
Donald Tusk już dzieli skórę na żywym niedźwiedziu, wskazując nieoficjalnie Izabelę Leszczynę na szefową przyszłego rządu opozycji. Jak się wydaje, robi jej tym niedźwiedzią przysługę. Piotr Gliński, po tym jak Jarosław Kaczyński ośmieszył go jako "premiera z tabletu", nigdy prawdziwym szefem rządu już nie został.
Tymczasem w sondażach wciąż prowadzi PiS, ale nawet razem z Konfederacją nie byłby już w stanie rządzić. Nie oznacza to, że opozycja może już dzielić frukta, bo poparcie dla władzy zwykło w kampanii rosnąć na ostatniej prostej a nawet terminu wyborów jeszcze nie znamy.
Podobnie jak ordynacji wyborczej, przy której PiS zamierza jeszcze majstrować. Teoretycznie jest w stanie uzbierać "last minute" większość na rzecz jej zmiany. W jakim kierunku? Do Sejmu byłoby sto okręgów z czterema lub pięcioma mandatami z każdego, podczas gdy obecnie w 41 okręgach wyłania się od siedmiu posłów (Częstochowa) do dwudziestu (Warszawa). Do Senatu powróciłaby ordynacja proporcjonalna w miejsce większościowej, co tym bardziej prawdopodobne, że w trakcie dobiegającej końca kadencji władzę sprawuje tam koalicja demokratyczna zawiązana wokół marszałka Tomasza Grodzkiego przez Platformę Obywatelską, Lewicę i PPS oraz PSL i niezależnych.
Dziwić to może, bo zmiana - ta do Sejmu - preferuje duże listy, a tym samym zachęca ugrupowania opozycji do zawiązania koalicji wspólnie w wyborach startującej. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński mniej się obawia "jednolitego frontu" demokratów - podobny, z udziałem nawet nacjonalistycznego Jobbiku powstał niedawno na Węgrzech, a wybory i tak wygrał tam odpowiednik PiS Viktor Orban. Bardziej za to - dobrych wyników poszczególnych ugrupowań, zdolnych wyłonić nowych liderów. Boi się Kaczyński Szymona Hołowni, pozostaje za to w przekonaniu, że z lepiej znanym Tuskiem sobie poradzi.
Ten ostatni zaś zachowuje się, jakby zamierzał go w tym przekonaniu utwierdzić. Nieoficjalnie i niespodziewanie, Tusk namaszcza byłą wiceminister finansów z PO Izabelę Leszczynę na szefową przyszłego rządu opozycji. To jedna z najpracowitszych posłanek, biegła w ekonomii, sympatyczna i kontaktowa - ale moment jej promocji okazuje się nieszczególny. A przy tym stawia przed faktem dokonanym przyszłych partnerów z widmowej na razie koalicyjnej listy, na co zapewne nie pozwolą. Nie tylko dla Adriana Zandberga z Lewicy była wiceminister to "liberałka"; istna płachta na byka.
PiS wedle badania Ipsos gdyby wybory teraz się odbyły, wygrałby je z poparciem 35 proc, wyprzedzając Koalicję Obywatelską / Platfromę Obywatelską z 26 proc. Szymon Hołownia ze swoją Polską 2050 może liczyć na głosy 13 proc Polaków, czyli połowę poparcia PO-KO. Lewica zdobyłaby 9 proc, Konfederacja 7 proc. Opozycję pocieszać może tylko to, że wyborcze zdobycze PiS (205 mandatów) i Konfederacji (23 posłów) nawet połączone nie umożliwiałyby wspolnego rządzenia: oba ugrupowania razem miałyby tyle, co teraz sam PiS - 228 posłów [1], ale w przyszłym Sejmie... dobrać już nie byłoby z kogo, bo teraz "zjednoczona prawica" rządzi dzięki takim posłom jak Mejza czy Ajchler, którzy zdążyli się już porozstawać z ugrupowaniami, które ich do Sejmu wprowadziły.
Na razie, po niedawnym kompromisie wewnętrznym w PiS z Solidarną Polską (głosowała za wyborem Adama Glapińskiego na prezesa Narodowego Banku Polskiego w zamian za wybór piętnastu członków Krajowej Rady Sądownictwa wedle formuły zbieżnej z tym co jej lider Zbigniew Ziobro nazywa reformą wymiaru sprawiedliwości) dowcipkuje się, że wkrótce ministerstwo podzielone może zostać na dwa: prawa i sprawiedliwości osobno. Drugie z nich zachowa Ziobro dla Solidarnej Polski, pierwsze zaś przypaść może Solidarności Polskiej lub innemu ugrupowaniu, założonemu pospiesznie przez specjalizującego się w takich operacjach Adama Bielana, destruktora formacji Jarosłąwa Gowina (pomimo zobowiązującej jej nazwy Porozumienie) i niedawnego promotora kariery Łukasza Mejzy wiceministra sportu krótkiej trwałości, za to trwałego jak dotąd sojusznika PiS.
W taki kontekst wpisuje się inicjatywa Tuska z Izabelą Leszczyną jako przyszłym premierem rządu zjednoczonych demokratów. Ramy tej koncepcji zależą nie tylko od rywalizacji z Kaczyńskim ale równiez wewnętrznej konkurencji z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim. Włodarz stolicy uznał, chociaż bez entuzjazmu, przywództwo Tuska w partii - ale ani myśli mu ustępować w kwestii ubiegania się o prezydenturę kraju za trzy lata. Każdy z nich już raz takie wybory przegrał: Tusk w 2005 r. z Lechem Kaczyńskim, zaś Trzaskowski przed dwoma laty z Andrzejem Dudą. Wiele ich to nie nauczyło. Na razie wzajemna niechęć przejawia się nawet w organizowaniu konkurujących ze sobą partyjnych szkół letnich. Stąd też kandydatura Leszczyny, niezależnie od jej kompetencji i przymiotów, nie nabiera od razu powagi na miarę rangi przedsięwzięcia.
Niedawny przykład węgierski - gdzie wspólna lista opozycji powstała, a wygrał i tak Orban - wpływa mrożąco. Lepiej więc może patrzeć na Słowenię, gdzie niedawno Janeza Janszę, towarzysza "wycieczki kijowskiej" Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego - pokonał w wyborach odpowiednik naszego Hołowni, Robert Golob, wyrastający ponad podział na lewicę i prawicę. A listę, wcale nie wspólną, stworzył dopiero na cztery miesiące przed wyborami, w których skutecznie rozgonił zarówno stanowiącą odpowiednik naszego PiS władzę ale i cały zmurszały establishment dotychczasowej opozycji, zdobywając 41 mandaty na 90 możliwych.
Polscy demokraci mają więc od kogo się uczyć. Ciekawe tylko, czy będą chcieli.
[1] sondaż Ipsos dla Okopress, 10-12 maja 2022
Fot: PrtSc Twitter Donald Tusk
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie