
Rozmowa z Kazimierzem Marcinkiewiczem, byłym premierem III RP, obecnie w biznesie.
- Podoba się Panu plan Morawieckiego?
- Generalnie – tak. Jest przede wszystkim prorozwojowy. W zamyśle ma pobudzić inwestycje, zarówno publiczne, jak i prywatne, a bez tego – jak wiadomo – nie ma rozwoju. Poza tym ma wprowadzić około stu ustaw, które będą stanowić coś w rodzaju nowej konstytucji gospodarczej, dającej polskiemu biznesowi o wiele więcej swobody i pewności w podejmowaniu decyzji. Zbyt wiele polskich firm ucieka bowiem ostatnimi czasy poza nasze granice – do Czech, Słowacji, do Niemiec. Bo tam mają o wiele bardziej przyjazne otoczenie. I robią to, płacąc często wyższe podatki.
- Czy Morawiecki bez specjalnego zaplecza w PiS, a jedynie z poparciem Jarosława Kaczyńskiego, jest w stanie skutecznie przeforsować swoje propozycje? Już widać – po ostatnim choćby posiedzeniu rządu – że ma poważną opozycję w postaci ministrów Ziobro i Kamińskiego. On chce więcej wolności dla biznesu, a oni większego bata…
- To mu oczywiście nie pomaga. Chaos w rządzie, tak znacząca różnica opinii, będą wyłącznie umacniały przeciwników jego propozycji. Jarosław Kaczyński dał mu swoistą carte blanche w sprawach gospodarczych, bo sam się na nich niespecjalnie zna, a poza tym to go mało interesuje. Zawsze tak było. Najpierw miał Antoniego Glapińskiego, potem Zytę Gilowską i im powierzał swoje zaufanie. Teraz jest Morawiecki. Cała trójka to różne parafie polityczne, ale dla Prezesa ważne jest to, że wiedzą o co w gospodarce chodzi…
- A Morawiecki wie? Historyk z wykształcenia, bankowiec z przypadku…
- Spokojnie. On dobrze zna polską gospodarkę. Znacząco też liznął świata, potrafi więc spojrzeć na nią i z tej perspektywy. Jego propozycje dla biznesu, choćby te związane z samochodami na prąd, rozbudzają wyobraźnię. A to jest ważne w każdej przedsiębiorczości – wizja i przewidywalność państwowych decyzji…
- Niestety, widać, że z tym ostatnim będzie miał trudność.
- On ma wolę walki z pewnością. I ma narzędzia. Jest bodaj najsilniejszym wicepremierem w III RP. Gospodarka, rozwój, finanse – to teoretycznie daje siłę. Jeśli nie wygra z przeciwnikami jego pomysłów, to oczywiście polegnie. A walki frakcyjne w łonie obecnej władzy się nasilają. Ciekawe, jak długo starczy poparcia Prezesa dla złotego dziecka. Bo najpóźniej po roku powinny przyjść jakieś pozytywne rezultaty. Tymczasem Morawiecki musi się zmagać nie tylko z wewnętrznymi oponentami, ale z coraz liczniejszymi grupami zawodowymi, niezadowolonymi z różnorakich decyzji rządowych. Otoczenie zagraniczne Polski też nie jest łatwe, zwłaszcza że zamiast budować niszczymy relacje z najbliższymi najważniejszymi dla nas partnerami – Niemcami i Francją. Sprzymierzeniec brytyjski właśnie rozstaje się z UE, a Węgry? To nie jest siła, która pomoże nam w rozwoju. A Stany Zjednoczone? Jak więc widać, Morawiecki działa trochę na polu minowym. Ale – jak mówię – najważniejsza jest zgoda w rządzie. Ucieranie się opinii, owszem, ale musi być przekonanie o wspólnym celu i szybka decyzyjność. A tu – póki co – chaos. Nie wróżę temu dobrze. I nie ma co winić przedsiębiorców o brak rozwoju, że niby wstrzymują go celowo. Bo oni nie będą ryzykować swoich ciężko zarobionych pieniędzy przy braku jasnych perspektyw dla ich inwestycji i stabilności reguł biurokratycznych państwa.
- A czy spółki Skarbu Państwa, na które rząd ma przecież wpływ co raz większy, nie mogą być tym impulsem rozwojowym?
- Tak, one dysponują ogromną ilością środków finansowych. Tylko że są bezwładne, źle zarządzane. Oczywiście rachunek prawdopodobieństwa podpowiada, że komuś może się udać, bo wszędzie są jacyś „wariaci”, którym zależy. Ale to nie jest droga główna. W USA, na które tak lubimy się powoływać, nie ma w ogóle firm państwowych, a rozwój jest. Dlaczego? Bo państwo zamawia, a firmy prywatne starają się o te zamówienia. I na tym etapie starania się o państwowe pieniądze już jest konkurencja. Wygrywają najlepsi, którzy wiedzą, że otrzymane środki muszą wydać jak najtrafniej, bo więcej ich nie dostaną. Poza tym te dolary biorą głównie wielkie firmy, ale żywią się przy nich i średni, i mali. Tam jest to system naczyń połączonych. Firmy prywatne współdziałają z prywatnymi. I robią to bez ingerencji rządu. Czysty model. A u nas? Jedna decyzja o partnerstwie publiczno-prywatnym wymaga tyle zachodu, obalania tylu zastrzeżeń ideologicznych bez mała, pokonywania strachu urzędników przed posądzeniem o korupcję, że… Tak, wielkie firmy państwowe mogłyby stanowić potężny czynnik prorozwojowy, ale przy obecnym stanie umysłowości rządzących nic z tego nie będzie. Może jeszcze KGHM coś mógłby, może PGE, ale ta ostatnia, obciążona kosztami ratowania górnictwa, też zdziała nie za wiele. No i mamy ogólnopolski pat, którego nie przełamią żadne apele, tylko twarde fakty w postaci obiecanych reform konstytucyjnych dla biznesu. Bez tego biznes prywatny, główny motor rozwoju, nie ruszy się w sposób widoczny. Także ten zagraniczny, do którego obecna ekipa jest zresztą nastawiona okoniem…
- Jednym słowem, Morawiecki jest w swoistej pułapce, z której wyjść tylko może jakimś cudem. Jakim?
- Jeśli założymy, że świat nie skręci nagle w stronę rozwiązań populistycznych, Unia Europejska powoli będzie wychodzić z kryzysów, to Polsce potrzebny jest spokój społeczny, łączenie, a nie dzielenie Polaków, bo tylko wtedy można uzyskać możliwość nacisku na wspólne cele. Dziś tego nie ma, ba, odbywa się nieustające konfliktowanie się rządu z różnymi, coraz liczniejszymi grupami zawodowymi, nawet tymi, które poparły PiS w wyborach. Tłumaczy się: bo my wprowadzamy niezbędne reformy. Nawet niezbędne reformy można wprowadzać (i trzeba) w dialogu z wszystkimi grupami obywateli – oponentami i sprzymierzeńcami. Bo zaniechanie tego może doprowadzić do utwardzenia się opozycji i zrażenia się nawet twardego elektoratu. Trzeba mieć też umiejętność wycofywania się z niemądrych pomysłów, jak np. w kwestii likwidacji gimnazjów.
- Czyli Pana diagnoza w skrócie brzmi: nic z planu Morawieckiego nie będzie, jeśli jego działania napotkają na chaos w rządzie i chaos społeczny.
- Tak można to określić.
- A co będzie? Majdan będzie?
- Nie chciałbym, ale sytuacja zdaje się na tyle zaostrzać, również przez niezbyt rozsądne ustawy, że i to trzeba brać pod uwagę. Z pewnością myślą o tym przedsiębiorcy, ponieważ biznes wymaga spokoju i społecznego konsensusu, zaufania do władz i czytelnych rozwiązań.
- A jak konflikt społeczny w Polsce się zaostrzy?
- To władza już, być może, będzie miała samochody na prąd. Na jednej baterii można ujechać 500 kilometrów.
- W jedną stronę?
- No comment.
Rozmawiał: WOJCIECH PIELECKI
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie