
Rosja brutalnie walczy tam o zbrojne oderwanie części Ukrainy od macierzy. W Polsce zmagają się różne obce wywiady, a Niemcy na narastający u nas patriotyzm reagują postawieniem kwestii rewizji granic. Zaś Ameryka długo się waha, zanim stanie po właściwej stronie - w "Arce" Macieja Gieleckiego znajdujemy wydarzenia łudząco przypominające najświeższe przekazy telewizyjne.
To jednak fikcja, z dodatkiem "naukowa" i "polityczna", osobny świat, w którym bracia Strugaccy (kultowi dla pokoleń autorzy science fiction) pozostają ważniejsi od braci Kaczyńskich, więc wiele szczegółów rysuje się odmiennie niż w realu. Jeszcze gorsi od Rosjan w swojej zaborczości okazują się Chińczycy, których obraz przywodzi na myśl "Nienasycenie" Stanisława I. Witkiewicza. Demoniczny generał Bo rozpętuje konflikt zbrojny specjalnie po to, żeby ponieść porażki na froncie i tym samym znaleźć pretekst do usunięcia partyjnego kierownictwa za nieudolność. Ale lawina wydarzeń wymknie się spod kontroli.
Wojna nadchodzi ze Wschodu. Cierpią zwykli ludzie. W gruzy walą się, szpetne może, zbudowane w komunistycznych czasach blokowiska, pozostające jednak, jak na Ukrainie, prawdziwymi domami dla milionów ludzi. I w tym sensie zaciera się różnica między światem przedstawionym "Arki" a tym realnym.
Bohaterami tej powieści pozostają Władimir Putin, Donald Trump, Andrzej Duda oraz Wołodymyr Zełenski. A także papież Benedykt XVI a nawet... Anioł Stróż. Przede wszystkim jednak warszawscy kibice i uczestnicy grup rekonstrukcji historycznej, ich matki i dziewczyny, ale również śledzący ich kapusie, co oczywiste, bo rzecz dzieje się głównie w Polsce w czasie nieodległym. Akcja poza Warszawą, częstochowskimi błoniami, Krakowem, staromodnym dworem na prowincji, gdzie odbywa się wesele w sarmackim stylu retro, Pałacem Prezydenckim jako miejscem dramatycznych zdarzeń przybierających postać puczu warszawskiego o genezie podobnej co moskiewski sprzed 31 lat - toczy się również w Waszyngtonie, Pekinie, Berlinie i Moskwie. Nad rzeką Ussuri i na Morzu Południowochińskim. Znany wcześniej z polityki i samorządu autor potrafi to wszystko połączyć w całość zupełnie sensowną, co najwyżej - jak mawia młodsze pokolenie - mocno odjechaną. Jednak to słowo w ustach przychodzącej po nas generacji oznacza komplement. Gielecki pisze tak, jakby chciał rówieśnikom swoich bohaterów, organizujących doping na warszawskiej Legii, pokazać, że "dziadersem" wcale nie jest. Nam też.
Dawny wojewoda warszawski, zasłużony dla reformy samorządowej wypuszcza książkę wymagającą skupienia uwagi, bo konstrukcja fabuły jest misterna. Roi się od erudycyjnych odwołań. Najwięcej zawdzięcza nasz pisarz Herbertowi George'owi Wellsowi i Stanisławowi Lemowi, braciom Arkadijowi i Borysowi Strugackim ale też George'owi Orwellowi. Z bardziej zaś współczesnych filmowi "Matrix" Wachowskich oraz antyutopiom naszego Piotra Szulkina z "Wojną światów" na czele.
Narrator "Arki" jednak - wiemy, że nie jest Aniołem Stróżem, bo o nim mowa w trzeciej osobie, ale jego rozległe kompetencje z przewidywaniem zdarzeń przyszłych nie ustępują oku Opatrzności - chociaż chętnie zajmuje się ideami, nie buja jednak wyłącznie w obłokach.
Nawet, jeśli chodzi o obłoki radioaktywnego pyłu, bo nieuchronnie i one w powieści się pojawią, podobnie jak zorza polarna pod Częstochową i mróz minus 20 st. Celsjusza w maju. "Trylogia" pierwszego polskiego literackiego noblisty Henryka Sienkiewicza też zaczyna się opisem niesamowitych zjawisk, ale narrator "Ogniem i mieczem" nie zapomni o podaniu nam informacji, że polski szlachcic Jan Skrzetuski i ukraińska księżniczka Helena Kurcewicz doczekają po wszystkich opisanych perypetiach się dwunastu męskich potomków. Ulubiony bohater Gieleckiego, po dokonaniu bohaterskiego czynu spoczywający pod szpitalną kroplówką znajduje wizję mniej budującą. Oto co mu się wtedy jawi:
"Teraz Marek popychał wyładowany po brzegi sklepowy wózek.
- Kochanie, musimy oszczędniej.
- Kupuję to, co konieczne. Odmawiasz dzieciom chleba? - odburknęła, gniewnie podając mu sześciopak dwulitrowej Coli.
- Żeby było najbardziej konieczne, to pieniędzy mamy tyle, ile mamy - powtórzył kolejny raz bez jakiejkolwiek nadziei, że ona to kiedykolwiek zrozumie.
- Chciałeś rodziny, to ją masz! Zapracuj na nią - syknęła zjadliwie. Pomyśleć, że marzyła ci się piątka - dodała po chwili z nieskrywaną kpiną" [1]. Bo jak łatwo się domyślić, na razie mają trójkę dzieci.
A może - chociaż to wyłącznie hipoteza robocza - w świecie "Arki" wszystko dzieje się odwrotnie, niż wydaje się nam, profanom. I nie trzeba wcale brać dosłownie kiboli przypominających łagodnością i prawością ministrantów ani po apostolsku zgoła przedstawionych duchownych. Tak co do jednego empatycznych, że wydaje się, że wcale na tacę nie zbierają.
Niewykluczone przecież, że Markowi, pasjonującemu się futbolem przedstawicielowi zmagającej się z przeciwnościami klasy średniej, gdy zasnął już w domu znużony po kolejnej awanturze z żoną przy kasie supermarketu, jawi się miły sen o potędze własnej i przyjaciół. Czyli proporcje "realu" i "dreamu" należy odwrócić. Ale to naprawdę tylko hipoteza, nic więcej...
Nie uznawajmy zresztą wszystkiego, co pozytywne za nieprawdopodobne, bo w czas wojny na Ukrainie może to oznaczać podświadome przyjęcie logiki drugiej strony.
Ważne, by nie wyłączać możliwości, że coś nas zdziwi czy zaskoczy pozytywnie, że aż zechce się zacytować Cypriana Kamila Norwida: "I nie zmyślili tego wieszcze, bo zbyt jest piękne".
Niedawno, gdy trwały już pandemia i wojna na Ukrainie, wyszliśmy z przyjaciółką w środku nocy wyprowadzić do parku psa, który nieodparcie się tego domagał. Najbliższy skwer od zawsze pozostaje miejscem spotkań młodzieży oszczędnej lub takiej, której na knajpy nie stać, a także starszych osób trunkowych, głównie czasowo (słynna "delegacja"; w PRL to była cała instytucja) przebywających w stolicy. Nagle nasz owczarek niemiecki zastrzygł uszami. My też usłyszeliśmy głośny śpiew: rzecz naturalna w tym miejscu. Ale przez chwilę oboje myśleliśmy, że ulegamy złudzeniu.
Młodzi ludzie w środku nocy w parku przy tanim wińsku śpiewali "Barkę", zapamiętaną z pielgrzymek Jana Pawła II. Wybijał się głos dziewczyny, doskonale ustawiony, znam się trochę na tym, bo kiedyś byłem kierownikiem literackim teatru wystawiającego musicale i oceniać potrafię. Cienia parodii w tym nie było, z jakiś powodów ten tekst wybrali. I tak tam, gdzie zwykle domorosłe zapiewajły na delegacji do stolicy po uszczelki, niemiłosiernie fałszują "Góralu czy ci nie żal", rozlegało się godne i pogodne: "Panie, Ty na mnie spojrzałeś, Twoje serce wyrzekło me imię".
Co wtedy pomyślałem, zgadniecie Państwo? "Jak u Gieleckiego". Dokładnie tak. Bo książkę już znałem
"Arkę" czytałem lat temu parę, gdy pojawił się mikroskopijny sygnalny nakład, oznaczający - jeśli trzymać się terminologii militarnej, boć to przecież również opowieść o III wojnie światowej - rozpoznanie walką. Pamiętamy, czym wspomniana taktyka skończyła się w bitwie pod Lenino. W "Arce" mamy jednak wyłącznie rekonstrukcję kłuszyńskiej wiktorii sprzed czterystu lat, strzelaninę w Pałacu Prezydenckim oraz egzotyczne teatry wojny atomowej. Zaś Mazowieckiej Wspólnocie Samorządowej, która zamierzenie Macieja Gieleckiego wsparła, zawdzięczamy wzbogacenie, już w szerszym obiegu, naszego literackiego stanu posiadania o rzecz niezmiernie aktualną. Gdybym sam nie czytał "Arki" w czasie dalece spokojniejszym, a nawet nie udokumentował jej lektury recenzją dla doskonałego pisma "Opinia" - podejrzewałbym, że powstała last minute, pod wrażeniem przekazów telewizyjnych z nieodległej Ukrainy i rozmów z uchodźcami, którym masowo pomagają Polacy, w tym samorządowcy z MWS, co wsparli pisarskie ambicje Gieleckiego.
Wcale nie jest źle z polską literaturą, skoro na brutalną przemoc za wschodnią granicą, reagujemy całą falą publikacji, wydarzenia na Ukrainie antycypujących (jak właśnie "Arka" Macieja Gieleckiego ale i "Przewóz" Andrzeja Stasiuka, gdzie - choć autor postawił ostatnią kropkę pod tekstem na rok zanim Putin podpisał rozkaz inwazji - prawdziwym bohaterem nie jest właściciel łodzi, szmuglujący ludzi przez linię demarkacyjną w 1941 r, lecz uchodźca i jego los), bądź nawiązujących do nich choćby w pośredni sposób, jak poprzez postać lwowskiego studenta w "Empuzjonie" noblistki Olgi Tokarczuk i geopolityczną intrygę w "Renegatach Międzymorza" debiutanta Aleksandra Diakonowa. Niebywałym refleksem wykazał się Krzysztof Potaczała, dający już w kilka tygodni po feralnym dniu 24 lutego 2022 r. w "Tak blisko, tak daleko" wykładnię nowej sytuacji kulturowej obu narodów, polskiego i ukraińskiego, z perspektywy wspólnej granicy. Niezapomniany Ryszard Kapuściński swoje "Notatki z Wybrzeża" również ogłosił w dwa tygodnie po zakończeniu strajku w Stoczni Gdańskiej, ale - z całym dla Mistrza szacunkiem - nie była to jak w wypadku Potaczały książka kilkusetstronicowa z pewnie z setką więcej niż epizodycznych bohaterów.
Na "miękką siłę" Polski składa się zarówno otwieranie ośrodków dla uchodźców ukraińskich, często funkcjonujących jak drugie domy - czego przykładem udane zamierzenie wspieranej przez Mazowiecką Wspólnotę Samorządową młodzieży z Klubu Możliwości w podwarszawskich Święcicach, która z sukcesem przerobiła nikomu niepotrzebny wysłużony hotel na przyjazny dom dla ukraińskich gości - jak budowanie alternatywy dla szturmującej nasz świat przemocy w świecie myśli, kultury i woli. Jego obywatelem pozostaje Maciej Gielecki.
Jeśli "Arka" okazuje się lekturą pasjonującą, to zawdzięczamy to wrażenie połączeniu konserwatywnych przekonań narratora z literackim nowatorstwem. Poddajemy się tej wizji.
Nieważne, że Gielecki fizykę tylko studiował, a nie uprawiał naukowo: jakoś wierzymy we wszystko, co prawi nam jego narrator o broni atomowej a także klimatycznej i tektonicznej.
Zapewne nie rozmawiał w życiu ani razu autor "Arki" z kibolem warszawskiej "Legii", ale chce się wierzyć, że pomimo niemądrych politykierskich transparentów na "żylecie" wywieszanych, a zapowiadających z kolei wywieszanie oponentów, "legijne" puby zaludnia tak naprawdę młodzież wrażliwa, chłonna i ideowa. Co więcej - że jeśli jej właśnie przypadnie niespodziewanie misja ratowania naszego świata, to nie zawiedzie.
Jeszcze trudniej wyobrazić sobie prezydenta Andrzeja Dudę, którego jedyną słabością w powieści okazuje się niepohamowany apetyt na ciastka, w krytycznej chwili podejmującego decyzje twarde, męskie i słuszne. Ale przecież to nie ten prezydent, którego mdłe wystąpienia znamy z ekranów telewizyjnych i z którego powodu, krzywiąc się przy tym, oddawaliśmy w drugiej turze głos na podobnie mdłego Rafała Trzaskowskiego - tylko całkiem inny: bohater powieści Macieja Gieleckiego. W tym wypadku jego losami rządzi nie - jak w realu - Jarosław Kaczyński, lecz wyłącznie autor "Arki". I ma z nim prawo zrobić co chce. Podobnie jak Henryk Sienkiewicz na zawsze utrwalił w pamięci Polaków obraz posągowego ks. Jeremiego Wiśniowieckiego oraz opoja Bohdana Chmielnickiego: mniejsza z tym, że wizerunki obu są fałszywe historyczne.
Jeśli zaś do "Trylogii" wrócić, jako niewątpliwej inspiracji "Arki" - to powieść Gieleckiego również celem swoim do niej nawiązuje. Pisana jest bowiem ku pokrzepieniu serc.
Nie w każdym wypadku dobro pokonuje tam złe moce. Jednak nie ulega wątpliwości, że musi pozostać aktywne i czynnie złu się przeciwstawiać. W czas potworności oglądanych codziennie w telewizyjnych przekazach przesłanie to rezonuje sugestywnie. Budujcie arkę przed potopem - chciałoby się powtórzyć słowa niezapomnianego Jacka Kaczmarskiego. Jemu zapewne by się ta książka spodobała.
[1] Maciej Ryszard Gielecki. Arka. Sowadruk, Warszawa 2022, s. 438
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie