
Zamiast likwidować kanał Info w telewizji państwowej, jak zapowiada opozycja, lepiej przyjąć rozwiązanie, dające wpływ na niego samorządom regionalnym. Zapoczątkować to może przywracanie TVP społeczeństwu i uwolnienie spod kurateli partyjnych polityków.
Po odwołaniu Jacka Kurskiego część medialnych komentarzy przybrała całkiem karykaturalną postać. Konkurencyjne stacje, ale także radiowcy i gazety, więcej uwagi poświęcają przyszłej posadzie dla prezesa niż dalszym losom zarządzanej przez niego przez sześć i pół roku instytucji. Roztrząsanie, co ważniejsze, wydaje się stratą czasu. Zawiść kolegów o honoraria na Woronicza i pl. Powstańców Warszawy nie może bez końca rzutować na informowanie o jednym z najważniejszych polskich problemów. TVP to bowiem instytucja równie istotna jak Filharmonia czy Muzeum Narodowe, których na szczęście nikt likwidować nie zamierza. Ani też zamieniać w pisowską izbę pamięci.
Skoro symbol upartyjnienia telewizji (w tym wypadku przez PiS) stracił właśnie stanowisko, a jego następca Mateusz Matyszkowicz nie sprawia wrażenia obdarzonego charyzmą menedżera - otwiera to pole do dyskusji o przyszłości TVP, nie mieszczącej się wyłącznie w ramach wishful thinking.
Najmocniej rysują się w niej dwa dominujące stanowiska. Rządzący z PiS zawężają zakres zmian do personaliów i stylu przekazu (nawet osławione paski na ekranie stają się mniej gorszące), ale co do zasady uznają, że najlepiej, jeśli zostanie, jak jest: TVP powinna służyć władzy i będzie to robić, być może nieco inteligentniej, pewnie bez Zenka Martyniuka i Magdy Ogórek. Za to główna siła opozycji, Koalicja Obywatelska - Platforma Obywatelska zmierza oficjalnie do likwidacji najbardziej skażonego propagandą kanału Info, w prywatnych zaś rozmowach jej politycy zamiar ten rozszerzają na całą telewizję państwową. Otworzy to drogę do ekspansji stacji prywatnych, wobec których, co zwłaszcza dotyczy TVN, opozycja zaciągnęła długi wdzięczności. Tylko dlaczego ma je spłacać kosztem nas wszystkich.
Wariant pierwszy oznacza stagnację, przy co najwyżej pozorach odświeżenia marki. Drugi zaś - wylewanie dziecka wraz z kąpielą. Karanie TVP, mającej za sobą 70 lat historii, za rządy Kurskiego, stanowiące mniej niż dziesiątą jej część, oznacza operację w stylu ateńskiego szewca Herostratesa, który jak pamiętamy, podpalił piękną świątynię, bo chciał przejść do historii. Na podobnej zasadzie można by likwidować łódzką szkołę filmową, nie patrząc na szczytną tradycję Andrzeja Wajdy czy Kazimierza Kutza, z tego powodu, że ostatnio ujawniono tam gorszące wypadki molestowania seksualnego. Jednak podobnego pomysłu nikt poważnie nie zgłasza, chociaż zgorszenie publiczne pozostaje faktem a winnych należy ukarać.
Oddanie telewizji społeczeństwu nie nastąpi z dnia na dzień. Powrót do koncepcji telewizji publicznej, która na wzór francuski działała już w Polsce w latach 1990-2015 wydaje się jednak koniecznością, skoro - jak w znanym powiedzeniu Winstona Churchilla, dotyczącym demokracji - nikt dotychczas nie wymyślił nic lepszego. Zaś odwołanie Kurskiego wskazuje, że potrzebę ograniczenia samowoli polityków wobec TVP zrozumieli również liderzy PiS. Co więcej, w świetle sondaży muszą się liczyć z perspektywą oddania władzy. Wtedy stracą wszystko, z telewizją włącznie. Za to zgoda na kompromis może oznaczać zachowanie przez nich choćby części wpływów. Platformie zaś podobna koncyliacyjność powinna się opłacać, bo nie narazi się na zarzuty, że jej politycy występują w roli lobbystów konkurencyjnych wobec TVP stacji prywatnych.
Kurskiego powołała Rada Mediów Narodowych, uprzednio wyłaniana przez Sejm na zasadzie prostej większości. Jego rządy nie dały satysfakcji PiS, a nawet utrudniły partii pozyskiwanie inteligenckiego wyborcy, którego raziły przaśność i brutalność codziennego przekazu a także promowanie disco polo na antenie oraz nowobogacki styl prezesa poza nią, z osławionym ślubem w bazylice w Łagiewnikach (po uprzednim kościelnym rozwodzie, pomimo posiadania dzieci) z udziałem pisowskich prominentów.
Wcześniej władze TVP przez prawie ćwierć wieku wyłaniała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, w której zasiadali nominaci prezydenta oraz przedstawiciele wybrani przez Sejm i Senat. Pozwalało to zwykle na zachowanie względnej równowagi. Za jej sprawą telewizja publiczna funkcjonowała może nie idealnie, ale w sposób społecznie akceptowany. W rankingach szacunku dla instytucji publicznych rywalizowała o pierwszeństwo najpierw z Kościołem, później z wojskiem.
To rozwiązanie stać się może matrycą do obecnych poszukiwań gwarancji dla bezstronności TVP.
KRRiTv, wymienianą w Konstytucji (PiS przewrotnie nie rozwiązując jej, pozbawiło ją realnych uprawnień) rozszerzyć można - nie uszczuplając kompetencji prezydenta ani parlamentu jako "organów powołujących" - o przedstawicieli samorządu oraz środowisk twórczych.
Samorządu - dlatego, że jak potwierdzają sondaże, spośród wszystkich władz najwyższymi ocenami obywateli cieszy się ta lokalna i regionalna. Znający Polskę z perspektywy Małych Ojczyzn, których pomyślność budują, samorządowcy są w stanie zadbać, aby przekaz telewizyjny nie ograniczał się do błahych często zdarzeń z "trójkąta bermudzkiego", wyznaczanego przez warszawskie siedziby rządu, prezydenta i parlamentu. Aby opowiedział również o problemach Polski regionalnej i lokalnej, gdzie dzieją się sprawy, najbardziej interesujące zwykłego Polaka.
Z kolei przedstawiciele środowisk twórczych zadbają o przywrócenie misji kulturowej telewizji publicznej. Jako jedyna stacja powinna ona bowiem również kształtować gust odbiorców, a nie tylko mu ulegać, żeby jak najwięcej pozyskać reklam. Powrót na antenę ambitnego Teatru Telewizji, kabaretu czy eksperymentalnego kina to nie fanaberia, lecz naturalna potrzeba 40-milionowego kraju, który dał światu pięcioro laureatów literackiej Nagrody Nobla.
Ponieważ już starożytny Ezop powiadał, że źle będzie, gdy wszyscy zajmować się będą wszystkim - również reforma TVP zakładać może pewną specjalizację odpowiedzialności. Oczywiste, że przedstawiciele środowisk twórczych, wyłaniani przez ich reprezentacje zawodowe (mam na myśli przede wszystkim Stowarzyszenie Filmowców), mogliby się skupić na podniesieniu poziomu i rangi kanału TVP Kultura oraz obecności "misyjnych" przekazów w programach informacyjnych, która w ojczyźnie literackiej noblistki Olgi Tokarczuk oraz laureata Oscara Pawła Pawlikowskiego nikogo zapewne szokować nie powinna. Domeną samorządowców stać się mógłby z kolei kanał TVP Info, wyrastający przecież z tradycji zespolonych przekazów regionalnych, dopiero w ostatnich latach zamieniony w tubę władzy. A skoro z badań wynika, że TVP Info opinię ma najgorszą, zaś polski samorząd - najlepszą, to ryzyko pozostaje minimalne, a udany eksperyment przynieść mógłby imponujące i fascynujące rezultaty. Kto nie spróbuje, niech nie krytykuje...
Beneficjentem podobnej konstrukcji staną się telewidzowie, odbiorcy przekazu, występujący przecież jako podatnicy w roli sponsorów TVP, corocznie uzyskującej w ten sposób prawie 2 mld zł. Zyskają na nim również pracownicy tej instytucji, uwolnieni od presji, które nie wiążą się z ich zawodem, lecz z serwitutami bieżącej polityki.
Likwidować łatwo, budować trudniej. Projekt powrotu do telewizji publicznej jednak nie pozbawia polityków całości wpływów, lecz wyłącznie rozsądnie je ogranicza. Wynik wyborów pozostaje wciąż niepewny. Nikt nie może żyć w przekonaniu, że zbierze całą pulę. Jeśli nie teraz, to kiedy, można by spytać. Prezesa Kurskiego już nie ma, TVP pozostała. Kto przyczyni się do jej uratowania, nie tylko przejdzie do historii, ale zyska zaufanie, procentujące także przy urnach wyborczych. Chciałoby się więc powiedzieć, nie tylko do polityków: zróbmy to razem.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie