jest oczywiście postacią formatu prof. Adama Strzembosza ani innych wybitnych prawników, sprawujących przedtem funkcję pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, ale trudno nazwać ją zupełnie przypadkową osobą na tym stanowsku. Na pewno nie da się jej porównać z prezeską Trybunału Konstytucyjnego Julią Przyłębską przezywaną "kucharką Jarosława Kaczyńskiego" odkąd ten nieopatrznie określił ją mianem swojego odkrycia towarzyskiego. Za pierwszych rządów PiS sędzia Manowska sprawowała urząd wiceministra sprawiedliwości. Zaledwie przez kilka miesięcy, bo partia zaraz straciła władzę, gdy Jarosław Kaczyński poprowadził do wyborów przed terminem. Teraz zdecydowała tak, jak chce Unia Europejska a nie jej dawny przełożony w resorcie.

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro w sprawie wyroku TSUE powtarzał formułę "ani kroku wstecz", ale w obozie rządzącym zwyciężyła koncepcja pojedawcza, reprezentowana m.in. przez byłego marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Decydenci z PiS ulękli się ewentualnych sankcji finansowych za ignorowanie wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który uznał wprowadzoną za obecnych rządów kwestię odpowiedzialności sędziów przed Izbą Dyscyplinarną za sprzeczną ze standardami UE dotyczących niezależności sądownictwa.   

Dla PiS oznacza to kapitulację. Z tego, co Ziobro i sam Kaczyński szumnie reklamowali jako reformę wymiaru sprawiedliwości prawie nic nie zostało. Nie da się tego zamaskować mówieniem o "częściowym zamrożeniu" ani trickami prawniczymi. Sztandarowy projekt PiS został właśnie poddany. A ściślej - jedyna flaga jaka teraz nad nim powiewa ma biały kolor. Ziobro zresztą naprędce swoją dawną podwładną Manowską skrytykował za ustępliwość wobec UE. Co symptomatyczne, przy okazji przywołał opinię Bronisława Wildsteina - widać wie, że na polityków PiS nie ma już co liczyć. Krach rewolucyjnych niemalże zamierzeń szefa resortu nie ujawnił się jednak z dnia na dzień. 

Porażającą dla PiS wymowę mają statystyki, dotyczące przewlekłości postępowań, wcześniej uznawanej za główną bolączkę, uzasadniającą potrzebę tego, co reformą wymiaru sprawiedliwości nazywano. Szczególnie boleśnie odczuwają to warszawiacy, bo sądy są tu zawalone pozwami "frankowiczów".

Przez pierwsze cztery lata rządów PiS średni czas postępowań sądowych w całym kraju, a mowa tylko o jednej instancji, wydłużył się o półtora miesiąca (dokładnie: 1,6) do prawie pół roku (5,8 mies.), co wynika z danych samego Ministerstwa Sprawiedliwości. Potem zaczęła się pandemia i odtąd sytuacja jeszcze się pogarsza. Dla zwykłego obywatela, którego niezbyt interesuje TSUE, droga do sprawiedliwości staje się coraz dłuższa i bardziej wyboista. Lepiej oczywiście dla niego, że polski wymiar sprawiedliwości ma dziś zatroskaną twarz Manowskiej a nie zaciętą facjatę Ziobry. Ale do rozwiązania problemu sprawniejszego działania sądów niewiele nas to przybliża.

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do