
Wprowadzenie przez prezydenta Andrzeja Dudę stanu wyjątkowego na trzydzieści dni w 183 nadgranicznych miejscowościach województw podlaskiego i lubelskiego nie okazuje się środkiem drastycznym, ale przesadnym wobec zagrożenia granicy przez koczujących na niej imigrantów. Chociaż od ponad półtora roku Polskę paraliżuje pandemia koronawirusa - władza z tego powodu stanu wyjątkowego nie wprowadziła. Dlatego, że musiałaby wtedy wypłacić odszkodowania pokrzywdzonym przedsiębiorcom.
Intencją pisowskiej ekipy wydaje się pokazanie zwartości i stanowczości: rząd wnioskuje o stan wyjątkowy, prezydent go wprowadza, a w poniedziałek potwierdzi to większość sejmowa.
Tyle, że ta sama władza jeszcze niedawno przekonywała, że sytuacja na wschodnich rubieżach pozostaje pod jej kontrolą. Rząd nie zwrócił się o pomoc do wyspecjalizowanej w ochronie granic unijnej organizacji Frontex, jedynej tej rangi agendy UE, mającej siedzibę w Warszawie, chociaż uczyniły to Litwa i Łotwa.
Wiadomości o organizowaniu transferu nielegalnych imigrantów przez służby rządzącego na Białorusi reżimu Aleksandra Łukaszenki, który chce w ten sposób stworzyć problem wspierającym opozycję w jego kraju państwom Unii znajdują pokrycie w faktach, podobnie nie są fikcją planowane manewry "Zapad", w których dostrzega się w Polsce oczywiste niebezpieczeństwo. Podjęte środki pozostają jednak niewspółmierne, czego dowodzi fakt, że przy zagrożeniu bez porównania potężniejszym, jakie stanowi szalejąca od półtora roku pandemia koronawirusa, władze nie siegnęły po żaden ze stanów nadzwyczajnych, przewidzianych w Konstytucji.
Z Podlasia i Lubelszczyzny już uciekają turyści, stracą na tym okoliczni mieszkańcy. To ich, a nie odpowiedzialnych za chaos funkcjonariuszy białoruskich dotkną wprowadzane restrykcje. Tym mocniej, że nie są to rejony najbogatsze.
Wygoda władzy okazuje się jedną z przesłanek prezydenckiej decyzji. W stanie wyjątkowym, obowiązującym w pogranicznych miejscowościach, nie będzie wolno ekipom dziennikarskim ani organizacjom pozarządowym utrwalać działań władzy. Obcy w ogóle nie pojawią się w pasie nadgranicznym. Władza może więc tam robić, co tylko zechce. Rodzi to pokusę. Także taką, by nie dbać o regulaminy ani zasady pragmatyki służbowej i własne uprawnienia przekraczać, skoro nikt się nie dowie.
Rządzący spodziewają sie też zapewne, że opozycja straci na popularności wśród opinii publicznej za sprawą histerycznych reakcji, które być może objawi. W działaniach rządzących trudno bowiem dopatrzyć się fundamentalnych niebezpieczeństw dla demokracji, budzą one raczej refleksję, że szkoda, iż wobec zarazy COVID-19 nie podjęto kroków równie stanowczych.
Stan wyjątkowy wprowadzony zostaje po raz pierwszy - i w kwestii, która dla obywateli z pewnością nie wydaje się dziś najważniejsza.
Dba też pisowska ekipa o marketing własny, teatralizację problemu widać gołym okiem, cały aparat rządowej propagandy zaprogramowany pozostaje na upowszechnienie wśród obywateli przekonania, że władza działa w ich interesie i obroni ich przed niebezpieczeństwem. 55 proc. Polaków ankietowanych niedawno przez United Surveys nie chce napływu imigrantów. Trudno się temu dziwić, gdy pamięta się sceny z sylwestrowej nocy w Niemczech sprzed paru lat, kiedy to watahy azylantów zaczepiały kobiety i wszczynały rozliczne awantury. Wiadomo też, że w gronie przybywających z Afganistanu uchodźców nie brak talibańskich terrorystów, świadomie tam umieszczonych: już przed 40 laty kubański dyktator Fidel Castro dołączał kryminalistów i funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa do grona uciekinierów, szukajacych szczęścia w ambasadzie amerykańskiej. To stara metoda każdej dyktatury.
Władza zachowuje się tak, jakby zapomniała, że główną troską i bolączką Polaków pozostaje zagrożenie życia i zdrowia za sprawą szalejącej od półtora roku pandemii, która zmieniła realia życia każdego z nas. Rodzi to podejrzenie, że nie o zapomnienie tu chodzi, lecz od odwrócenie uwagi od braku skuteczności w zapewnieniu obywatelom troski o ich bezpieczeństwo zdrowotne, gwarantowanej przez Konstytucję. To nie o uchodźcach rozmawiają dziś Polacy w biurach i sklepach, tylko wciąż o tym, jak uchronić się przed wirusem COVID-19. Żadna fala nielegalnej imigracji nie wydaje się bowiem groźniejsza od tej czwartej i piątej, którą po powrocie dzieci do szkół zapowiadają epidemiolodzy. Jarosław Kaczyński, który tak chętnie zarządza strachem, powinien mieć na uwadze, czego naprawdę obawiają się Polacy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie