
Pamiętam czasy, kiedy alkohol sprzedawany był dopiero od 13.00, w nocy był zakazany, a handel nim kwitł, tyle że pokątny. Każdy praktycznie, kto chciał, mógł się weń zaopatrzyć, bo praktycznie na każdym osiedlu była melina. Znali ją drobni i więksi pijaczkowie, a tzw. porządny obywatel, kiedy był w nagłej potrzebie, dowiadywał się o właściwym adresie od gospodarza domu albo z powszechnej plotki. I dostawał – jeśli pragnął – artykuł monopolu państwowego w firmowej butelce, jedynie za odpowiednio wyższą cenę.
Teraz, po latach tamtych doświadczeń, posłowie PiS i PO, jak jeden mąż, postanowili, że w nocy handlu alkoholem nie będzie. Na razie jest to dopiero projekt ustawy, a w nim zapisy, że owa prohibicja zależeć będzie od miejscowych samorządów. Np. Toruń i Sopot już tego pragną.
Tak sobie myślę, że będzie to strzał w kolano. Z różnych powodów… Przede wszystkim dlatego, że jest to ograniczenie wolności gospodarczej. No, ale dobra… Chodzi o zdrowie Polaków. Tylko czy sprzedaż alkoholu w ten sposób spadnie, a obywatel będzie zdrowszy? Wątpię. Sprzedaż nie spadnie, bo osobnicza potrzeba każdego z nas nie zmieni się. Ci, którzy lubią sobie po pracy chlapnąć (a pracujemy w różnych godzinach, również nocnych), zaopatrzą się na zapas trochę wcześniej. A ci, których w nocy przypili, znajdą właściwego meliniarza. Bo życie nie znosi próżni. Popyt zrodzi podaż. I tylko Skarb Państwa na tym straci. Pojawi się bimberek, chrzczona wódeczka i różne inne wynalazki pędzone domowym sposobem. A pomysłodawcy sami pukną się w głowę, kiedy im się nagle zachce – po północnych głosowaniach w Sejmie. Chyba że sejmowy barek będzie z tego zwolniony…
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie