
Dużo więcej niż pięciu minut plus doliczony czas gry, bo jeszcze w 85 min wynik pozostawał kopią tego słynnego z 1973 r. 1:1. Problem nie tkwi w braku Roberta Lewandowskiego: najlepszy piłkarz świata zagrać nie mógł po urazie. Zabrakło drużyny, to najważniejsze. I determinacji, tamtej z legendarnego dla polskiej piłki okresu.
Z pozoru było tak blisko, w praktyce to lata świetlne. Chociaż nawet bez Lewandowskiego ta ekipa nie okazuje się słaba: jedyny nas celny strzelec tego wieczoru Jakub Moder, który był bliski nawiązania do tradycji autora złotej bramki z 1973 r. Jana Domarskiego, ma 21 lat i zapewne jeszcze długo spełniać będzie marzenia kibiców. Warto też przypomnieć, że w tamtym legendarnym meczu na Wembley nie zagrał Włodzimierz Lubański, wykluczony przez kontuzję, której doznał jako główny twórca chorowskiego zwycięstwa 2:0 nad Anglikami pół roku wcześniej. A Lubański wtedy jak Lewandowski teraz uważany był za najlepszego polskiego zawodnika i wystawiany do reprezentacji świata.
Uniknęliśmy klęski, jak pamiętne 0:3 z mistrzostw w Meksyku (1986 r.) kiedy to trzy bramki strzelił nam Gary Lineker. Ale wystarczy porównać mecz środowy z tym sprzed prawie pół wieku z tym samym wynikiem, kiedy to najpierw Marek Citko dał nam prowadzenie a potem jeszcze walka o każdy metr trwała długo - żeby zrozumieć, że wiele tym razem brakowało. Krańcowej determinacji, z jakich słynęła reprezentacja za najlepszych czasów - w pierwszym rzędzie.
Żeby z Anglikami zremisować na ich terenie, trzeba najpierw oswoić się z myślą, że okaże się to wykonalne. Chłopcom Kazimierza Górskiego dopomogła w tym niewybredna kampania brytyjskich brukowców: Jana Tomaszewskiego przed meczem nazwały "najgorszym bramkarzem, jaki kiedykolwiek grał na Wembley". Gdy mecz się skończył, nazwano go "człowiekiem, który zatrzymał Anglię".
Tym razem na podobne emocje nie było co liczyć, Anglicy też nie grali o wszystko, eliminacje dopiero się zaczęły. Różnica wynikająca z piłkarskich rankingów okazała się nie do zniwelowania. Zabrakło... tak niewiele i ta dużo za razem.
Drużyny w sensie prawdziwego teamu, gdzie jak u Kazimierza Górskiego czy Antoniego Piechniczka "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" na pewno jeszcze nie mamy. Okoliczności odwołania poprzednika Paulo Sousy, selekcjonera Jerzego Brzęczka - twórcy awansu do finałów Euro ukaranego za to dymisją - wydatnie jej budowanie utrudniają. Ale jeśli do czasów Piechniczka porównywać, to głód sukcesu znękanego stanem wojennym społeczeństwa sprzyjał determinacji piłkarzy podobnie jak dziś powinna oddziaływać na nich pandemia. W Polsce futbol często bywał panaceum na trudne czasy. Zawodnicy mają szansę stać się bohaterami wyobraźni zbiorowej, a najlepszego piłkarza świata niezależnie od wyniku tych eliminacji już mamy. Powtórzyć więc wypada za klasykiem: żeby im się chciało chcieć...
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie