Reklama

PiS rozwiąże parlament? Przyśpieszone wybory już we wrześniu?

02/08/2022 13:06

Już 5 sierpnia PiS może przegłosować rozwiązanie Sejmu. Oznacza to wybory rok przed terminem, już we wrześniu br. - takie nieoficjalne wiadomości dobiegają z obozu rządzącego.

Paradoks polega na tym, że chociaż same głosy Prawa i Sprawiedliwości to za mało, żeby skrócić kadencję drogą samorozwiązania Wysokiej Izby (potrzeba do tego przy pełnej frekwencji aż 307 posłów) - realnie zależy to od woli jednego człowieka. Pozostaje nim prezes partii rządzącej Jarosław Kaczyński. 

Wprawdzie PiS ma 228 posłów, do których doliczać trzeba kilkoro stale głosujących wraz z nimi (koło Agnieszki Ścigaj, która została niedawno ministrem i Łukasza Mejzę, przedtem wiceszefa w resorcie sportu) - ale ponieważ wcześniej Koalicja Obywatelska domagała się wielokrotnie, żeby obecny zdominowany przez partię Kaczyńskiego Sejm zakończył działalność jak najszybciej - niezmiernie trudno będzie się jej teraz sprzeciwić skróceniu kadencji.

Co więcej, PiS nie musi nawet składać własnego wniosku - wystarczy, że nada bieg złożonemu już dawno przez ludowców i "zamrożonemu" przez marszałek Elżbietę Witek.

Stawia to także PSL w bardzo trudnej sytuacji, bo jak zagłosować przeciwko własnemu przedłożeniu... To znaczy - zawsze można. Znacznie trudniej to później wytłumaczyć wyborcom.

Jeśli PiS pójdzie na wybory już teraz, to ucieknie od części następstw kryzysu gospodarczego, spowodowanego nie tylko pandemią i wojną na Ukrainie, ale również rozbuchanym rozdawnictwem socjalnym, realnie uprawianym z pieniędzy podatnika. Od wzrostu cen energii i braku węgla na zimę. Przede wszystkim zaś rozbuchanej inflacji, której rządzący nie są w stanie powstrzymać.

Mamy więc kolejną magiczną datę. Tyle, że wciąż możliwy pozostaje wariant, że tego dnia - poza rutynowym dokończeniem obrad - nic się nie zdarzy. Bo Kaczyński straszy swoich albo chce zdenerwować oponentów. 

Groźbą wyborów przed terminem najmocniej przerazi Solidarną Polskę, oponującą wobec domniemanych ustępstw wobec Unii Europejskiej w kwestii sądownictwa, od których Bruksela uzależnia przekazanie Polsce pieniędzy w ramach Krajowego Planu Odbudowy. W razie krótkiej kampanii ludzie Zbigniewa Ziobry nie będą w stanie zmontować własnej listy, a na tej pisowskiej mogą się nie znaleźć. Kaczyński, zwołując ludzi na wybory uprzedzi też ewentualne frondy innych środowisk: zwłaszcza grupy zwanej wiejską, która kiedyś sprzeciwiła się już skutecznie dyskryminującej polskich hodowców ustawie o ochronie zwierząt. Zablokuje plany posłów i senatorów, związanych z Radiem Maryja, którzy mogą znaleźć lidera w usuniętym z klubu PiS senatorze Janie Marii Jackowskim.

Znając wcześniej termin wyborów, PiS znajdzie się w uprzywilejowanej sytuacji. Wtedy raczej nie połączą się Polska 2050 Szymona Hołowni z PSL Władysława Kosiniak-Kamysza, trudniej przyjdzie też budować listy niezależne. W PO-KO zaostrzy się spór pomiędzy Donaldem Tuskiem a Rafałem Trzaskowskim. Zaś Lewica wejdzie w kampanię  podzielona na formację Włodzimierza Czarzastego, skupiającą większość jej posłów oraz Polską Partię Socjalistyczną, grupującą wszystkich senatorów.

O kluczowej pozycji Kaczyńskiego świadczy fakt, że jeśli 5 czerwca przyjdzie jak zawsze do Sejmu na głosowania i z jego woli nic nadzwyczajnego się tam nie stanie - jego pozycja wcale nie zostanie nadwątlona. Raczej to inni odetchną z ulgą. Piątek, piąteczek, piątunio... Czas na imprę u jakiegoś Mazurka, byle stawiał.

Natomiast jeśli zostanie wówczas przegłosowany koniec kadencji - prezes PiS wystawia siebie na ryzyko porażki. Raz już ją poniósł, kiedy w 2007 r. poprowadził wszystkich na wybory przed terminem i musiał oddać władzę po dwóch latach, zamiast rządzić "po Bożemu" przez cztery, jeszcze pod hasłami moralnej rewolucji, zarzuconymi później na rzecz partyjnych interesów spółki Srebrna i warszawskich dwóch wież. Z pewnością o tym pamięta. Wtedy jednak nie było epidemii ani wojny za wschodnią granicą. Ceny w sklepach nie galopowały, a Polacy nie martwili się o ciepło w domach na zimę. Ani tak bardzo jak dziś o rachunki.

Teoretycznie zamiary Kaczyńskiego mógłby storpedować polityk najbardziej przez niego znienawidzony: Donald Tusk. Bez głosów Platformy Obywatelskiej - Koalicji Obywatelskiej wyborów przed terminem nie będzie. Doktryna Tuska zakładała, żeby zgodę na nie obwarować porozumieniem co do dostępu do telewizji państwowej i zagwarantowania równych szans w kampanii. Wprawdzie elektorat KO-PO jeśli wierzyć sondażom pozostaje najlepiej wykształcony, ale wątpliwe, żeby to zrozumiał. Zbyt długo bowiem Platforma powtarzała, że ten Sejm musi jak najszybciej przestać szkodzić Polsce, choćby przy okazji pamiętnych reasumpcji głosowań przez marszałkinię Witek. Być może więc Kaczyński, o którego życiowym błędzie z 2007 r, była już mowa, chce obecnie sprowokować Tuska do wykonania podobnie fałszywego manewru. Jeśli mu się uda, wybory wygra PiS, tyle że dopiero w przyszłorocznym terminie konstytucyjnym, po zakończeniu pełnej kadencji Sejmu.       

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do