
Borys bez głowy jest jak Jan Bez Ziemi - żartują między sobą podwładni szefa klubu PO
Wreszcie PiS ma taką opozycję, jaką... sobie wyhodował.
Pozostawienie Borysa Budki przez szefa Platformy Obywatelskiej na stanowisku przewodniczącego klubu Koalicji Obywatelskiej (kto nie nadąża za permanentną zmianą nazw? To sejmowa emanacja klubu PO) dowodzi, że Donald Tusk wrócił wprawdzie do Polski ale nie do rzeczywistości.
Jeśli Tusk będzie bez końca pobłażać swoim adiutantom - Polacy mogą dojść do wniosku, że jego przeznaczeniem jest raczej emerytura niż prezydentura.
I będzie to już wyłącznie jego winą, a nie przewodniczącego Budki.
Dowcipami o teściowej nie da sie zbyć pytań o obecną sytuację, chociaż Tusk tego próbuje. Za doszczętnie skompromitowanym udziałem w popijawie z posłami PiS na "pięćdziesiątce" propagandysty tejże partii Budką ująć się miała właśnie teściowa szefa partii. Tyle, że skoro sami "platformersi" zwykli podkreślać, że mają elektorat najlepiej wykształcony i wymagający, to wyjaśnienie go nie zadowoli.
Dobry żart tynfa wart - głosi stare polskie przysłowie. Ale znamy też inne, jeszcze starsze: ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A także formułę wielkiego pisarza Milana Kundery: nikt się nie będzie śmiał.
Ustawka za plecami wyborców
Na razie jednak z Borysa Budki śmieje się - jak dowodzą komentarze internetowe - dosłownie cała Polska. A także jak wynika z korytarzowych pogawędek w Sejmie - niemal wszyscy jego podwładni.
We wrześniu bowiem, prosto z Sejmu, który wciąż obradował, zamiast uczestniczyć w jego pracach, chociaż zwykle jego klub zarzuca rządzącym zamiar wyprowadzenia nas z Unii Europejskiej, łamanie demokracji, upodobnianie kraju do Białorusi i wszystko, co złe - prosto z parlamentu, co obrad wciąż nie zakończył przewodniczący Budka niczym drugoroczny wagarowicz chyłkiem udał się na ochlaj, organizowany w wynajętej przez pisowskiego żurnalistę Roberta Mazurka (niegdyś propagandystę partyjnego "Nowego Państwa") niedaleko rosyjskiej ambasady restauracji. Biesiadował tam w towarzystwie byłego pisowskiego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego oraz wpływowego posła PiS Marka Suskiego. Pierwszemu z nich podwładni Budki otwarcie zarzucają korupcję przy aferze z respiratorami w trakcie walki z COVID-19, drugiemu - zamach na TVN, co do której akurat w tych samych dniach za sprawą podpowiadania przez jej gwiazdora Krzysztofa Skórzyńskiego twardogłowemu ministrowi i szefowi premierowskiej kancelarii okazało się, że jest tak samo szczerze wolna i niezależna, jak Budka opozycyjny i demokratyczny.
Obie afery - obok poziomu arogancji, jakim wykazali się bohaterowie - łączy również brak wyciągniętych wobec nich przez szefów realnych konsekwencji, jeśli zupełnie symbolicznych nie liczyć.
Władze TVN, na co dzień twardą ręką trzymające swoją korporacyjną załogę, zamiast przykładnie wyrzucić Skórzyńskiego z pracy za sprzeczne z etyką dziennikarską konszachty z wysokim urzędnikiem państwowym, ograniczyły się do odsunięcia go od tematyki politycznej. Zajmie się teraz skokami narciarskimi. Biedny Kamil Stoch, można powiedzieć... Czym sobie na to zasłużył nasz trzykrotny mistrz olimpijski?
Podobnie żadnej realnej kary, chociaż od afery mijają dwa miesiące, nie poniósł Borys Budka. Zbieżność obu ustawek - bo łączy je otwarta drwina z opinii publicznej w tym własnych wyborców i widzów - dostrzegają podwładni przewodniczącego klubu, natrząsający się między sobą, że Borys powinien mieć na drugie imię Skórzyński. Albo też jeszcze grubiej: że Borys bez głowy jest niczym Jan Bez Ziemi. Jak wiemy z historii, tenże król Anglii zaliczany jest raczej do władców nieszczęśliwych. Do tego stopnia, że kolejnym następcom tronu nie nadawano już tego imienia, żeby nie przylgnął do nich podobny przydomek.
Śmieszność gorsza od porażki
Śmieszność często dla polityka okazuje się gorsza od porażki. Nie ukarane błazeństwo Budki wyklucza zachowanie przez niego w klubie jakiegokolwiek autorytetu. Jak posłowie mają słuchać szefa, z którego podśmiewają się po kątach?
Zwłaszcza, że w klubie Koalicji Obywatelskiej zasiadają - a niektórzy nie tylko tam siedzą, ale i pracują - dawni bohaterowie opozycji (Jerzy Borowczak i Henryka Krzywonos-Strycharska), byli wicepremierzy i ministrowie (Grzegorz Schetyna), intelektualiści i autorzy ważnych książek (Rafał Grupiński) oraz znakomici sportowcy (Małgorzata Niemczyk czy Jagna Marczułajtis). Teraz mają słuchać kierownika bez dorobku życiowego, jeśli pominąć krótki czas pełnienia funkcji ministra sprawiedliwości, który nie wie nawet, z kim nie wypada się napić, co każdy prawdziwy mężczyzna wyczuwa instynktownie.
Emerytura lub prezydentura
Czekamy więc na decyzję przewodniczącego Tuska, ważącą również na dalszej karierze politycznej niedawnego prezydenta Zjednoczonej Europy, który wciąż nie wyrzekł się marzeń o tej samej funkcji w kraju (czas dowcipów o żyrandolu, którego głowa państwa ma być strażnikiem, minął).
Tym bardziej, że pierwsza reakcja okazała się właściwa. Tusk, jeśli wierzyć jego współpracownikom, wściekł się nie na żarty na Budkę za jego gorszące biesiadowanie z pisowcami. Po rozmowie z szefem partii ten drugi miał zawiesić pełnienie funkcji przewodniczącego klubu. Taki sygnał pokątnie przekazano. Tymczasem wprawdzie jedno posiedzenie klubu KO poprowadził Rafał Grupiński, ale kolejne - już Budka. Chociaż o żadnym "odwieszeniu" nie było mowy. Nie wytłumaczył się też: ani publicznie ani swoim. Jakby liczono, że wyborcy zapomną. Chociaż PO-KO chlubi się ich najlepiej wyedukowanym "targetem".
Sprawa Budki okazuje się testem na przywództwo Tuska w nowych warunkach. Inne ważne dziś tematy jak aborcja czy spory z UE to bowiem płyta grana od sześciu lat przez rządzących i opozycję, zaś w pierwszoplanowych dla społeczeństwa kwestiach walki z pandemią, przeciwdziałania drożyźnie czy nielegalnej emigracji PO-KO widać nie nowego do powiedzenia nie ma, bo dawno by to zrobiła.
Nic nie przesądza oczywiście, że Budka na stanowisku zostanie. Być może Tusk zwleka z decyzją, by skumulować efekt i skokowo poprawić sondażowe, ostatnio słabnące, notowania partii. W gronie następców wymienia się Rafała Grupińskiego, który klubowi szefował w dobrych czasach, gdy Platforma pozostawała u władzy, a z posłami radził sobie znakomicie. Potrafi porozumiewać się z partyjnymi konserwatystami, chociaż sam się do nich nie zalicza. Inny rozpatrywany przez Tuska wariant, wedle nieoficjalnych wiadomości teraz przez niego preferowany, to powierzenie zarządzania klubem posłance, zapewne Izabeli Leszczynie, znającej się na gospodarce. Kobieta na czele klubu to dobry sygnał dla elektoratu.
Jeśli jednak zmiana nie nastąpi, to konsekwencje tego poniesie głównie powracający z zagranicy charyzmatyczny lider. Miał podążać na białym koniu a tu grzęźnie w bagnie.
Najpierw nabroił, potem się pocił
Raz już, lekceważąc dobre rady współpracowników, Tusk postawił na działacza, przed którym znawcy polityki go ostrzegali. Rozeźlony tym, że wbrew jego wskazaniu podwładni wybrali na szefa klubu parlamentarnego "z sali" Bogdana Zdrojewskiego zamiast Zbigniewa Chlebowskiego, w kolejnej kadencji (zapoczątkowanej w 2007 r.) obstawał uparcie przy kandydaturze tego drugiego i skutecznie ją przeforsował. Efekt zobaczyliśmy na ekranach telewizorów.
Konkretnie zaś cała Polska ujrzała w 2009 r. Zbigniewa Chlebowskiego, bez końca ocierającego twarz z potu ogromną kraciastą chustą w jakimś spazmatycznym odruchu, w trakcie konferencji, gdy tłumaczył się z afery hazardowej. Pamiętamy klimaty tej ostatniej: dziwne spotkania na stacjach benzynowych, padające w rozmowach biznesmenów zdrobnienia imion oraz ksywy ministrów i wicepremierów. O Chlebowskim nikt już potem wiele nie słyszał, zaś Platforma dobita jeszcze kelnerskimi nagraniami szpetnych pogawędek swoich prominentów, po paru latach oddała władzę.
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Do ścieku też nie - doprecyzujmy brutalnie.
Za aferę hazardową nikt uszczerbku nie doznał, w wypadku tej bankietowej czy jeśli ktoś woli "Budkowej" w grę w ogóle nie wchodzą paragrafy. Jednak kluczowa okazuje się kategoria zgorszenia publicznego. Przy aferze kelnerskiej też prawo złamali ci, co nielegalnie nagrywali prominentów, ale to PO - w wyniku afery o której sam Tusk miał powiedzieć, że scenariusz jej napisano cyrlicą - już po ewakuacji lidera do Brukseli kolejne wybory przegrała. Radosław Sikorski czy Bartłomiej Sienkiewicz pokazali bowiem drugą skrytą twarz niby tak europejskiej i otwartej partii: bluzgających i po knajacku cynicznych aparatczyków.
Partia Tuska zamiast Platformy?
Czekamy więc - jeszcze raz warto podkreślić - na decyzje niedawnego prezydenta Zjednoczonej Europy. Chyba, że zamierza nas przekonać, iż już ich podejmować nie potrafi. W takich razach mówi się: sprawdzam.
Donald Tusk być może jednak wcale nie padł niespodziewanie ofiarą apatii czy wręcz anomii. Wie, co robi. Dąży bowiem - to jedna z możliwych interpretacji - do zgruzowania Platformy Obywatelskiej i zbudowania na jej zgliszczach nowej formacji - swojej przyszłej partii prezydenckiej. Wciąż popularny nawet w trakcie drugiej kadencji Aleksander Kwaśniewski przed laty nie zdecydował się na to, przez co lewica wypadła później na jedną kadencję z parlamentu. Donald Tusk swoją siłę dopiero buduje. Zapewne ma poczucie, że jako jedyny aktywny z trójki założycieli PO sprzed 20 lat (Maciej Płażyński zginął w katastrofie smoleńskiej, zaś Andrzej Olechowski chociaż w kondycji świetnej pozostaje, odkąd lider go wyeliminował, zachowuje pozycję obserwatora) ma prawo stanowić o jej losie.
Na pewno zaś brzydzi się Tusk pozbawioną ikry nazwą Koalicja Obywatelska (zresztą całkiem absurdalną, zważywszy, że gdy pominiemy kanapy przyznamy, że PO zawarła ją... sama ze sobą), skoro wymyślił ją Grzegorz Schetyna, co w przekonaniu lidera wiele razy go zawiódł: najpierw przy aferze hazardowej, potem zaś budując szeroki sojusz na eurowybory i oddając mandaty do Strasburga nie tylko ludowcom ale i postkomunistom po to tylko, żeby... znowu przegrać z PiS tyle, że pod nową marką Koalicji Europejskiej. Ale jednak Schetyna, wieloletni prezes klubu koszykówki Śląsk Wrocław, to wytrawny gracz, podczas gdy Budka pozostaje typem boiskowego ofermy.
Nie musiało tak być. Zapowiadał się nieźle i zaczynał obiecująco. O wiele lat młodszy od kolegów o bohaterskich życiorysach (student Tusk wspierał strakujących stoczniowców gdańskich a Schetyna z Grupińskim działali w Solidarności podziemnej a także tej Walczącej wspólnie z Kornelem Morawieckim, ojcem obecnego premiera) - Budka, rocznik 1978, zapewnił sobie przyzwoity background na początku kariery. Adwokaci przyznają, że jako minister sprawiedliwości (pełnił tę funkcję w 2015 r.) złych decyzji nie podejmował i nawet przeciwstawiają jego urzędowanie czasowi Jarosława Gowina, co materiały dla wszystkich sądów kazał zamawiać wedle jednolitego rozdzielnika a nie potrzeb, a sądy w mniejszych ośrodkach likwidował. Borys Budka, poseł od 2011 r, wyspecjalizował się w tematyce obrony praworządności. Gdy do władzy doszedł PiS - w naturalny sposób dało mu to frontową pozycję. Nawet epizodyczny bohater pozytywny powieści Marii Nurowskiej "Dziesięć godzin", zainspirowanej sprawą bohatera podziemnej Solidarności Józefa Piniora skazanego teraz za domniemaną korupcję - wzorowany jest w czytelny sposób na Budce. Nie ulega jednak wątpliwości, że co obecny przewodniczący klubu KO zdobył, to równie szybko zmarnował.
Zaszkodziły mu najpierw rokowania z PiS w sprawie bulwersującej - bo decydowano w samym środku pandemii - podwyżki uposażeń parlamentarzystów. PO-KO zagłosowała za nimi w Sejmie, a gdy zbuntowali się senatorowie - rozeźlony tym partner zakulisowych ustaleń, przewodniczący klubu PiS Ryszard Terlecki, potajemne uzgodnienia ujawnił, a tym samym odpowiednika z PO-KO skompromitował. Budka oddał wtedy klub Cezaremu Tomczykowi, zachowując dla siebie kierownictwo partii. Gdy do krajowej polityki powrócił Tusk, Budka bez szemrania jak na pstryknięcie palcami przekazał mu partię, ponownie przejmując klub - po Tomczyku, bez entuzjazmu tego ostatniego. Wszystko wydawało się znów na dobrej drodze. Aż przewodniczący wybrał się tam, gdzie nie powinien. Z tej drogi już nie ma odwrotu. Bo to po pierwsze recydywa, a po drugie znane powiedzenie głosi, że wiarygodność traci się szybko a odzyskuje powoli. Platforma zaś czasu nie ma zbyt wiele.
Wszystkie ucieczki przewodniczącego
W niedawnym sondażu United Surveys prowadzi PiS z 33 proc poparcia, notowania PO-Koalicji Obywatelskiej skurczyły się do 22 proc, zaś Polska 2050 Szymona Hołowni goni ją zwiększając procent zwolenników do 17 a więc o jedną trzecią. Do Sejmu weszłyby jeszcze Lewica (7 proc) i Konfederacja (6 proc). Oznacza to, że efekt Tuska przestaje działać. Zaczyna go niwelować... efekt Budki [1].
To nie sprawa przypadku, raczej efekt słabości charakteru przewodniczącego klubu KO, które dawały o sobie znać nawet w okolicznościach tyleż codziennych, co zabawnych. Tylko w trakcie dwóch ostatnich miesięcy Borys Budka dwukrotnie przede mną uciekał, chociaż nie wyglądam groźnie, a rzecz miała miejsce w Sejmie, miejscu pracy mego interlokutora, gdzie powinien czuć się pewnie. Za pierwszym razem oddalił się pospiesznie, gdy na korytarzu spytałem go, czy wie coś albo spróbuje się dowiedzieć o akcji nachodzenia akredytowanych w Sejmie dziennikarzy przez policję w ich domach: we wrześniu bowiem funkcjonariusze pukali do mojego mieszkania dwukrotnie pod moją nieobecność, choć wciąż nie wiem, o co im szło, bo problemów z prawem nie mam. Za drugim razem Budka zrejterował już publicznie. Dziennikarka TVN24 w trakcie konferencji spytała go niezbyt mądrze, czy wyciągnie konsekwencje wobec podwładnych, nieobecnych podczas głosowania w sprawie akcyzy. Gdy opowiadał, że zażądał od posłów wyjaśnień, padło moje pytanie, bardziej konkretne:
- A jaki jest pana status? Przecież po rozmowie z Donaldem Tuskiem miał pan zawiesić szefowanie klubowi, a o odwieszeniu dotychczas mowy nie było?
- Jestem przewodniczącym - odparł w odpowiedzi Budka. I natychmiast konferencję zakończył.
Dalej już jak w bajce sprzed dwustu lat: aż dotąd czmycha.
Trudniej przyjdzie uciec Budce przed opowiedzialnością. Wcale nie przed Tuskiem. Przed wyborcami.
[1] badanie United Surveys z 5 listopada 2021 r.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie