
Z Robertem Zalikhovem, koordynatorem akcji pomocy dla Ukraińców Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, założycielem Klubu Możliwości rozmawia Łukasz Perzyna.
- Niech Pan opowie, jak to się stało, że ciężar akcji pomocy uchodźcom, organizowanej przez Mazowiecką Wspólnotę Samorządową już od tego feralnego świtu 24 lutego, gdy świat wstrzymał oddech, bo Rosja zaatakowała Ukrainę, wzięli na siebie właśnie młodzi ludzie, Polacy ze Wschodu, którzy niedawno wrócili do ojczyzny przodków?
- Co do zasady - przypomnę, że akcja pomocy nie zaczęła się rano 24 lutego chociaż oczywiście trudno nie docenić znaczenia tej smutnej dla nas wszystkich daty. W środowisku Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej i założonego przez nas, którzy jak Pan podkreśla, przyjechaliśmy ze Wschodu, Klubu Możliwości - jeszcze przed tą wojną, od 2019 r. pomagaliśmy kolejnym młodym ludziom, co przybyli do Polski. Zależało nam, żeby odnaleźli się tutaj równie dobrze, jak wcześniej nam się to powiodło. Potem rzeczywiście sytuacja zmieniła się skokowo a wraz z nią zakres naszego działania. Począwszy od świtu 24 lutego zaczęliśmy odbierać alarmujące informacje od znajomych i rodzin za wschodnią granicą. Postanowiliśmy więc rozszerzyć skalę naszej pomocy. Wcześniej jeszcze, zanim Rosja zaatakowała, ale gdy napięcie już rosło, Mazowiecka Wspólnota Samorządowa wydała oświadczenie popierające prawo Ukrainy do niepodległości i całości terytorium. W dniu, gdy Rosjanie zaatakowali, środowisko samorządowe i naszego klubu zdecydowało, żeby Ukraińcom okazać wszelką możliwą pomoc. Na spotkaniu w siedzinie Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej ustaliliśmy zakres działania, sposoby koordynowania pomocy z zapleczem MWS, lokalnymi włodarzami, ludźmi dobrej woli.
- Wymieńmy formy tej pomocy: zbiórka pieniężna oczywiście...
- ..zbiórka pieniężna nie jest celem samym sobie ale ma dostarczać środków na konkretne działania. Dwie podstawowe potrzeby, jakie wiążą się z sytuacją uchodźców to transportowa - czyli po ludzku mówiąc przywożenie ludzi z granicy - oraz kwaterunkowa. Pomagamy samorządowcom i osobom zainteresowanym spotkać się w pół drogi. Działacze, wolontariusze masowo się do nas zgłaszają. O zbiórki pieniężne Pan pytał, są potrzebne nam po to, żeby finansować bezpłatne przejazdy i kwatery, z których uchodźcy korzystają. Nie chodzi przecież o to tylko, żeby zbierać i potem wydać...
- Jak czynią to zawodowe organizacje zajmujące się pomocą humanitarną?
- Nie krytykuję innych, w ogóle się nie zajmuję ich oceną. Istotne jest dla nas, co sami możemy zrobić dla uchodźców. O konkretną pomoc nam chodzi, nie o rywalizację przecież.
- Czy podejmuje się Pan w tym momencie - rozmawiamy w połowie marca - ocenić ile osób z tej pomocy skorzystało?
- Oczywiście, że da się to wyliczyć, chociaż żadne statystyki nie oddadzą tego, jakie znaczenie ma dla nas możliwość udzielania pomocy w tej sytuacji. Wykorzystaliśmy ponad 80 autokarów. W każdym pojechało 60 osób. Co już oznacza, że samymi tylko autokarami przewieźliśmy prawie 5 tys osób. Dodajmy do nich 3-4 tys, które skorzystały z transportu indywidualnego i busów. Oczywiście to w pierwszych dniach najwięcej uchodźców z tego transportu korzystało. Zabieraliśmy ich z granicy, trafiali głównie do wielkich miast. Teraz priorytety okazują się już nieco inne. Coraz więcej ludzi potrzebuje stałego schronienia. Nie mają tutaj w Polsce rodzin ani przyjaciół, żeby się u nich zatrzymać na dłużej.
- Ilu przybyszów z Ukrainy zawdzięcza Wam dach nad głową?
- Ok. 4 tys osób udało się zakwaterować. Punkt na Nowowiejskiej powstał we współpracy z władzami Ochoty. W Serocku kilkuset osobom zapewnił dach nad głową burmistrz z Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej Artur Borkowski. Znalazły się kwatery dla Ukraińców w Sochaczewie, w pobliskich Słubicach, Żyrardowie, u Ptaka pod Warszawą, otwieramy teraz nowe centrum we współpracy z samorządem Żoliborza w al. Jana Pawła II.
- Wyliczy Pan sojuszników w tym dziele?
- Wiele osób otwiera swoje serca, ze środowisk od lat związanych z MWS, także z Korporacji Akademickiej Arkonia. Mnóstwo ludzi bez żadnego szyldu po prostu przyjęło uchodźców do własnych domów.
- Wasze doświadczenie, znajomość Wschodu, jak rozumiem po prostu się przydaje w akcji pomocy?
- Klub Możliwości okazuje się mostem między światem Wschodu, który odrzuca dyktat rosyjski, a Polską, która dla tego pierwszego uosabia przecież Zachód. Jesteśmy w stanie zrozumieć potrzeby przyjeżdżających tutaj. Wytłumaczyć im, w ich języku, co robimy, dlaczego i co możemy realnie im zaoferować.
- Jak postrzega Pan ich oczekiwania?
- Oczywiście nie zawsze są one realistyczne. Wiele osób, które do nas przyjechały, uważa, że wojna skończy się tuż, tuż... Dlatego wielu uchodźców nie prosi o wsparcie poza tym podstawowym. Liczą bowiem na to, że wkrótce wrócą do domu. Gdy są w ośrodkach, nie wychodzą na zewnątrz, tylko na wyświetlaczach telefonów śledzą komunikatory społecznościowe, szukają wszelkich wiadomości, czy ich osiedle, ich dom jeszcze stoi, czy mieszkanie nie zostało zniszczone, zbombardowane. Trzeba zrozumieć ich traumę. Z czasem pojawiają się działania na rzecz odnalezienia się w Polsce, funkcjonowania tu na zasadzie regulacji prawa unijnego, dotyczącego choćby pracy. Staramy się ich w tym wspierać jak umiemy.
- Znajduje Pan przykłady konkretnych działań?
- W siedzibie Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej przy Koszykowej zorganizowaliśmy kursy języka polskiego, wspólnie z fundacją Kawalerów Maltańskich. Zapisało się na nie 1100 osób. Codziennie przychodzą nowi. Również nie zapisani, na miejscu pytają czy mogą dołączyć. Dowiadują się, że też mogą z nich skorzystać. Wiele osób podejmuje się pracy zarobkowej. Też ich oczywiście w tym wspieramy. Przecież nie dzieje się tak, że przyjechali do Europy Zachodniej na zarobek, tylko znależli się w sytuacji przymusowej, z ojczyzny wygnała ich wojna, więc chcą tutaj aktywnie kontynuować życie. Jeśli nie znajdą dla siebie propozycji wśród oferowanych przez polskich przedsiębiorców, starają się przydać u siebie w ośrodku. Jedni tłumaczą, inni sprzątają. I dołączają do nas.
- Do akcji pomocy rodakom?
- Wśród około dwustu wolontariuszy, którzy włączyli się w akcję pomocy około 20 proc stanowią już teraz ci, którzy przyjechali po 24 lutego do Polski. Pamiętajmy, że granicę najczęściej przekraczają kobiety z dziećmi. Widzimy potrzebę, żeby tym dzieciom organizować zajęcia: wszelkie rozwijające, kreatywne, plastyczne, nie chodzi o zajęcie czasu przecież.
- Spytam o Pana osobistą drogę, od przyjazdu do Polski do koordynowania pomocy dla innych?
- Przyjechałem tu w 2013 r. z Uzbekistanu. Nie uciekałem przed wojną. Znalazłem się wśród tych, którzy odnaleźli swoją ścieżkę do polskości, do kraju, z którego wywodzili się moi przodkowie. Wielu moich kolegów znalazło się w podobnej sytuacji. Opieką otoczyło nas środowisko Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej. Wiadomo, że początki zawsze są trudne, więc wiele mu zawdzięczam. Na samym początku miałem co jeść i gdzie mieszkać, ale powracało pytanie, co dalej. Ukończyłem Liceum Polonijne im. Stanisława Kostki. Tam 95 proc stanowiła polska młodzież ze Wschodu. Wtedy to była grupa ok. 130 osób. Znaleźliśmy się w takiej próźni, którą jak w kosmosie, trzeba czymś było wypełnić. Szybko okazało się, że nie znamy Polski. I pojawiła się bariera językowa w tym sensie, że znaliśmy polszczyznę literacką, ale nie taki język, jakim się ludzie na co dzień na ulicach porozumiewają. Chociaż zdaliśmy już maturę. Przekonaliśmy się jednak, że nie wiemy, jak się wynajmuje mieszkanie ani prowadzi rozmowę o pracy. Zdałem na Politechnikę Warszawską ale na początek akademika mi odmówiono, bo z dokumentów wynikało, że mój adres to Bobrowiecka tu w stolicy, więc pokój w domu akademickim mi nie przysługuje. Wtedy byłem cudzoziemcem z polską maturą, teraz mam obywatelstwo, które bardzo sobie cenię. Takich jak mój przypadków będzie teraz mnóstwo. W tłumie uchodźców, którzy zbiegli tu, żeby uniknąć wojny, znajduje się wiele osób z Kartą Polaka. Do tej pory tu nie przyjeżdżali, ze względu na mieszkanie, rodzinę czy pracę, które trzymały ich na Ukrainie. Działania naszego Klubu Możliwości od dawna ukierunkowane były na to, żeby stworzyć środowisko ludzi zdolne na bazie własnych doświadczeń pomóc innym. Wraz z wybuchem wojny nasze działania nabrały rozmachu. Na pewno potrzebne są również posunięcia administracyjne, na które biorąc udział w społecznej akcji pomocy nie mamy wpływu, choćby przyspieszenie procedury uzyskania obywatelstwa na podstawie Karty Polaka.
- A uchodźcy bez związków z polskością, czy stanowią jednolitą grupę?
- Nie powinno się ich tak traktować bezosobowo. Jeśli chcemy uniknąć kryzysu humanitarnego, trzeba jedno duże działanie podzielić na wiele małych. By nie dopuścić do powstania miast z kontenerów warto rozróżniać poszczególne grupy, pobudzać aktywność rozmaitych środowisk, zrozumieć czym się różnią. Do każdego, kto przyjeżdża, warto podchodzić osobiście, a nie wtłaczać go w jakiś z góry przyjęty format. Połączyć oczekiwania tych, co dopiero przybyli i doświadczenia tych, którzy przyjechali do Polski do pracy dużo wcześniej. Kto chce się uczyć polskiego, żeby móc samodzielnie funkcjonować - temu należy w tym pomóc. Dla dzieci w wielu szkolnym warto organizować zajęcia, żeby odciążyć rodziców. Zaś jeśli ktoś liczy na relokację, więc chciałby wyjechać do Niemiec czy Holandii, trzeba również jego dążenie zrozumieć i w miarę możliwości realizację celu ułatwić. Widziałem nieprzebrane tłumy ludzi w hali Warsaw Expo. Próba znalezienia jednej recepty dla wszystkich nie rozwiąże problemu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie