Reklama

Powstanie Warszawskie. Nieznany epizod

09/08/2016 12:30

Położone we wschodniej części Krainy Wielkich Jezior, mazurskie Kruklanki, były świadkiem pewnego wydarzenia z okresu II wojny światowej. Rankiem 6 października 1944 roku, na ówczesną stację z napisem Kruglanken wjechał pociąg osobowy. Nawet dla przypadkowych pasażerów, przebywających wtedy w okolicach dworca było oczywiste, że nie był to zwykły skład. Peron otoczyło SS w towarzystwie tajniaków, ubranych w charakterystyczne skórzane płaszcze. Po kilku minutach postoju do wagonu podszedł żandarm i otworzył drzwi. Niewiele później ukazała się na stopniach wagonu postać mężczyzny w sile wieku, który rozglądając się na prawo i lewo, wkładał powoli na łysą głowę kapelusz. Za nim wysiedli następni pasażerowie, ubrani po trochu jak cywile i po trochu jak wojskowi. Z piskiem opon, prawie na sam peron podjechały osobowe samochody z policyjną rejestracją. Całą grupę pasażerów otoczyli żandarmi i SS- mani z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału.

Tak mniej więcej można opowiedzieć o pierwszych godzinach pobytu w Prusach Wschodnich Komendanta Głównego Armii Krajowej gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego. Po kapitulacji Warszawy, dowódca AK i jednocześnie Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych przekroczył barykadę na wysokości budynku Politechniki i udał się do niewoli. Przewieziony do Ożarowa, oddalonego 10 km od Warszawy generał został skierowany do pociągu z obstawą SS. W Sochaczewie sytuacja uległa zmianie, ponieważ „opiekę” nad jeńcami przejął Wehrmacht. Dalsza podróż w nieznanym kierunku przebiegała w przedziale osobowym, w którym siedział wartownik. Na postojach wagon z polskimi oficerami był otaczany przez policję i żandarmerię. Po latach generał Komorowski wspominał: „Nazajutrz dojechaliśmy do małej stacji Kruglanken w Prusach Wschodnich, gdzie kazano nam wysiąść. Kilkudziesięciu uzbrojonych żołnierzy SS otoczyło grupkę dwudziestu bezbronnych i bardzo zmęczonych Polaków.”

Przyjazd Komendanta Głównego AK do Prus Wschodnich nie był przypadkowy. Można śmiało postawić tezę, że generał Komorowski miał dużo szczęścia i nie podzielił losu swojego poprzednika generała Grota-Roweckiego, który został zamordowany w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Po przybyciu do „czystych i schludnych baraków” w pobliżu kwatery polowej Himmlera „Hochwald”(Pozezdrze), kat powstańczej Warszawy gen. Erich von dem Bach-Zalewski zapowiedział Komorowskiemu rychłą „audiencję” u Himmlera a być może nawet u samego Hitlera. Generał po latach skwitował tą wiadomość: „…nie bardzo mi się to uśmiechało”. Wszystko wskazuje na pomyłkę a raczej na pośpiech dowódcy oddziałów SS skierowanych do pacyfikacji Warszawy w sierpniu 1944 r. Przysłowie „tonący brzytwy się chwyta” jest w tym przypadku jak najbardziej trafne. W głowie von dem Bacha zaświtała koncepcja pozyskania Armii Krajowej do działań przeciwko sowietom a przynajmniej do zgody na „cichy” rozejm między polskim podziemiem a krwawiącym Wehrmachtem. Na propozycje niemieckie składane jeszcze podczas rozmów kapitulacyjnych (rozszerzenie zawieszenia broni na wszystkie oddziały Armii Krajowej, nie tylko walczące w Warszawie) Komorowski zawsze mówił: nie! Widocznie od von dem Bacha rozumiał i oceniał właściwie tę postawę jego przełożony Himmler, który w ostatnim momencie nie zdecydował się na rozmowę z polskim generałem. Cała sprawa mogła się w każdej chwili zakończyć tragicznie, poprzez podniesienie słuchawki telefonicznej przez jakiegokolwiek wyższego funkcjonariusza Sicherheitsdienst i wykonanie wiadomego rozkazu wydanego przez Himmlera.

To tyle o pobycie gen. Bora-Komorowskiego na mazurskiej ziemi. Ale nie byłbym sobą, gdyby oprócz mało znanych a jednocześnie ogólnodostępnych wiadomości nie „dorzuciłbym” czegoś ekstra. Taka jest rola historyka - odkrywcy, o której nieco napisałem w poprzednim felietonie na łamach Nowych Myśli. Kilka lat temu w czasie podróży do Niemiec i Austrii poznałem kombatanta Armii Krajowej, Pana Edmunda Baranowskiego, pseudonim „Jur”. Było dla mnie zaszczytem, że oprócz relacji służbowych (wizyta w ratuszu w Salzburgu, odbiór pomocy rzeczowej dla b. żołnierzy powstańczej Warszawy z firmy Hartman w Bawarii) Pan Edmund obdarzył mnie swoim zaufaniem i sympatią. Na pamiątkę tej podróży ofiarował mi kilka dni po powrocie do Warszawy niezwykłą rzecz. Był to przedmiot należący do generała Bora-Komorowskiego, który przebył z nim setki kilometrów z powstańczej Warszawy przez Kruklanki, Berlin, Oflag 73 Langwasser w Bawarii, Colditz w Saksonii, Tittmoning, Laufen i tyrolski Markt Pongau. Właśnie Markt Pongau koło St.Johan w Austrii „zdecydował”, że własność Komendanta Armii Krajowej znalazła się za szkłem mojej bibliotecznej witryny. Ktoś zapyta, czy to nie jest prolog do rozdziału następnej powieści po „Mazurze”? Odpowiadam jak najpoważniej-nic z tych rzeczy! Pan Edmund Baranowski, do niedawna wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich, od listopada 1944 r. do maja 1945 r. był jeńcem wojennym w Stalagu XVIIIC – 317 Markt Pongau w Austrii. Jako jeniec zmuszony był do pracy przymusowej między innymi przy odgruzowywaniu Salzburga po alianckich nalotach. Ówczesny jeniec kapral podchorąży Edmund Baranowski wspominał: „W pierwszych dniach maja 1945 r. do obozu w Markt Pongau przywieziony został generał Bór-Komorowski z oficerami sztabu. W grupie tej przybyło kilku wyższych oficerów angielskich, członków rodziny królewskiej i syn ambasadora USA w Londynie.

4 maja dyplomaci szwajcarscy i przedstawiciel Międzynarodowego Czerwonego Krzyża zabrali cała grupę samochodami, udając się w kierunku granicy szwajcarskiej.” Przed odjazdem generał Bór-Komorowski chciał spotkać się z jeńcami-powstańcami z Warszawy i zdecydował, aby wyposażenie osobiste, które miał przy sobie rozdać według uznania. Mnie w udziale przypadł pędzel i maszynka do golenia - opowiadał Pan Edmund, podczas pobytu na terenie dawnego obozu jenieckiego(obecnie korty tenisowe) w okolicy austriackiego St. Johan. Gdy wrócimy do Warszawy - będzie Pana własnością! I tak się stało. Pędzel wraz z certyfikatem wystawionym przez pułkownika w stanie spoczynku Edmunda Baranowskiego, pseudonim „Jur” jest jedną z najcenniejszych przedmiotów, które posiadam w swoich zbiorach.

Jerzy Woźniak

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do