
Szymon Hołownia ma charyzmę oraz ponad dwa i pół milionów wyborców, którzy pozostają mu wierni - jak pokazują sondaże - od pierwszej prezydenckiej tury pół roku temu, chyba, że są to już zupełnie nowi, tylko w tej samej liczbie, ale tego się ze wspomnianych badań nie dowiemy. Czy to wystarczy, żeby nie podzielił losu Pawła Kukiza, poprzedniego beneficjenta hasła zmiany w marnej polskiej polityce - o tym za wcześnie wyrokować. Zamiast więc rozstrzygać, poczytajmy "Fabrykę jutra".
Winston Churchill jak pamiętamy wygrał wojnę światową, po czym przegrał demokratyczne wybory, tak że już na konferencji pokojowej w Poczdamie Wielką Brytanię reprezentował jego następca Clement Attlee - zaś niedawny premier czasu wojny zajął się pisaniem pamiętników, za które otrzymał nagrodę Nobla. To ironia historii: literacką a nie pokojową, człowiek, który zatrzymał nazizm na Kanale La Manche, gdy ZSRR pozostawał jeszcze sojusznikiem Hitlera a Stany Zjednoczone państwem neutralnym.
Hołownia żadnej wojny jeszcze nie wygrał, za to książkę o polityce właśnie napisał. To "Fabryka jutra", a drwić z niego nie ma powodu, bo to nie pierwsza jego publikacja w witrynach księgarń, tylko bodajże dwudziesta. Zaś co do wyborów prezydenckich - wprawdzie nie wszedł do drugiej tury, ale okazał się ich głównym beneficjentem, promując siebie jako efektowny polityczny debiut, podczas gdy obaj mocarze z drugiej tury zawiedli: Andrzej Duda miał przecież wygrać już w pierwszej, a Rafał Trzaskowski pokonać kandydata PiS. Obaj skrewili.
Zamiast dać nam dziennik kampanii wyborczej, okraszony ciepłymi dedykacjami dla współpracowników - Szymon Hołownia pokazuje nam, że gra się dopiero zaczyna.
Co miało być finałem, okazuje się nowym początkiem. Polityk rodzi się tak naprawdę w noc wyborczą, czasem nawet z pozornej porażki.
Skoro sam Hołownia w roli autora przyjmuje niekiedy konwencję klechdy, dostosujmy się do jego narracji. Wtedy też byłem w sztabie kandydata Hołowni, bo tam działo się najciekawiej, na piętrze starej Hali Mirowskiej, z mozaikami obrazującymi walki bokserskie, pamiętającymi wielki triumf naszych pięściarzy w Mistrzostwach Europy z 1953 r, kiedy to Mazurka Dąbrowskiego zagrano tam aż pięć razy.
Na wynik czekał Hołownia bez szpalerów ochroniarzy jak u Dudy, bez namiotu na Podzamczu jak u Trzaskowskiego z brylującymi tam sztabowcami, których - jak pana Sławka Nowaka - w parę dni później oglądaliśmy w telewizji prowadzonych w kajdankach.
Na Hołownię zagłosowali ci, którzy mieli dosyć Dudusiów z Krakowskiego Przedmieścia, zachowujących się tam z gracją bolszewików w godzinę po zdobyciu Pałacu Zimowego ale równie mocno dość cwaniaków z namiotów w Parku Fontann, do których na wszelki wypadek PO nie dopuściła dziennikarzy, niech sobie popatrzą z daleka, kawę przyniosą w termosie a wodę kupią po drodze w Żabce. U Hołowni w Hali Mirowskiej to wszystko było na miejscu. Zamiast ochrony jacyś portierzy, ale nic nie zginęło. Było fajnie, ale jak się Państwo domyślacie, na noc tam nie zostaliśmy.
A gospodarz? "(..) Gdy dziennikarze już poszli, urządziliśmy sobie mały posiad, długo w noc zastanawiając się nad tym, co zrobić, żeby to nie była stypa, lecz chrzciny. 2 693 397 Polaków uwierzyło nam, powierzyło nam swoją nadzieję, było gotowych przyjąć mnie do pracy. Na pytanie, jak ich nie zawieść, musiałem zacząć odpowiadać (..). Decyzja mogła więc być tylko jedna: idziemy naprzód, nie za miesiąc, już od poniedziałku" [1].
Dziennikarz w polityce kojarzył się do tej pory z rozlazłą i rozkapryszoną lalką Barbie w stylu Tomasza Lisa lub Magdaleny Ogórek. A tu tak dobitne żołnierskie słowa, chociaż pilotem myśliwca Polskich Sił Zbrojnych jest żona Hołowni a nie on sam. I co istotne: żadnego ględzenia o etosie w stylu sekty z Czerskiej, która skutecznie zglebiła kandydata Trzaskowskiego, oblepiając go błotem sporu o LGBT, który - jak wszyscy wiemy - w dobie pandemii, recesji i drożyzny najbardziej pasjonuje Polaków. Ale też zero buty i arogancji, jaka cechuje lokatora Pałacu Namiestnikowskiego, który swoją życiową rolę ogranicza do podpisywania wszystkiego, co wyśle mu na biurko prezes.
Budzimy się po nocy wyborczej i dalej toczy się polityka. Kandydat Trzaskowski prosi jedynego z rywali, który przekroczył barierę poparcia przez 10 procent Polaków o przekazanie ich głosów na użytek drugiej tury. Jaka będzie odpowiedź? Wobec wyborców ujmująco kurtuazyjna ale też nieskromna, chociaż być może tak trzeba w polityce: "Wiedząc, co w tej chwili jest polską racją stanu, zdecydowałem się też pójść za głosem moich doradców i szerzej otworzyć Rafałowi Trzaskowskiemu drogę do moich wyborców, proponując mu publiczną rozmowę o ważnych dla mnie w mojej kampanii kwestiach: wzmocnienia roli samorządów, walki z katastrofą klimatyczną i pilnowania prawidłowego procesu stanowienia prawa (weta samorządowe, zielone i legislacyjne), zatrudnienia na czterech kluczowych stanowiskach w kancelarii osób, które nie należały do partii politycznych, zlecenie audytu w spółkach Skarbu Państwa oraz powołanie Rady Samorządowej, tak by głos samorządów pomijany w Sejmie i rządzie, był reprezentowany przy prezydencie RP" [2].
W polityce każdy ma jakieś zalety. Duda świetnie jeździ na nartach, chociaż nawet Donaldowi Trumpowi pozwalał się upokarzać, gdy umowy podpisywał na stojąco przy prezydencie USA rozwalonym w fotelu. Zaś w pamięci rodaków zapisał się wyłącznie jako Adrian z popularnego serialu. Trzaskowski to celebryta prawdziwy bo znany z tego, że jest znany, chociaż przez dwa lata rządów w Warszawie nie dał się obywatelom skojarzyć choćby z jednym konkretnym przedsięwzięciem, a centrum miasta oddał we władanie hordom roznoszących wirusa COVID-19 żebraków, pijanych rowerzystów i psychopatów na elektrycznych hulajnogach, przed którymi uciekać muszą stali mieszkańcy. Za to ma fajną żonę i świetnie wypada w telewizji. Całkiem jak Duda zresztą. Pewnie dlatego go nie pokonał, że wydaje się jego klonem.
Na tle tak marnych rywali nietrudno zaprezentować siebie jako wrażliwszego, bardziej empatycznego, wyczulonego na społeczne potrzeby. Tyle, że przed Hołownią nikomu jeszcze nie udało się wprawienie obu potentatów z łaski ich wehikułów partyjnych... w stan równie ostrego niepokoju. Cisza wokół niego w mediach głównego nurtu dobitnie zaświadcza, jakie zagrożenie stanowi.
Jednak również on znajduje się nawet jeszcze nie w połowie drogi. "Fabryka jutra" jest jej kolejnym kamieniem milowym. Autor w polityce pojawił się jak meteoryt, teraz objaśnia nam, do czego zmierza. Co dalej? Niezapomniany komentator Jan Ciszewski, gdy piłka już była w grze, znajdował na to doskonałą odpowiedź: nie uprzedzajmy faktów...
[1] Szymon Hołownia. Fabryka jutra. Jak postanowiłem rzucić wszystko i uratować świat mojej córki. Znak, Kraków 2020, s. 249
[2] ibidem, s. 253-254
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie