Reklama

Gabriel Janowski o wyborach 4 czerwca 1989r.

02/06/2023 06:35

Z Gabrielem Janowskim, byłym ministrem rolnictwa, rozmawia Łukasz Perzyna

- Panie Ministrze, chciałoby się skupić w rozmowie tylko na 1989 r, skoro spotykamy się tuż przed rocznicą 4 czerwca, ale wydarzenia na to nie pozwalają. Wtedy kandydował Pan do Senatu, zwycięsko, z rolniczego w znacznej mierze okręgu siedleckiego. Czy dało się przewidzieć, jakie w 34 lata później będzie zawirowanie na polskiej wsi?

- W trakcie jednego z ówczesnych historycznych zjazdów Solidarności, z których każdy wtedy w momencie zmiany ustrojowej stanowił ważne wydarzenie, przestrzegłem, że w przyszłości pojawią się problemy związane z górnictwem i rolnictwem. Również przebieg ostatnich lat potwierdza trafność tej oceny, chociaż oczywiście - jak rzecz ma się zawsze z pesymistycznymi prognozami - wolałbym wtedy racji nie mieć. Obecna trudna sytuacja na polskiej wsi wynika z faktu, że Unia Europejska zarządza rolnictwem w biurokratyczny sposób. Bez uwzględnienia ludzkiej perspektywy, brania pod uwagę szans rozwojowych. W żadnej ocenie nie da się pominąć oczywistego faktu, że polskie rolnictwo pozostaje nietypowe. A konkretnie - nie tak bardzo schemizowane jak gospodarki rolne krajów zachodnich.

- Dlaczego nie stało się to atutem, jak powinno?

- Musimy wykorzystać tę szansę. Wiele razy podkreślałem, że na stoły w zachodnich luksusowych restauracjach powinna trafiać truskawka z Polski. Renomą cieszy się także polska kiełbasa. Szansą naszego rolnictwa może się stać dostarczanie produktów o gwarantowanej wysokiej jakości i zdrowych wszędzie tam, gdzie przywiązuje się wagę do podobnych walorów. Ale weszliśmy zamiast tego w kolejny etap rolnictwa przemysłowego. Szkodzi nam przejęcie przez zachodnie korporacje przetwórstwa rolniczego i handlu, zwłaszcza jego wielkich sieci. Nie czują się prawdziwymi gospodarzami, jak polski rolnik. Z oczywistych więc względów o porozumienie trudno. To dwa różne sposoby myślenia.

- W jaki więc sposób wyjść z tej sytuacji?

- Zasady polityki rolnej nie mogą liczyć pięciu zapisanych tomów. Patrzę teraz, jak trafia do Sejmu gruba ustawa rolnicza, projekt rządowy i zastanawiam się, ilu z posłów, którzy za nią zagłosują, rzeczywiście najpierw tekst przeczyta. Kiedy byłem ministrem w tym resorcie, zasady polityki rolnej, jakie przyjęliśmy, zmieściły się na dziesięciu stronach. I nie były to wcale kwestie banalne ani żadna biurokratyczna rutyna. Zadbałem o ceny minimalne, dopłaty do paliwa rolniczego oraz o pożyczki na rozwój infrastruktury wiejskiej. Jednym słowem o wszystko, czego się rolnicy wówczas domagali, a niespełnienie ich żądań groziło wrzeniem na polskiej wsi. Udało się nie tylko postulaty spełnić ale zasady polityki rolnej na dziesięciu stronach zmieścić.

- A teraz jakich zasad potrzeba?

- Polski rolnik musi zyskać komfort, że nie dominuje nad nim obcy kapitał. Skoro handel i przetwórstwo oddano koncernom zagranicznym - trzeba zadbać o to, by nie posługiwały się dyktatem. Rolnik musi mieć poczucie, że reguły gospodarowania są uczciwe i nikt go pod ścianą nie stawia. Konkurencja powinna obowiązywać a nie przymus. 

- Jest Pan jednym z polityków, którzy nie uznają pojęcia "racja stanu" za przestarzałe?

- Oczywiście, że pozostaje ono istotne dla każdego, kto w uczciwy sposób angażuje się w życie publiczne. Wiadomo też, że można je adoptować do wymogów współczesności, by stało się atrakcyjne. Znalazłem na to swój własny sposób, zwłaszcza, gdy rozmawiam z młodymi ludźmi na temat aktywności w życiu publicznym. Posługuję się pojęciem "PIN", od "polski interes narodowy".

- Ale dla nich PIN to przede wszystkim kod dostępu, jak w telefonie komórkowym?

- Niech więc w ten sposób się właśnie to kojarzy. Gdy prowadzi się dyskusję na poziomie akademickim, można przywoływać Arystotelesa, który politykę definiował jako działalność dla dobra wspólnego. Pomimo upływu wieków nikt nic mądrzejszego nie wymyślił. Powtarzać też można, że słowo "minister" kiedyś znaczyło po prostu sługa... Ale najlepiej odwołać się do codziennego doświadczenia. Niech ten kod dostępu kojarzy się z wyższymi racjami, czymś co nie egoistyczne, utrwali przeświadczenie, że do życia publicznego wkraczamy, żeby realizować coś więcej niż tylko własny cel, chociaż nikomu przecież nie zabronimy marzyć o awansie ani wyższych zarobkach, ważne, żeby na nich motywacje się nie kończyły.

- Spytam o tamte wybory, od których rozmowę zaczęliśmy. W 1989 r. w okręgu siedleckim, wtedy to było jedno z 49 województw zwanych wciąż gierkowskimi - chociaż Edward Gierek nie rządził już od 9 lat - Pan oraz profesor biologii Tadeusz Kłopotowski jako przedstawiciele Solidarności, w walce o dwa mandaty stamtąd mieliście za rywala Mieczysława Wilczka. W odróżnieniu od innych kandydatów PZPR nie był postacią banalną?

- Nie spodziewał się, że przegra...

- Jak na kandydata PZPR osiągnął zresztą niezły wynik, bo 27 proc. Ale Pana poparło 61 proc wyborców, ponad dwa razy więcej niż konkurenta?

- Jako minister przemysłu w rządzie Mieczysława F. Rakowskiego, Mieczysław Wilczek ustawą w 1988 r. otworzył Polakom szerokie możliwości gospodarowania. Ustawa Wilczka, tak ją zawsze nazywano, ułatwiła zakładanie firm. Oczywiście nie przyjęli jej z altruizmu, tylko z powodu nieudolności systemu nakazowego-rozdzielczego, tak jak nawet w pierwszej połowie lat 80 dopuścili zakładanie firm polonijnych i z kapitałem zagranicznym, żeby tym sposobem łatać dziury w gospodarce niedoborów. Wiedzieli już, co nie działa. Wilczek, człowiek wtedy bardzo zamożny, pozostawał typem socjalistycznego kapitalisty, jeśli tak można powiedzieć, w sumie nie najgorzej zapisał się w historii tą ustawą. Niezależnie od intencji, że chciał jak najlepiej dla swoich, wtedy przecież dyrektorzy przedsiębiorstw i sekretarze organizacji zakładowych PZPR masowo spółki zakładali. Po latach spotkałem Wilczka przy okazji debaty na uczelni, rozmawiało nam się ciekawie, wiele rozumiał. Pewnie i to, że tamtych wyborach w województwie siedleckim wtedy 4 czerwca 1989 r. nie mógł wygrać.

- Czy przewidział Pan, że tak się stanie? Tamte wybory rozstrzygnęły się w tzw. zielonych czyli rolniczych województwach, na które bardzo liczyli komuniści, ale się zawiedli?

- Wtedy byłem jednym z niewielu kandydatów Solidarności przekonanych o zwycięstwie. Sam Lech Wałęsa nie wierzył w nie, bardzo się o wynik obawiał. Zaś Janusz Onyszkiewicz pytał mnie, jak wieś zagłosuje. A ja wiedziałem, jak polskie serce bije, co się w nim dzieje. I nie miałem co do wygranej wątpliwości. To prawda, że o naszym zwycięstwie przesądziło poparcie w okręgach wyborczych jakie tworzyły województwa z dużą liczbą ludności wiejskiej. Ludzie wiedzieli, na kogo głosują.

Wywiad ukazał się w 77 nr (06.2023) gazety Samorządność. 

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do