
Władysław Teofil Bartoszewski, kandydat Koalicji Europejskiej z puli Polskiego Stronnictwa Ludowego do europarlamentu z Warszawy w rozmowie Łukasza Perzyny o tym, dlaczego warto iść na wybory do Parlamentu Europejskiego 26 maja.
- Czy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego politycy wystarczająco wiele uwagi poświęcają samemu namawianiu do glosowania, a nie tylko przekonywaniu do siebie? W trzech poprzednich głosowaniach do europarlamentu w Polsce frekwencja nigdy nie przekroczyła 25 proc, pozostaje jedną z najsłabszych w Europie, a bardziej masowy udział w tych wyborach zapewne naszą pozycję by wzmocnił?
– Myślę, że zachęcanie do udziału, wszelkie usiłowania profrekwencyjne rzeczywiście nie są zbyt masowe. Gdyby TVP, która zresztą ma taki obowiązek, wynikający z ustawy o radiofonii i telewizji, puszczała reklamówki z zachętą do pójścia na głosowanie, przekonywać byłoby zapewne łatwiej, bo wciąż ma wielomilionową widownię, bardziej jednak lansuje partię rządzącą, niż nadaje instrukcje, jak prawidłowo oddać głos, żeby stał się ważny. Przypomniał pan niską frekwencję w tych wyborach w Polsce. W zeszłym głosowaniu do Parlamentu Europejskiego nie przekroczyliśmy 24 proc. To katastrofa. Są kraje Unii Europejskiej, w których na te wybory idzie 70-80 proc uprawnionych, jak Francja czy Holandia. W Wielkiej Brytanii pięć lat temu bardzo narzekano, gdy w głosowaniu uczestniczyło 35 proc uprawnionych, a myśmy nigdy nie osiągnęli nawet tego pułapu.
- Jak więc przekonywać wyborców, żeby ze swojego prawa korzystali?
- Ludzie idą głosować, gdy wiedzą, że coś z tego wynika. Takie przeświadczenie dominuje w krajach o wysokiej frekwencji. W Polsce główne formacje mogłyby apelować o sam udział tam, gdzie mają najwięcej zwolenników: Koalicja Europejska w wielkich miastach, PiS w mniejszych ośrodkach, wtedy zabiegi o frekwencję stały by się bardziej skuteczne.
- Jak widzi Pan główny argument za udziałem?
- Ludzie głosują i tym samym ponoszą odpowiedzialność za to, jak Parlament Europejski będzie wyglądać. Warto zwiększać zasób informacji, jakimi dysponuje obywatel, o tym czym się zajmuje europarlament, jakie są jego kompetencje.
- A rozwiązania instytucjonalne? Sprzyjające podniesieniu frekwencji? Widzi Pan sens ich wprowadzania?
- Dwa dni wyborów – to możliwe do wprowadzenia i celowe rozwiązanie. Dwudniowe głosowanie mieliśmy już w referendum, dotyczącym przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Wzięła w nim udział większość Polaków. Warto też dopuścić głosowanie przez Internet. Skarżymy się na nikłe uczestnictwo w wyborach ludzi młodych. Każdy z nich ma smartfona i często z niego korzysta. Zgoda na internetowe głosowanie sprzyjałaby więc poprawie frekwencji.
- A Pan w jaki sposób do udziału w wyborach przekonuje?
- Zachęcam ludzi, gdy z nimi rozmawiam, bezpośrednio. Daje to lepszy efekt niż nakłanianie do udziału za pomocą spotów telewizyjnych. Zakładam, że na moje liczne spotkania wyborcze przychodzą obywatele już zdecydowani, że zagłosują. Ale gdy rozdaję na ulicy ulotki albo rozmawiam z ludźmi na deptaku czy targowisku, nie mogę zakładać, że się na wybory wybierają, więc ich do tego przekonuję. Jestem pewien, że warto, bezpośrednia perswazja to coś bardziej skutecznego i wiarygodnego niż najlepiej nawet pomyślana kampania profrekwencyjna. Zwłaszcza, że takiej niestety nie prowadzą ani TVP ani rządzący. Napotkanym ludziom powtarzam, żeby poszli na wybory, byli pewni swojego głosu.
- Dodaje Pan, po co mają to robić?
- 80 procent prawa, obowiązującego w Polsce jest przeniesieniem prawa uchwalanego w Parlamencie Europejskim. Jeśli więc chcemy wpływać na to prawo, możemy to robić właśnie w europarlamencie. To nie jest tak, że o wszystkim decyduje się w kraju.
- Podejmuje Pan pewne ryzyko, ubiegając się o mandat z Warszawy w barwach PSL, chociaż z szerszej listy Koalicji Obywatelskiej, bo ostatnim posłem PSL ze stolicy – do sejmu krajowego – był ćwierć wieku temu Andrzej Micewski, kultowa postać, wcześniej doradca Prymasa Stefana Kard. Wyszyńskiego. Co zdecydowało o Pana przejściu do polityki, z którą nie był Pan dotychczas identyfikowany, jak z nauką czy gospodarką?
- Pracowałem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i doradzałem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, byłem więc w sferze publicznej obecny. Kandyduję z poparciem PSL, zastanawia się pan, dlaczego. Mój ojciec żył 93 lata. Należał jednak przez całe swoje życie tylko do jednej partii, żadnej innej. Było nią Polskie Stronnictwo Ludowe Stanisława Mikołajczyka. Mój ojciec Władysław Bartoszewski był w zarządzie PSL warszawskiej dzielnicy Śródmieście. Za to spędził półtora roku w piwnicy w czasach stalinowskich. Zarówno jemu jak i mnie doskonale się współpracowało z Władysławem Kosiniak-Kamyszem. Dla mnie wartości wyznawane przez nowe PSL, które staje się coraz bardziej partią chadecką, a nie tylko rolniczą, są bliskie. Dlatego takie miejsce przy wejściu do polityki wydaje mi się naturalne i chyba dla wyborców w pełni zrozumiałe.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie