
Hakerzy włamali się na prywatne konto szefa premierowskiej kancelarii Michała Dworczyka. O co w tym chodzi?
Hakerzy włamali się na prywatne konto szefa premierowskiej kancelarii Michała Dworczyka a pochodzące jakoby stamtąd dokumenty pojawiły się na portalach społecznościowych sterowanych zza wschodniej granicy. Przestarzałe pojmowanie roli służb specjalnych przez obecną ekipę wyłącznie jako policji politycznej zemściło się bezradnością i kompromitacją.
Wśród utraconych dokumentów znalazło się CV osoby odpowiedzialnej w kancelarii premiera za bezpieczeństwo: pułkownika Konrada Korpowskiego. A także dane osobowe dotyczące szczepień. Wszystko to zostało już wystawione w sieci na widok publiczny. Poczytać więc można ile języków zna strażnik bezpieczeństwa najwyższych dygnitarzy państwowych. Z kim razem służył w poprzedniej pracy. Albo kto się w jakiej grupie zaszczepił.
Wprawdzie przedstawiciele rządu nie potrafili niefortunnemu zdarzeniu zapobiec, ale już wiedzą, kto go dokonał: wiceminister Waldemar Buda wskazuje na inspirację białoruską zaś wicepremier Jarosław Gowin na rosyjską. Nie czeka się na wyniki żadnego postępowania wyjaśniającego ani śledztwa. Sam minister Dworczyk nastroje te podsyca, a chociaż wcale powszechnie ze wschodnimi sprawami się nie kojarzy, podkreśla własne zasługi dla krzewienia demokracji za wschodnimi granicami.
Tyle, że całkiem niedawno zarówno rosyjski prezydent Władimir Putin jak białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka właśnie za sprawą aktywności polskich polityków w mediach społecznościowych bez żadnego udziału wschodnich hakerów otrzymali prezenty, pokazujące niespójność przekazu akurat na tym kierunku geopolitycznym. Najpierw opozycyjna posłanka i była rzeczniczka Lewicy Anna Maria Żukowska zamiast prawami człowieka zajęła się ekspozycją biustu białoruskiej emigrantki Jany Szostak publicznie ich broniącej. Później wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki, jedna z kluczowych postaci obozu rządzącego, przed którym Dworczyk niemal na baczność staje - odsyłał liderkę emigracji białoruskiej Swiatłanę Cichanoską do Moskwy, bo się przewodniczącemu klubu PiS nie podobało afiszowanie się demokratycznej liderki z opozycyjnym prezydentem stolicy Rafałem Trzaskowskim, w tym jej udział w odsłonięciu 4 czerwca warszawskiego pomnika Solidarności, zrozumiały bo białoruska opozycja nie tai, że na dawnym naszym ruchu społecznym teraz się wzoruje.
Służby rosyjskie a tym bardziej białoruskie nie znajdują więc najmniejszych powodów, żeby aktywność polityków z Polski w sieci tłumić albo w niej przeszkadzać bo w oczywisty sposób jest im ona na rękę.
Władza jak się wydaje nie tylko popełniła prosty błąd, ale tłumaczy się w sposób, który jeszcze jej trudną sytuację pogłębia. W wielu krajach służby specjalne w tym te bezpośrednio chroniące rząd same zatrudniają hakerów za duże pieniądze po to, żeby odpierali ataki kolegów po fachu.
Wicepremierem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo, z którego domeny nikt tej kwestii z przedrostkiem "cyber-" nie wyłącza, pozostaje Jarosław Kaczyński. To on a nie Gowin powinien się z tego tłumaczyć.
Pisowskie służby specjalne potrafiły rodzinie prezesa Mariana Banasia zgotować prawdziwe piekło, które ilustruje ulubioną kiedyś tezę Kaczyńskiego o wszechobecnej inwigilacji prawicy (prezes NIK wywodzi się przecież z nurtu niepodległościowego) - ale wobec hakerów pozostają bezradne. Dowodzi to anachronizmu ich praktyk. Z odpowiedzialnego teraz "za te sprawy" wicepremiera Kaczyńskiego śmiała się przecież kiedyś cała Polska, gdy ujawniono, że nie ma konta w banku ani prawa jazdy a na Zachód wyjechał po raz pierwszy gdy skończył już 40 lat. Tacy ludzie zagrożeń nawet nie zdiagnozują, a o przeciwdziałaniu im szkoda nawet mówić.
Problem zaś nie okazuje się wcale iluzoryczny, czego nie zmieni fakt, że zapewne nie obce wywiady szperały w dworczykowej skrzynce z mailami. Rządzący z jednej strony nadają problemowi wymiar geopoltyczny, o czym była już mowa, z drugiej strony bagatelizują, że wśród maili szefa kancelarii ani załączników do nich nie znajdowało się nic tajnego ani ważnego, zaś to co wystawiono w sieci to fałszywka.
Przewodniczący komisji Parlamentu Europejskiego do spraw przeciwdziałania zewnętrznym zagrożeniom dla demokracji w krajach członkowskich Raphael Glucksmann ocenił, że nasilają się sterowane z zewnątrz Unii Europejskiej kampanie dezinformacyjne nie znajdujące należytego przeciwdziałania. W świetle kompetencji władz z kraju, gdzie jeśli o tę kwestię chodzi rządzącym najlepiej udaje się dezinformowanie rządzonych - z niepokojem przyjdzie myśleć co się zdarzy, jeśli to zagrożenie staje się realne.
Łukasz Perzyna
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie