
Stolica zapewnia prestiż politykom walczącym tu o sejmowy mandat. Zaś wyborców ich rywalizacja - co dla demokracji bardziej istotne i dobroczynne - zachęca do głosowania. Chociaż nie zawsze ten, kto wygrywa w Warszawie, zwycięża w wyborach w kraju. Co więcej - w ostatnich latach działo się nawet odwrotnie.
Warszawska lista co cztery lata - a czasem wybory odbywały się częściej, jak przed terminem w 1991, 1993 i 2007 r. - zawsze więc staje się gwiazdozbiorem liderów. Głosowania tutaj nie da się jednak postrzegać wyłącznie jako meczu pomiędzy najsilniejszymi ugrupowaniami. Warszawa stanowi przecież normalny okręg wyborczy z problemami do rozwiązania... proporcjonalnymi do jego rekordowej liczby uprawnionych do głosowania (1,4 mln). Dochodzą tu głosy Polaków z zagranicy. Stolica od lat może też być dumna z wysokiej frekwencji przy urnach: przed czterema laty zagłosowało 77 proc warszawiaków, podczas gdy w kraju niespełna 62 proc. Jeśli mowa o miastach powyżej ćwierć miliona mieszkańców, to najchętniej głosowano w Warszawie, Poznaniu i Gdańsku. Pozostajemy więc i w tym sensie stolicą polskiej demokracji. Również Mazowsze poszczycić się może rekordowym udziałem w wyborach.
Warszawską listę obecnie rządzącego krajem PiS do Sejmu poprowadzi Jarosław Kaczyński. Wychowany na Żoliborzu, nie zawsze jednak stąd kandydował. W pamiętnych wyborach 4 czerwca 1989 r. uciekł do Elbląga, skąd uzyskał mandat senatora. Ze stolicy - okręgów było wtedy kilka - sejmowe mandaty uzyskali z Warszawy m.in. Zbigniew Janas (z Ochoty i Ursusa) oraz Ryszard Bugaj (ze stołecznej Pragi). Chociaż prezes PiS wypowiada się w trakcie objazdów kraju niemal na każdy temat, próżno szukać propagowanych przez niego szczegółowych rozwiązań, dotyczących Warszawy, chociaż poseł ze swoim okręgiem wyborczym powinien być związany, co nie zmienia faktu, że wedle Konstytucji reprezentuje całą Polskę. Jeszcze trudniej wskazać cokolwiek, co zrobił Kaczyński dla stolicy w trakcie kończącej się kadencji, chociaż stąd posłuje. W mijającej kadencji Kaczyński niespodziewanie zwierzył się, że jego "abstrakcyjnym marzeniem" pozostaje, żeby w kolejnych wyborach już w 2027 r. uzyskać, jak w tamtych pierwszych, mandat senatorski z Elbląga [1]. O przesadnym przywiązaniu do warszawskich wyborców raczej to nie świadczy.
Donald Tusk od zawsze związany jest z Trójmiastem. Mieszka w Sopocie. Jego polityczny życiorys zaczął się od wspierania strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 r, kiedy jeszcze studiował. Jako historyk wydał album - ale... o Gdańsku, nie Warszawie. Jednak w tym roku, po dłuższym czasie nieobecności w polskim parlamencie (mandat zdał w 2014 r, żeby objąć prezydenturę Zjednoczonej Europy), właśnie Tusk poprowadzi warszawską listę Koalicji Obywatelskiej. I znów poza prestiżem trudno wskazać rację, żeby tak się działo. I trudno doszukać się konkretnych pomysłów, jakie proponuje dla Warszawy, którą rządzi prezydent Rafał Trzaskowski, z tej samej wprawdzie formacji ale przez Tuska od dawna postrzegany jako rywal. Co charakterystyczne, w kadencji sejmowej, w której sprawowanie przez niego mandatu przerwał wybór na prezydenta Warszawy w pierwszej turze głosowania (2018 r.), Trzaskowski pozostawał posłem wybranym z... Krakowa a nie stolicy. Jak zauważa rodowity warszawiak Władysław Bartoszewski (PSL), myliły mu się wtedy nazwy stołecznych ulic. Natomiast Grzegorz Wysocki, który w tegorocznych wyborach do Sejmu poprowadzi warszawską listę Bezpartyjnych Samorządowców podkreśla, że nie skupia się na konkurentach, liderach innych list, tylko na problemach do rozwiązania, których nie brakuje w stolicy.
Na pewno Tuskowi nie pomoże w pozyskiwaniu poparcia warszawiaków niefortunna wypowiedź na jednej z anten TVN, kiedy myśląc, że mikrofony i kamery są wyłączone, z rozbrajającą szczerością przyznał, że powrót do parlamentu to dla niego "upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział, na tej Wiejskiej". Z kolei konto Kaczyńskiego w stolicy obciążają liczne nieprzychylne wypowiedzi o mieszkańcach wielkich miast, zwłaszcza młodych, zamożnych i o liberalnych przekonaniach. Albo takie, które muszą ich zaniepokoić. W grudniu ub. r. w Zielonej Górze wedle relacji z pewnością mu przychylnego Polskiego Radia "Jarosław Kaczyński podkreślił, że Prawo i Sprawiedliwość odrzuciło koncepcję rozwoju wyłącznie wielkich miast. - Nasz program ma doprowadzić do tego, aby poziom życia wszędzie był mniej więcej taki sam - powiedział lider partii rządzącej" [2]. Niech się teraz warszawiakom prezes wytłumaczy, że nie opowiadał się za obniżeniem im standardu życia, tylko chciał powiedzieć zupełnie co innego. Kiepska to rekomendacja do kandydowania ze stolicy.
Główny problem polega jednak nie na tym, co obaj główni rywale powiedzą o Warszawie i jej mieszkańcach oraz przyszłym sprawowaniu mandatu. Bardziej na tym, że graniczy z pewnością przeświadczenie, iż kiedy kampania zostanie już ogłoszona - zajmą się sobą nawzajem a nie miastem i jego problemami.
Sławomir Mentzen pochodzi z kolei z Torunia. Jako jeden z dwóch głównych liderów ogólnopolskich Konfederacji - drugim pozostaje Krzysztof Bosak - poprowadzi jednak jej warszawską listę. Tym samym powalczy również o debiut sejmowy, bo przed czterema laty, chociaż partia próg przekroczyła, nie zdobył mandatu u siebie w Toruniu. W obecnej prekampanii objeżdżał Polskę przy okazji spotkań przy piwie a w stolicy bywał rzadko. Formułuje przesłanie dla warszawiaków, ale nie miejskich problemów ono dotyczy. "Chcemy rozliczyć PiS. Chcemy, żeby te najgorsze w historii III RP rządy się skończyły. Chcemy, żeby nie było więcej telewizji publicznej, która zachowuje się jak gazetka partyjna. Nie chcemy, żeby spółki Skarbu Państwa były traktowane jak prywatny folwark partii rządzącej" [3]. Te słowa Mentzena, ale to jedyny ich z miastem związek odebrać można jako zamiar przejęcia części liberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej, który w Warszawie jest liczny, a objawia przy tym rozczarowanie próbą przelicytowania Kaczyńskiego przez Tuska poparciem dla świadczenia 800plus poprzez - odrzucone zresztą - żądanie wprowadzenia go już od czerwca a nie od przyszłego roku. I znów Warszawa okazuje się w tym wypadku wyłącznie polem gry. Sami mieszkańcy ocenią, czy im odpowiada podobne podejście polityków z pierwszych stron gazet.
Warszawiakiem za to - jeśli pominąć lata spędzone poza krajem - pozostaje, o czym była już mowa, Władysław Bartoszewski z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przez lata ludowcy uzyskiwali mandaty raczej w mniejszych ośrodkach. Przed czterema laty właśnie prof. Bartoszewskiemu udało się tę tendencję w stolicy przełamać jako liderowi listy, do czego też przyczynił się ówczesny sojusz PSL z resztówką Kukiz'15, partii bardziej miejskiej niż wiejskiej. Nawiązuje do tradycji rodzinnej, bo ojciec konspirował tu w szeregach Armii Krajowej, walczył w Powstaniu, którego po latach stał się najbardziej znanym kronikarzem ("Dni walczącej stolicy") a po wojnie również działał w PSL. Władysław Bartoszewski powiedział mi, że niezależnie do losów koalicyjnych negocjacji z partią Szymona Hołowni nie chce kandydować z żadnego innego okręgu wyborczego. - Znam to miasto i czuję je, wiem, że problemy nie są takie same w skali aglomeracji warszawskiej, inne kwestie do rozwiązania znajdujemy na Ursynowie inne na Białołęce - podkreślił. Kandydat PSL dobrodusznie pokpiwa przy tym z polityków, ubiegających się o wybór w Warszawie, którym Praga Południe myli się z tą czeską.
Wyjątkiem, potwierdzającym regułę, że liderzy szukają konfrontacji w Warszawie, okazuje się lista Polski 2050. Lider Szymon Hołownia wystartuje z rodzinnego Białegostoku. Swego czasu, kiedy Tusk nakłaniał go do udziału w wiecu na rzecz demokracji na placu Zamkowym w Warszawie, Hołownia zamiast tam się stawić, zorganizował w Białymstoku własny, zresztą udany. W tej sytuacji liderem w Warszawie stanie się Michał Kobosko. Od dawna uchodzi za drugą osobę w Polsce 2050. Posłem dotychczas nigdy nie był, podobnie jak samorządowcem, niewiele też wiadomo o jego pomysłach na stolicę. Tak jak Hołownia zyskał powszechną rozpoznawalność prowadząc programy telewizyjne, podobnie Kobosko wywodzi się ze świata mediów: kierował dużymi redakcjami, odgrywając tam zwykle rolę strażaka, powoływanego na stanowisko w czasach kryzysu.
Lider Lewicy Włodzimierz Czarzasty szykuje się jak nieoficjalnie wiadomo do startu w Sosnowca. W tej sytuacji listę warszawską podobnie jak przed czterema laty poprowadzi Adrian Zandberg. Wywodzi się z radykalnej partii Razem. Raczej wątpliwe, żeby wpisał się w oczekiwania zwykle umiarkowanych i potrafiących starannie ważyć rozmaite racje stołecznych wyborców. Jako poseł z Warszawy nie objawił wielkiego zainteresowania miejskimi problemami w czasie sprawowania mandatu poselskiego. Urodzony w Danii Zandberg w stolicy mieszka od lat.
Numerem pierwszym na warszawskiej liście Bezpartyjnych Samorządowców do Sejmu jest Grzegorz Wysocki, zastępca burmistrza na Ochocie. Już przed trzydziestu laty był tam sekretarzem gminy. Pozostaje wiceprezesem Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej, która dała impuls do skrzyknięcia się niezależnych gospodarzy z całego kraju w przekonaniu, że partyjni politycy nie załatwią lokalnych problemów, mogą je rozwiązać w parlamencie wyłącznie samorządowcy.
Kampanię zamierza prowadzić inaczej, niż czynią to partie polityczne. Jeden z zamiarów stanowi jak najlepsze dostosowanie ogólnopolskich postulatów Bezpartyjnych Samorządowców do specyfiki warszawskiej. Bezpłatny transport miejski, który obiecują, okazuje się możliwy do wprowadzenia własnymi siłami w miastach do 100 tys. ludności. W większej skali Warszawy jednak współdziałania. - Idziemy do parlamentu również po to, żeby przeforsować program rządowy, który pozwoli na bezpłatną komunikację w dużych miastach - powiedział mu Wysocki. Podobnie systemowych rozwiązań wymaga obietnica zwolnienia od podatków. Zerowy PIT oznacza, że w naszych kieszeniach - jak obiecują Bezpartyjny Samorządowcy - pozostanie 15-20 proc więcej dochodów. Trzeba jednak pamiętać, że to Warszawa pozostaje największym w kraju "wytwórcą przychodów" i wszystko trzeba zorganizować precyzyjnie. Podobnie jak bezpłatne i zdrowe posiłki dla dzieci w szkołach, co już znajduje się w zasięgu możliwości stolicy.
Diabeł tkwi w szczegółach, co na co dzień odczuwają zmagający się ze skutkami złej legislacji warszawiacy. Dotyczy to zarówno utrudniania życia kierowcom poprzez rozwiązania sztucznie korkujące miasto i przyczyniające się do wypadków (jak kontrpasy rowerowe) jak wędkarzy, którym każe się płacić coraz większe pieniądze za połów ryb, których nie ma. Podobnie skoro nie reguluje się administracyjnie ceny pomidorów nie ma sensu tego robić z opłatami za taksówki. Grzegorz Wysocki, lider warszawskiej listy Bezpartyjnych Samorządowców wskazuje na potrzebę wielkich projektów na miarę stolicy. Warszawa nie ma reprezentacyjnej hali sportowej, pozwalającej na organizację wielkich imprez. Siatkarze muszą więc grać w Gdańsku a nie u nas. Mieszczący 4 tys widzów Torwar pochodzi jeszcze z czasów poprzedniego ustroju. Nowa hala powinna powstać na Błoniach przy Stadionie Narodowym. Nie ma żadnych powodów, żeby Warszawa pozostawała jedyną europejską stolicą, pozbawioną podobnego obiektu.
Mandatów do Sejmu jest stąd dwadzieścia, a listy od wielu lat prowadzą liderzy... lub ich dublerzy przynajmniej. Ordynacja proporcjonalna pozostaje bowiem skomplikowana i dla wielu szczerych zwolenników społeczeństwa obywatelskiego mało czytelna, za to pojedynki przywódców przemawiają do wyobraźni. Pozwala to na dodatkową akwizycję głosów w stolicy. Polityka bowiem, chociaż na jej jakość stale się uskarżamy, powinna również być ciekawa. W głosowaniu do Sejmu zaś - inaczej niż w wypadku Senatu, gdzie walka toczy się w okręgach jednomandatowych - nie dzieje się przy tym tak, że przegrywający odpada, jak w tenisie.
Przed czterema laty wprawdzie w kraju wybory wygrał ponownie PiS ale w Warszawie wynik okazał się wręcz przeciwny: Koalicja Obywatelska uzyskała tu 42 proc głosów podczas gdy PiS 27 proc. Jarosław Kaczyński zdobył w stolicy niecałe ćwierć miliona głosów podczas gdy liderka listy KO Małgorzata Kidawa-Błońska aż 416 tys. Podobnie zdarzyło się w 2015 r, kiedy to na ustępującą premier Ewę Kopacz zagłosowało ponad 230 tys podczas gdy na prezesa Kaczyńskiego 202 tys, ale to PiS wygrał w skali kraju i po ośmiu latach powrócił do władzy.
W pierwszych po latach komunizmu całkowicie wolnych wyborach do Sejmu w 1991 r. w Warszawie podobnie jak w całym kraju najlepszy wynik uzyskała Unia Demokratyczna przed Kongresem Liberalno-Demokratycznym oraz założonym przez Kaczyńskiego Porozumieniem Obywatelskim Centrum, z którego listy poselskie mandaty ze stolicy uzyskali wówczas: sam Kaczyński, późniejszy premier mec. Jan Olszewski oraz Adam Glapiński, obecny prezes Narodowego Banku Polskiego.
Natomiast w latach 80, w okresie wychodzenia ze stanu wojennego, kiedy to o umiłowaniu demokracji rozstrzygał nie udział w wyborach ale odmowa uczestnictwa w ich kadłubowej formie, organizowanej przez komunistyczne władze - Warszawa przodowała w akcji bojkotu oficjalnego głosowania. Mieszkańcy uczestniczyli też w organizowanej przez podziemną Solidarność akcji "trzy razy pięć" pozwalającej na rzetelne policzenie jego rzeczywistych uczestników, przeprowadzonej przy okazji wyborów do rad narodowych (1984) i Sejmu PRL (1985). Pokazała ona, że udział w oficjalnym głosowaniu w Warszawie nie przekraczał 56-57 proc uprawnionych, dużo mniej, niż podawała władza. Wtedy to masowa absencja przy urnach pozostawała miernikiem patriotyzmu. Jednak od pamiętnego czerwca 1989 r. okazuje się nim udział w wyborach.
Niezależni samorządowcy dysponują w tej kwestii dodatkowym atutem, o czym wyborcy z pewnością pamiętają. Mazowiecka Wspólnota Samorządowa przez dwie dekady swojego istnienia zachęcała do głosowania w każdych wyborach, również tych, w których własnych kandydatów nie wystawiała ani nikogo nie popierała. Zaś w tych kampaniach, w których brała udział, najpierw zagrzewała do pójścia do urn, później dopiero prezentowała własne wyborcze preferencje. Bezpartyjni samorządowcy mają więc swój udział w rekordowej frekwencji wyborczej na Mazowszu i stolicy. Wszystko wskazuje na to, że również tej jesieni warszawiacy pokażą swoją wyborczą aktywność.
[1] por. Michał Pałczyński. Jarosław Kaczyński: Mam takie marzenie, żeby zostać senatorem z Elbląga. Wyborcza.pl z 28 lipca 2022
[2] Prezes PiS: odrzuciliśmy koncepcję, w której rozwijać się miały wyłącznie wielkie miasta. PolskieRadio24.pl z 3 grudnia 2022
[3] cyt. wg: Arkadiusz Gruszczyński. Sławomir Mentzen idzie po Warszawę... Wyborcza.pl z 26 lipca 2023
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie