
Nowemu ministrowi rolnictwa nie tylko przysługiwać będzie tytuł wicepremiera, ale w dodatku został nim Henryk Kowalczyk, który przed rokiem nie poparł sławetnej "piątki Kaczyńskiego", szkodliwej dla polskich hodowców. Tym samym prezes partii rządzącej Jarosław Kaczyński pośrednio przyznał, że wtedy się mylił. Główny promotor "piątki", wprowadzanej pod pretekstem ochrony praw zwierząt, Grzegorz Puda, stracił stanowisko, ale zyskał nowe: będzie teraz ministrem funduszy i polityki regionalnej..
Chociaż o Kowalczyku z pewnością nie da się powiedzieć, żeby na rolnictwie się nie znał - był już w tym resorcie wiceministrem i pozostawił po dobie niezłą pamięć - nominacja ma przede wszystkim wymiar polityczny. Za jej sprawą Kaczyński wywyższa sceptyczną od przynajmniej roku "grupę wiejską" w PiS, której parlamenarzyści nie poparli "piątki" i wskazywali na niedostatki polityki wobec rolnictwa. Ich głosów zaś prezes potrzebuje po to, żeby skutecznie uchylić immunitet prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia oraz uniemożliwić powołanie komisji śledczej do oceny działań organów państwa przeciw niemu, czego domaga się opozycja. Teraz oba głosowania... ma wygrane. "Grupa wiejska", do której zalicza się również b. minister Jan Krzysztof Ardanowski może bowiem teraz pochwalić się własnym wicepremerem. Nie dorobili się tego nawet - arytmetycznie niby silniejsi - kanapowi "koalicjanci wewnętrzni" z Solidarnej Polski, ponieważ pomimo wielkich ambicji Zbigniew Ziobro wciąż pozostaje tylko "zwykłym" ministrem sprawiedliwości.
Dla polskiej wsi symboliczne okazuje się za to jej dowartościowanie, chociaż nastąpiło po sześciu dopiero latach rządów PiS. To tam najliczniej głosowano na partię obecnie rządzącą. Ale dopiero teraz zasłużyła na wicepremiera. Nie rozwiąże to jednak od ręki jej problemów - od epidemii ASF poprzez wysokie ceny nawozów i niskie owoców miękkich aż po gospodarcze skutki pandemii koronawirusa. Za to sławetną "piątkę Kaczyńskiego", zakładającą faktyczną likwidację polskich hodowli na rzecz ich zagranicznej konkurencji, PiS zarzucił. Po rozlicznych perypetiach utknęła niedokończona w zamrażarce parlamentu.
Komentatorzy, powtarzający bezkrytycznie opinię o osłabieniu Mateusza Morawieckiego podczas rekonstrukcji, jakby nie dostrzegają kluczowej chociaż opóźnionej nominacji.
Ministrem rozwoju i technologii został po odwołanym jeszcze we wrześniu Jarosławie Gowinie - Piotr Nowak. Bez przesady można określić, że szefa tak istotnego resortu... premier Morawiecki powołał na własny obraz i podobieństwo. W młodym i dynamicznym urzędniku zyska ważne zaplecze. Oprócz Piotra Borysa, szefa Polskiego Funduszu Rozwoju o uprawnieniach szerszych niż niejedne ministerialne, to kolejny jego zaufany na szczytach władzy. Nowak to absolwent WAT, specjalista od cybernetyki, ma za sobą pracę dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego i funduszu hedgingowego Swiss Re. Nie ulega wątpliwości, że w rządzie wzmocni flankę liberalną. Morawiecki zyskuje podwładnego przemawiającego w jego własnym języku, obeznanego ze światem bankowości i finansowych organizacji międzynarodowych.
Na rekonstrukcji zyska więc zarówno sejmowa maszynka do głosowania prezesa jak poczucie bezpieczeństwa premiera. Przy tym Kaczyński może liczyć na Kowalczyka a Morawiecki na Nowaka. Inna rzecz, że oczekiwania wobec nich okazują się wybujałe: nowy minister rolnictwa w randze wicepremiera poradzić sobie ma z protestującym nie tylko na szosach Michałem Kołodziejczakiem z Agrounii, której niektóre sondaże wróżą nawet miejsca w przyszłym Sejmie. Zaś rolą Nowaka będzie musiało stać się nawiązanie przynajmniej elementarnego dialogu z samorządowcami, poszkodowanymi przez rozwiązania, przyjęte w Polskim Ładzie.
Dla rachowania pojedynczych już ale niezbędnych do zachowania większości głosów w Sejmie pewne znaczenie ma zarówno nominacja Kamila Bortniczuka na ministra sportu jak Łukasza Mejzy na jego zastępcę. Dla obrazu obecnej załogi rządowej okazuje się jednak przeciwskuteczna. O sport uszczuplono teraz domenę wicepremiera Piotra Glińskiego, chociaż w tej dziedzinie akurat jako wieloletni pasjonat dżudo dysponował kompetencjami, obcymi Bortniczukowi. Teraz pozostała mu kultura. Premier nie nagrodził więc jedynego w pisowskim rządzie intelektualisty, zarazem awansując polityków układowych.
Taka to zresztą ekipa. Podobnie powołanie Anny Moskwy w miejsce Michała Kurtyki, który słusznie stracił stanowisko ministra klimatu za sprawę Turowa, trudno uznać za decyzję przełomową.
O tym, jak niewiele rekonstrukcja zmienia, przekonała telewidzów absurdalna konferencja ustępującego wicepremiera do spraw bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego i ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Żaden z licznych wypowiedzianych tam frazesów nie zainteresował publiczności politycznej tak bardzo, jak zastanawiające zachowanie prezesa, przypominające Leonida Breżniewa z ostatniego okresu jego rządów. Gdy mówił Błaszczak, Kaczyński podsypiał, zamykał oczy, głowa mu opadała. Zaś gdy sam występował - nie poradził sobie jak należy z dzwoniącym znienacka telefonem komórkowym. Nawet zegarek założył do góry nogami. Aż trudno uwierzyć, że przed zaledwie ćwierćwieczem hasło "Czas na zmiany" pozostawało sloganem... partii Kaczyńskiego...
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie