
Tomasz Grochowicz z Sądu Okręgowego w Warszawie uratował przed ośmieszeniem państwo polskie, wydając wyrok mądry i sprawiedliwy. Alternatywę dla umorzenia sprawy stanowiło bowiem skazanie Jakuba Żulczyka, pisarza o wcale nie poślednim talencie, za to, że nazwał prezydenta Andrzeja Dudę "debilem" - na prace społeczne. Co oznaczałoby powrót do tradycji radzieckich inspiracji w rodzimym wymiarze sprawiedliwości i tak uosabianych przez prokuratora stanu wojennego o wyglądzie wampira - Stanisława Piotrowicza.
Pamiętacie Państwo zapewne z "Etyki i poetyki" Stanisława Barańczaka indagowanie przez sąd w ZSRR Josifa Brodskiego o wykonywany zawód, przyciskanie go, czy ukończył odpowiednie kursy i fakultety, skoro przedstawia się jako literat. I dzielną odpowiedź dysydenta: - Myślałem, że to od Boga. To stepowa jeśli tak rzecz można, wschodnia i despotyczna tradycja wymiaru sprawiedliwości. Drugą, rzymską, humanistyczną i śródziemnomorską reprezentuje słynna mowa "Cicero Archiam poetam defendit" (Cyceron broni poety Archiasza), znana każdemu, kto się łaciny uczył, w której pierwszy orator świata klasycznego wywodzi, że jednostce twórczej wolno wiele, bo posługującemu się magią słowa literatowi przypada wyjątkowa rola społeczna.
Cześć więc i chwała sędziemu Tomaszowi Grochowiczowi, że w położonej w pół drogi między Rzymem a Moskwą warszawskiej sali sądowej wiedział, do jakiej tradycji się odwołać. Szkodliwość społeczna tego, co napisał Żulczyk, choć eleganckie to nie było, pozostaje zerowa bądź znikoma, ponieważ prezydent, wybierany w głosowaniu powszechnym, podlega społecznej ocenie, a ten obecny, gdy mówi o oponentach, sam często w słowach nie przebiera. Co nie znaczy, że podzielać musimy celebryckie skandowanie triumfu, jakie rozlega się po umorzeniu sprawy Żulczyka.
Pięć literackich nagród Nobla dla Henryka Sienkiewicza, Władysława St. Reymonta, Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej i Olgi Tokarczuk, więcej niż uzyskali ich Polacy we wszystkich pozostałych dziedzinach razem wziętych (są jeszcze dwa "ścisłe" laury dla Marii Skłodowskiej i pokojowy Lecha Wałęsy) upoważnia do opinii o szczególnej roli pisarza w polskim społeczeństwie. Tworzył on normy i wartości w czasach, gdy państwo zamiast polityków miało obcych namiestników i rodzimych dysydentów. Ale jego domeną pozostawało piękno polskiej mowy. I tu kończy się kibicowanie Żulczykowi jako podsądnemu, a zaczyna krytycyzm wobec literata, który zamiast nowatorskiej formuły używa wobec krytykowanego polityka potocznej inwektywy. W dodatku współczesna poprawność polityczna zabrania posługiwania się nazwami umysłowych słabości jako skierowanym pod adresem oponenta epitetem. Pisała o tym niedawno mądrze publicystka Joanna Malara-Mikos w "Wirtualnej Polsce".
Nie wszystko bowiem, co nie powinno być penalizowane, musimy akceptować. Zdradzanie żony zasługuje na surową ocenę moralną, ale karze sądowej nie podlega. Podobnie jak obmawianie kolegów z pracy albo donosicielstwo wobec przełożonych czy głoszenie innych poglądów w życiu publicznym i przy stole rodzinnym. Na tym również polega sens demokratycznej praworządności. Dlatego czytelnicy ocenić mogą Jakuba Żulczyka surowiej niż sędzia w todze.
Za ostrą krytykę sanacji Stanisław Cat-Mackiewicz trafił do Berezy Kartuskiej. Za ujawnianie nieprawości ekipy Władysława Gomułki znalazł się za kratami Melchior Wańkowicz. "Raport o stanie wojennym" kosztował Marka Nowakowskiego trzy miesiące aresztu. Bardzo dobrze, że wpisanie się w tę tradycję gotowemu zostać męczennikiem Żulczykowi uniemożliwił sędzia Grochowicz. Bo państwo nie powinno się zajmować represjonowaniem literatów za słowo, w sytuacji gdy w centrum Warszawy bezkarnie szaleją agresywni żebracy, ostentacyjni stręczyciele czy pijani rowerzyści. To im uwagę powinien poświęcić wciąż słaby i niedoinwestowany rodzimy wymiar sprawiedliwości. Nie przypadkiem wszystkie wspomniane państwa, co pisarzy posyłały za kraty, od ZSRR Leonida Breżniewa, poprzez sanacyjną RP po PRL Gomułki i Wojciecha Jaruzelskiego kończyły swój żywot w niesławie.
Jakub Żulczyk pozostaje jednym z ważniejszych twórców polskiej literatury współczesnej. Nastrojowa, utrzymana w tonacji mrocznego thrillera powieść "Instytut" przedstawia niezwykłą dość wykładnię ważkiego społecznie problemu reprywatyzacji: oto dawni właściciele kamienicy mszczą się zakulisowo na jej obecnych lokatorach. "Ślepnąc od świateł" opowiada o ludycznej i celebryckiej Warszawie z zacięciem pokazującym, że autor pobierał nauki u mistrzów takich jak Leopold Tyrmand i Tadeusz Konwicki, chociaż jego bohater - handlarz narkotyków rozbijający się audi - raczej niewiele nas interesuje. Książkę przerobiono już na serial, a Żulczyk stał się bohaterem kultury masowej. Teraz - gdy mądry wyrok sądu warszawskiego uwalnia go od dodatkowych problemów - chcielibyśmy poznać, co nowego autor ma do powiedzenia właśnie w literaturze. Jako pisarz, bo skandalistą, póki nie zabraknie mądrych sędziów, w praworządnym państwie zostać nietrudno.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie