
Wszystko co już wiemy, wskazuje, że mamy do czynienia z największą a zarazem najbardziej ponurą aferą z czasu rządów PiS. Nielegalne wydawanie wiz imigrantom za drobne - w porównaniu do wyrządzonych strat - kwoty łapówek naraża na szwank bezpieczeństwo Polaków, skoro wśród beneficjentów procederu znajdują się kryminaliści a zapewne również terroryści - ale też prestiż kraju, zarówno w oczach sojuszników jak w Trzecim Świecie, gdzie nawet w czasach PRL zachowaliśmy dobrą markę.
Prokuratura oznajmia, że z naruszeniem zasad wydano raptem kilkaset wiz, podczas gdy eksperci, opozycyjni posłowie i dziennikarze śledczy mówią nawet o kilkuset tysiącach. Niełatwo przyjdzie nam to oszacować, skoro nie umiemy nawet policzyć przebywających u nas i przyjaznych Polsce autentycznych wojennych uchodźców ukraińskich: wiemy tylko, ilu przekroczyło wschodnią granicę, ale już nie ilu u nas pozostało, a ilu pojechało dalej. Z nielegalnymi imigrantami, których przyjazd tutaj stał się możliwy za sprawą przestępstwa - skorumpowania urzędnika państwowego - rzecz pójdzie bez porównania gorzej. W ustaleniu, ilu wjechało i gdzie się znajdują pomóc mogłyby zapewne wyspecjalizowane struktury unijne - jak Frontex, strzegąca granic agencja, jedyna mająca w Polsce siedzibę spośród podobnych agend UE czy OLAF, wyspecjalizowany w ściganiu korupcji wśród eurokratów i deputowanych. Jednak gdy zna się programową nieufność pisowskiej ekipy do struktur ponadnarodowych (z wyłączeniem Komisji Weneckiej, którą jak pamiętamy ówczesny szef dyplomacji Witold Waszczykowski sam do nas zaprosił, ale był to, niczym w westernie "błąd szeryfa") - trudno uwierzyć w harmonijną współpracę i skuteczną pomoc w tej materii.
Rządzący przystali na to, żeby polityka wizowa, fundamentalna dla bezpieczeństwa kraju w czasie współczesnej wędrówki ludów, wyjęta została spod kontroli państwa. Złowrogo outsourcing sprawił, że rolę służb konsularnych przejął podejrzany hinduski pośrednik. We wnioskach wypisywano androny, że przybysze są aktorami bollywoodzkich filmów. Sprzedano nasze bezpieczeństwo za miskę soczewicy, bo nawet stawki korupcyjne kształtują się - jeśli tak rzec można - na poziomie niewspółmiernym do wyrządzonych szkód.
Te ostatnie przyjdzie dopiero oszacować. Niektórzy imigranci przybyli zapewne po to, żeby pracować. Ale wiemy doskonale, że za każdą podobną falą podążających "za chlebem" idzie następna: tych, co nie zamierzają siać ani orać. Pozostaje mieć nadzieję, że ci ze złymi intencjami potraktowali Polskę wyłącznie jako kraj tranzytowy. Po to, żeby trafić ostatecznie do zamożnych krajów zachodniej Europy oraz przez Meksyk do Stanów Zjednoczonych. Nic jednak słuszności podobnego rozumowania nie potwierdza. Prawo wielkich liczb przemawia przeciw niemu. Chyba, że uwierzymy pisowskim prokuratorom, że lewych wiz wydano zaledwie kilkaset.
Dla tych, których aspiracje życiowe nie wiążą się ze stopniowym osiągnięciem dobrobytu przez pracę - właśnie Polska pozostaje wymarzonym krajem docelowym. Przekonali się o tym przed przyjazdem do nas, kupując wizy na stoisku przed ambasadą w tej czy innej afrykańskiej stolicy. Niechciani przybysze, goście nieproszeni bez dobrych intencji nie mają GPS-ów, żeby na ich podstawie zlokalizować ich, gdzie się znajdują. Wyposażeni są za to sami w nowoczesny sprzęt łączności jak znani już nielegalni emigranci podsyłani nam wcześniej przez służby białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki.
Tym razem jednak w paskudnej roli handlarza żywym towarem wystąpiły kadry pisowskich służb konsularnych, pozwalające na wyprzedaż za bezcen prawa wjazdu do naszego kraju - a tym samym poczucia bezpieczeństwa rodaków. Stało się to możliwe za rządów ekipy, obłudnie wznoszącej hasło "murem za polskim mundurem" mające dodać ducha pogranicznikom i z uszczelnienia granicy wschodniej czyniącej pytanie referendalne, mające przyczynić się do wygrania kolejnych, zaplanowanych w tym samym terminie co obywatelska na nie odpowiedź, wyborów do Sejmu. Centralne Biuro Antykorupcyjne sprawą zajmuje się od ponad roku. Jak widać marnie - chyba, że ktoś świadomie hamował jego działania.
Nie chodzi o odwołanego już w funkcji wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka (choć nawet z oficjalnego oświadczenia majątkowego wynika, że jego oszczędności w krótkim czasie wydatnie wzrosły a jeszcze niedawno... w ogóle ich nie miał), jego pomagiera Edgara Kobosa, któremu już prawie pół roku temu postawiono zarzuty i zamknięto w areszcie ani nawet czy rację w sporze o film "Zielona granica" ma minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro czy jego autorka Agnieszka Holland. Ani nawet o to, kto w sondażach zyska na ujawnionych już nieprawościach. Skandal wizowy to matka wszystkich afer PiS w tym sensie, że zrodził się na styku flagowych przedsięwzięć obecnej władzy: nowej w zamierzeniu dyplomacji, co miała być oparta o zasadę "wstawania z kolan" oraz propagandy uszczelniania granic, za sprawą której ta ekipa wygrać zamierza zbliżające się wybory. Wizytówką spotkania obu projektów nie stały się jednak koncerty organizowane przez TVP lecz wystawki z gotowymi dokumentami przed ambasadą RP w afrykańskiej stolicy. Trudno o większy wstyd na arenie międzynarodowej. A co gorsza - o większe zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli, zarówno w skali kraju jak zobowiązań sojuszniczych. Reklamy tanich polskich wiz krążą w sieci. Zwykle usługa kosztuje równowartość kilkunastu tys zł a płaci się w dirchamach, walucie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czasem rzecz kosztuje 5 tys dol czyli już ponad 20 tys zł. Rażąco mało w porównaniu z bezmiarem wyrządzonych szkód. Te ostatnie przemnożyć trzeba przez liczby wcale nie tak mikre: lewych wiz wydano 350-400 tys jak szacują znawcy.
Barbarzyńcy zalali Cesarstwo Rzymskie dlatego, że w trakcie surowej zimy stanowiący dla nich naturalną barierę Ren zamarzł. Ich współcześni odpowiednicy, wspierani przez międzynarodowe organizacje przestępcze oraz służby specjalne nieprzyjaznych wolnemu światu krajów - poszukali słabego ogniwa w wytworzonym przez Sojusz Atlantycki i Wspólnotę Europejską systemie bezpieczeństwa. Fakt, że znaleźli je w Polsce stanowi miarę kompromitacji ekipy rządzącej oraz sygnał alarmowy dla wyborców, którzy za niespełna miesiąc pójdą do urn, żeby zdecydować, komu na kolejne cztery lata- lub nieco krócej, jeśli brać pod uwagę sondaże wróżące nikłą trwałość przyszłego układu rządzącego - powierzyć odpowiedzialność za państwo. Warto o tym pamiętać również w zbliżającym się dniu głosowania.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie