
Z Witoldem Sielewiczem, organizatorem kampanii na Ochocie w 1989 r. rozmawia Łukasz Perzyna
- Jak rozumiem, tłumy na spotkaniach wyborczych wiosną 1989 r. przed 4 czerwca stały się dla Was nowym doświadczeniem po latach działalności konspiracyjnej?
- W kinie "Ochota" wykupiliśmy po prostu dwa seanse, żeby mogło się tam odbyć w tym czasie nasze spotkanie z wyborcami, innej możliwości zapewnienia sali, żeby zwyczajnie ją wynająć, po prostu wtedy nie mieliśmy.
- Skąd znalazły się na to środki?
- Sprzedawaliśmy cegiełki wyborcze. Towarzyszył temu ogromny entuzjazm, więc łatwo szło. Przez kilkanaście dni kampanii byliśmy nastawieni głównie na pozyskanie na nią środków. Okazaliśmy się więc jedynym lokalnym komitetem, który nie tylko nie brał pieniędzy z centrali, ale jeszcze odprowadzał tam nadwyżki. Również materiały wyborcze mieliśmy własne. Takie, które sami przygotowaliśmy. Działałem wcześniej w Niezależnej Oficynie Wydawniczej. Znałem więc plastyków, grafików i drukarzy. Nie mieliśmy z tym kłopotu.
- W kampanię bezpośrednią zaangażowało się wiele znanych osób?
- Artyści zdecydowali się wesprzeć drużynę Lecha Wałęsy. Zapamiętałem zaangażowanie m.in. Anny Nehrebeckiej. Joanny Szczepkowskiej, Daniela Olbryskiego czy Jerzego Zelnika. Znani aktorzy uczestniczyli w naszych objazdach po okręgu, dla ludzi byli doskonale rozpoznawalni, wpłynęło to na poparcie dla naszego kandydata do Sejmu Zbigniewa Janasa oraz trójki warszawskich pretendentów do Senatu. Oprócz aktorów dzielnie wspomagali nas również kandydaci z innych okręgów. Związany zawodowo z rolnictwem Janusz Byliński sam wprawdzie kandydował z Pragi Północ, ale pomógł nam uczestnicząc w spotkaniach u nas w gminach rolniczych jak Tarczyn czy Lesznowola, gdzie mieszkańców szczególnie interesował tematyka wsi i rolnictwa.
- Okręg był spory. Jak przebiegała kampania poza Warszawą?
- W każdej gminie zawiązaliśmy komitet wyborczy i organizowaliśmy spotkanie z mieszkańcami. W świetlicach, na świeżym powietrzu i przy kościołach. Wszędzie, gdzie się dało. Oczywiście najłatwiej szło nam w Warszawie: na Ochocie oraz w Ursusie, gdzie wszystko szybko i prężnie zorganizował Mariusz Ambroziak. Dalej od Warszawy trzeba się już było dodatkowo starać. Na przykład w Nadarzynie weszliśmy na pierwsze spotkanie jakiś czas przed planowanym rozpoczęciem, ale pomimo oczekiwania sala pozostawała pusta. Zdziwiło nas to, bo wszędzie było przecież inaczej, aż ktoś powiedział, że ludzie czekają na zewnątrz bojąc się wejść do środka Wstaliśmy, przekroczyliśmy próg, zaprosiliśmy ich do sali. Dopiero wtedy weszli, przełamując dotychczasowy strach. Tam władzę sprawował naczelnik gminy, który wiele rzeczy nam utrudniał, aż ostro go potraktowałem, na co mogłem sobie pozwolić jako członek okręgowej komisji wyborczej: postraszyłem, nazywając go dywersantem, który sabotuje uzgodnienia z jego władzami Ten język, tacy jak on, rozumieli doskonale. Zaś żeby zwyczajni ludzie mogli wyzbyć się strachu i głosować ze świadomością, że ich głosy zostaną uczciwie policzone - organizowaliśmy szkolenia dla członków komisji wyborczych, gdzie bezcenna okazała się pomoc Tolka Lawiny. Ponieważ zasiadałem w okręgowej komisji wyborczej, odwiedzałem naczelników gmin i poznawałem nastroje. Poradziliśmy sobie wszędzie, chociaż największe trudności mieliśmy w Nadarzynie. Nawet ksiądz proboszcz, którego poprosiłem aby wskazał mi osobę, która godnie mogłaby reprezentować Solidarność nie był mi wstanie pomóc. Ale znalazłem taką, będącą działaczem podziemnej Solidarności w jednym z warszawskich fabryk.. W Grodzisku za kampanię wzięły się osoby, związane z duszpasterstwa i podziemną Solidarnością. W Raszynie również kłopotu nie mieliśmy, bo znałem środowisko. Piastów i Pruszków organizowały osoby związane z podziemną Solidarnością , a w Tarczynie i Lesznowoli komitety wyborcze organizowały osoby związane Solidarnością Rolników Indywidualnych.
- Co powiedział Wam Zbigniew Brzeziński, kiedy pojawił się jako gość sztabu na Ochocie?
- Dla nas było to niezapomniane spotkanie. Opowiadał o tym, jak fenomen poparcia dla Solidarności przyjmowany jest za granicą. Zwrócił uwagę na fakt, jak pusto było w stolicy wokół siedzib sztabów partii ówczesnej koalicji rządzącej, którą tworzyły PZPR, ZSL i Stronnictwo Demokratyczne, a jakie tłumy skupiały się wokół nas. Gdy odwiedził punkt PZPR, przywitała go tam cisza. Dwa inne światy. Sami też o tym wcześniej sporo wiedzieliśmy, bo u rządzących nikt się do pracy nie garnął, a do nas mnóstwo ludzi się zgłaszało, czasem aż trudno było znaleźć zajęcie przy kampanii dla każdego, kto po wstępnej rozmowie został zaakceptowany. Widziało się chętnych, co chcieli nas wspomagać - i marazm drugiej strony. Zresztą po pierwszej turze w Warszawie nią właśnie się zajęliśmy.
- Mogliście sobie na to pozwolić, bo wszyscy kandydaci z województwa stołecznego warszawskiego do Sejmu i Senatu uzyskali mandaty już 4 czerwca, żaden nie musiał do poprawki w dwa tygodnie później stawać?
- W tej sytuacji skupiliśmy się na wspomaganiu tych kandydatów z PZPR, Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i SD, którzy ubiegali się o mandaty dla "strony koalicyjno-rządowej" zastrzeżone, a których myśmy uznawali za sensownych i przyzwoitych. Ustawiali się w kolejce do nas po rekomendację lub pomoc mniej lub bardziej dyskretną. Kiedy przyszedł Wiesław Kaczmarek, za rywala mający przedstawiciela "betonu" PZPR Ryszarda Łukasiewicza - towarzyszył mu wtedy mało jeszcze znany Włodzimierz Czarzasty, podobnie jak Kaczmarek, który w końcu za naszą sprawą został posłem, wywodzący się z ruchu socjalistycznych organizacji młodzieżowych. Niezapomnianym doświadczeniem stało się dla nas spotkanie z działaczami ZSL, gdy chodziło o poparcie dla sędziego Lecha Paprzyckiego. Oceniliśmy wtedy, że to sympatyczny gość. Też uzyskał mandat z naszym poparciem, a wiele lat później pełnił nawet funkcję pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Co innego jednak z tamtych pertraktacji zapamiętałem najlepiej. Starzy działacze ludowi pamiętali jeszcze Stanisława Mikołajczyka, pierwsze powojenne lata PSL - i dosłownie płakali ze wzruszenia rozmawiając z nami, z Solidarnością. To był zupełnie nieoczekiwany wątek tamtych wyborów...
Wywiad ukazał się w 77 nr (06.2023) gazety Samorządność.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie