Reklama

Recenzja książki Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza

07/04/2021 16:48

Trudno o lepsze upamiętnienie bohaterów warszawskiego getta, niż znakomita powieść o przywódcy powstania Mordechaju Anielewiczu. Lider Żydowskiej Organizacji Bojowej w książce Roberta Żółtka okazuje się nie żadną papierową ani posągową postacią, lecz młodym konspiratorem dorastającym do poprowadzenia innych do ostatniej walki. 

Żółte wstążki i tulipany pojawiały się od lat w klapach marynarek i w rękach przechodniów na ulicach Warszawy przy okazji 19 kwietnia, kiedy zwykliśmy oddawać hołd bohaterom insurekcji w getcie, które ze względu na historyczny splot losów obu narodów wpisuje się również w tradycję tragicznych polskich powstań. Najnowsza książka Roberta Żółtka znakomicie oddaje tę dwoistość.

Nieznany dotąd autor, historyk z rocznika 1974 daje nam nie konwencjonalną biografię ale powieść. "Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza" skupia się na przywódcy powstania, jego dojrzewaniu do dziejowej roli, charyzmie i motywacjach. Patron ulicy na Muranowie, epizodyczny bohater "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall gdzie dawny podwładny Marek Edelman wypominał mu, że pomagając przed wojną matce przy sprzedaży ryb malował im skrzela na czerwono, żeby wyglądały na świeższe - miejsce w podręcznikach historii od dawna ma zapewnione, ale za sprawą wnikliwości oraz zdolności literackich Żółtka staje się gościem w naszych domach i tematem refleksji.

Chociaż wybór powieściowej konwencji sprawia, że autor może pozwolić sobie na więcej (choćby odtworzenie ostatniej przemowy Anielewicza do współtowarzyszy w oblężonym bunkrze, której nigdy przecież nie poznamy z najprostszego względu: w podziemnej fortecy na rogu Miłej i Zamenhofa nikt nie przeżył) niż w skrępowanej wymogami historiograficznego warsztatu pracy biograficznej, "Ostatnia wiosna..." w oczywisty sposób wzbogaci również naszą wiedzę o getcie. Co nie znaczy, że do emocji nie przemawia.

Zrywa trochę autor powieści o Anielewiczu ze stereotypem powstania jako walki wyłącznie o godną śmierć: zresztą to rozumowanie niosło za sobą oczywistą logiczną słabość, bo czy ofiary wcześniejszych transportów do komór gazowych Treblinki, a było ich tylko w 1942 r. 300 tysięcy, bez godności umierały? Tej brakowało raczej ich niemieckim oprawcom i ich ukraińskim lub łotewskim pomocnikom. Zryw z 1943 r. oznaczał oczywiście przełamanie bierności wobec wyroków historii, w znacznej mierze wbrew żydowskiej tradycji religijnej, nakazującej się boskim werdyktom podporządkować, ale - czego dowiadujemy się już z powieści Żółtka - w pierwszej fazie okazał się na tyle skuteczny, że zmusił zaskoczonych rozmiarami żydowskiego oporu Niemców do przerwania likwidacji getta i odłożeniu tych planów aż do pamiętnego Wielkiego Tygodnia 1943 r. Trudno ten efekt rozpatrywać w kategoriach sukcesu militarnego, ale za sprawą 220 bojowców z przeszmugowaną przez mur getta bronią lekką dziesiątki tysięcy ich współbraci zyskały choćby te trzy miesiące życia. Kto powie, że to niewiele - nie zna warunków okupacji hitlerowskiej w Europie Środkowo-Wschodniej. A Robert Żółtek bezbłędnie wprowadza w nie czytelnika.

23-letniego Mordechaja Anielewicza poznajemy w momencie, gdy powtórnie przekracza mur getta po dokonaniu rekonesansu wśród zagłębiowskich Żydów. Po przeprowadzeniu z aryjskiej strony przez polskich przemytników wita się z narzeczoną, ale dla współbraci nie ma dobrych wieści: na nikogo za murami liczyć nie mogą, a Niemcy z żelazną konsekwencją realizują plany zagłady narodu wybranego. Dalej śledzimy już jak konspirator z wolna przekształca się w przywódcę. Getto pokrywa się siecią komórek oporu, bojowcy odbierają pieniądze żydowskim kolaborantom i hienom żyjącym z nieszczęścia współrodaków, żeby przeznaczyć je na zakup gromadzonej broni. Tworzy się organizacja wojskowa, podstawy łączności, służba sanitarna. Nawet zatopiony w religijnych księgach rabin stanie się kapelanem powstańczego szpitala i zginie jak bohater. Żydowska dziewczyna oblewa się benzyną i podpala, żeby w chwilę potem rzucić się z balkonu na wieżyczkę niemieckiego czołgu.

Dlatego pierwszy atak Niemców z początkiem 1943 r. spotka się z odpowiedzią tak stanowczą, że Żydzi zyskają jeszcze kwartał życia. Tylko tyle i aż tyle. Ale ten czas pomnożony przez niemal sto tysięcy ludzkich losów świadczy o wielkości Anielewicza bardziej nawet niż bohaterska śmierć.

Pisarzowi warto podziękować za to, że skupia się na bohaterze i jego najbliższym otoczeniu, a nie na złożonej materii kontaktów polsko-żydowskich. O tych napisano mnóstwo stronic, ale w getcie w kwietniowych dniach 1943 r. Polaków nie było, tylko Żydzi, którzy ginęli i Niemcy, co ich mordowali. Dwa narody w śmiertelnym zwarciu...

Symbolicznie kończy książkę wcale nie śmierć przywódcy w bunkrze, zamykają ją dwie inne sceny. Narrację finalizuje wysadzenie przez likwidatora getta Juergena Stroopa (znamy go już z "Rozmów z katem" Kazimierza Moczarskiego) wielkiej synagogi na Tłomackiem: oznacza to koniec żydowskiej tradycji w stolicy kraju, który przez sześć wieków pozostawał największym w Europie skupiskiem tego narodu. Ale wcześniej śledzimy dramatyczny epizod wyjścia ocalałej grupy bojowców żydowskich z kanału "po aryjskiej stronie" przy ulicy Żelaznej i zapakowania ich do podstawionej przez polską konspirację ciężarówkę. Jadą w nieznane, ale wiemy, że wielu wojnę przetrwa a jeden z nich Iccak Cukierman stanie się nawet świadkiem w jerozolimskim procesie "mordercy zza biurka" Adolfa Eichmanna, głównego organizatora zbrodni Holocaustu. To drugi symbol, przeciwstawny, znak życia i przeżycia.

Sam Anielewicz nie skorzysta z szansy ukrycia się po aryjskiej stronie muru, o co Edelman nawet będzie miał do niego pretensje. Pozostanie do końca ze swoimi, gdy ich los się wypełni. Narracja śledzi jego losy, ukazując jak z przedwojennego bojówkarza żydowskiej samoobrony wyrasta bojownik na miarę legendarnych postaci jego narodu. 

Nad gettem zaś - co wzbudza szczególną wściekłość morderców z SS - w powstaniowych dniach łopoczą dwie flagi: żydowska biało-niebieska i polska biało-czerwona. Symbol przetrzebionego brutalnie narodu i państwa, w którym przez lata on mieszkał. Nie da się na tej ziemi oddzielić losu polskiego od żydowskiego, zdaje się pokazywać "Ostatnia wiosna...", a tytułowa jej postać bardziej niż ktokolwiek inny zasługuje na miano bohatera dwóch narodów. Nie wiem, ilu takich książek potrzeba, żeby anglosascy turyści którzy znów zjadą do Warszawy, gdy wreszcie skończy się pandemia, przestali mylić kwietniowe powstanie żydowskie z 1943 r. z późniejszym o półtora roku polskim sierpniowym, ale bez wątpienia "Ogień i pył..." bardzo nas o prawdy o dramatach wspólnej historii przybliża. 

   

Robert Żółtek. Ogień i pył. Ostatnia wiosna Mordechaja Anielewicza. MG, Warszawa 2021

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do