Reklama

Zmiany personalne w ratuszu - koalicja, czy już dyktat?


  W czwartek 18 listopada, czyli prawie dokładnie w drugą rocznicę objęcia urzędu prezydenta Warszawy przez Rafała Trzaskowskiego mieszkańcy stolicy dowiedzieli się o zmianach personalnych w zarządzie miasta m. st. Warszawy. Rekonstrukcja została wymuszona po zdymisjonowaniu wiceprezydenta z rekomendacji Nowoczesnej Pawła Rabieja, która przebiegała w atmosferze skandalu i kompromitacji związanej z jego wyjazdem na urlop w środku największych wzrostów przypadków zachorowań na koronawirusa. Nowym wiceprezydentem została pracująca już wcześniej w urzędzie miasta Aldona Machnowska-Góra. Natomiast w ramach „rekompensaty” dla Nowoczesnej, dyrektorką koordynatorką odpowiedzialnej za rozwój gospodarczy została radna tej partii z Ursynowa Karolina Zdrodowska.


Zastępca Prezydenta Warszawy pani Aldona Machnowska-Góra

Na początku przyznam, że dymisja Pawła Rabieja to jedna z lepszych decyzji prezydenta Trzaskowskiego od czasu objęcia przez niego urzędu, jednak to jak stołeczna PO potraktowała swoich partnerów z Nowoczesnej, oferując im nawet nie resztki po obiedzie, ale okruszki po podwieczorku, dobitnie pokazuje stosunek PO w relacjach z innymi podmiotami. Niestety Platforma Obywatelska po raz kolejny pokazuje, że nie jest uczciwym partnerem do żadnej współpracy z innymi podmiotami politycznymi i społecznymi. Działalność polityczna PO po 2015 roku, bardziej przypomina mechanizmy, jakimi Jarosław Kaczyński eliminował potencjalne zagrożenia na prawej stronie. Polityka platformy jednak jest można, powiedzieć szerszych horyzontów, bo ile prezes PiS nie pragnął przejmować władzy nad całą ówczesną opozycją, to obecnie PO pragnie mieć kontrolę nad każdą liczącą się partią w Polsce i pomału uzależnić ją od siebie. Dokładnie tak, jakby polityka PO opierała się na założeniu, że najpierw należy zdobyć władzę nad całą opozycją od prawa do lewa, ograniczyć suwerenność innych partii, a następnie dopiero zawalczyć o wygraną z PiS-em. Oczywiście wszystko musi być ozdobione pięknymi, aczkolwiek pustymi w ustach polityków PO frazesami o potrzebie zjednoczenia całej demokratycznej opozycji w walce z dyktaturą PiS-u. Szanowana platformo mam dla was radę, jeśli chcecie walczyć z dyktaturą, to sami przestańcie zachowywać się wszechwładni baroni, od których humoru, bądź interesu zależy co zrobić ze swoim sojusznikami. Chyba należy przypomnieć przywódcom PO starą łacińską sentencję „Pacta sunt servanda”, bo raczej ich dotychczasowe zachowanie względem Nowoczesnej, która była pierwszym podmiotem, który dołączył do Platformy Obywatelskiej w tworzeniu Koalicji Obywatelskiej, nie zachęci zbytnio Lewicy, PSL-u, ruchu Szymona Hołownii i innych podmiotów społecznych, do tak ścisłego współpracowania i startu pod wspólnym szyldem do następnych wyborów parlamentarnych bądź samorządowych.


Koordynator do spraw rozwoju gospodarczego pani Karolina Zdrodowska.


  Oczywiście nie byłbym uczciwym gdym na tym zakończył swój artykuł i nie podzielił się jeszcze jednym z wniosków, jaki wynika z obserwacji historii Koalicji Obywatelskiej w Warszawie. Mianowicie chodzi o to, że mimo nieuczciwego zachowania PO sama Nowoczesna nie jest bez winny i sama, sobie na to zasłużyła, a nawet teraz nie chce już walczyć o swoją podmiotowość. Chciałbym jednak zaznaczyć, że chodzi mi bardziej o lokalnych i krajowych przywódców partii oraz tych, którzy niewątpliwie sporo zyskali na tym projekcie, nie zaś o zwykłych działaczach, którzy poświęcili sporo czasu i pracy w najszlachetniejszej działalności człowieka, jakim jest działalność polityczno-społeczna oraz promowanie swoich idei, czy przekonań. Powodem faktu, że Nowoczesna nic już nie znaczy i stała się niewolnikiem PO z którym można zrobić to co się chce, jest po prostu słowo „egoizm” oraz może jeszcze „stołek”. Te dwa magiczne słowa są nieodłącznymi elementami stosowanymi w komentowaniu polskiej polityki oraz są kluczem do zrozumienia upadku tego ugrupowania, które w pewnym momencie mogło stać się główną siłą polityczną w Polsce. Nie będę się jednak skupiał na polityce krajowej i pozostanę na warszawskim podwórku. Pomimo iż upadek tej partii zaczął się jeszcze w 2017, a dla mnie nawet jeszcze wcześniej, to wybory samorządowe, które są jednymi z trudniejszych w naszym kraju, dały pewną nadzieję, że partia może nie będzie już znaczącą siłą polskiej polityki, ale przynajmniej ma szansę na zostanie ważnym podmiotem wspólnego bloku opozycyjnego strony liberalnej. W samej Warszawie osoby wywodzące się z Nowoczesnej zdobyły 10 mandatów, co stanowiło 25% miejsc, jakie uzyskała  Koalicja Obywatelska w radzie miasta. Do rady dostały się osoby naprawdę na to zasługujące i chcące coś zmienić w naszym mieście, jak na przykład Paweł Sawicki, który niestrudzenie walczył o ratowanie obiektów sportowych dawnego klubu Gwardia Warszawa, przy ulicy Racławickiej 132, dzięki któremu młodzież i starsi z Mokotowa mieliby szansę na posiadanie lokalnej infrastruktury sportowej z prawdziwego zdarzenia. Niestety spójność działaczy Nowoczesnej w klubie koalicji trwała dosłownie przysłowiowy „Miodowy Miesiąc”, a w przeciągu pierwszego roku z partii odeszło czterech z dziesięciu radnych. Niestety w większość przypadków powód były jak na jakość polskiej polityki dość prozaiczny, czyli miejsce na liście. Niektóre radne nawet nie kryły tego i wywiadach wprost mówiły, że odeszły z partii, bo nie mogły przy jej wsparciu uzyskać odpowiedniego miejsca pozwalającego na zdobycie mandatu poselskiego. Zjawisko sporej ilość świeżo upieczonych radnych startujących w wyborach parlamentarnych opisałem rok temu, na łamach Informatora Żoliborza w artykule „Warszawska Trampolina”. Jeszcze dobitniej obecną sytuację w koalicji może zobrazować nieoficjalna wypowiedź jednego z członków władz Nowoczesnej, który stwierdził: „Mieliśmy dwie opcje: albo przyjąć rozwiązanie, które było na stole, albo zakończyć koalicję, co w aktualnej sytuacji politycznej - także ogólnopolskiej - nie było najlepszym rozwiązaniem”. Następnie dodał: „Tak naprawdę nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy zaakceptować propozycję Trzaskowskiego”. Rozmówca zwrócił również uwagę, że nawet gdyby Nowoczesna stworzyła własny klub to i tak PO zachowałaby większość w radzie Warszawy. Przyszłość koalicji rozmówca z Nowoczesnej podsumował stwierdzeniem: „Jak się będzie rozwijała współpraca z panem prezydentem? Nie wiem. Niewątpliwie zapisy umowy koalicyjnej nie zostały dotrzymane. Niestety, panowie z PO mają problem z dotrzymywaniem umów”. W wymienionych przeze mnie wypowiedziach tkwi całe sedno upadku Nowoczesnej oraz potwierdzenie tezy zawartej w tytule mojego artykułu, że to już nie jest koalicja, a już dyktat. Rozbawić może stwierdzenie rozmówcy, że z jednej strony umowa koalicyjna została zerwana, a zarazem stwierdzenie, że radni nie mieli wyjścia i pozostają w klubie. Rzeczywiście arytmetyka w radzie jest nie ubłagana, ale tutaj należy zadać sobie pytanie, czy radnym z Nowoczesnej zależy jeszcze na ich programie, czy już tylko na utrzymaniu się na kolejną kadencję? Właśnie wychodząc z klubu KO, na znak protestu wobec łamania umowy koalicyjnej, w której  partia miała zapewnione stanowisko wiceprezydenta, ale również wiążący się z tym stanowiskiem wpływ na określone dziedziny polityki warszawskiego ratusza, radni pokazaliby cynizm PO i to, że pomimo ryzyka utarty mandatu w przyszłych wyborach liczy się dla nich program i ich wyborcy. Skoro Platforma może ot tak złamać ten punkt umowy, to dlaczego ma się zgadzać na propozycję postulowane przez radnych Nowoczesnej, jeśli już widać, że dla zachowania swoich mandatów są w stanie zgodzić się na wszystko. Jedyne, z czym mogę się zgodzić z anonimowym rozmówcą z Nowoczesnej to stwierdzenie, że panowie z PO mają problem z dotrzymywaniem obietnic. Niestety również i w radach dzielnicowych słychać głosy, że co niektórzy radni Nowoczesnej już przecierają nogami by, zapewnić sobie miejsce w przyszłej kadencji, nie myśląc o środowisku, z którego się wywodzą. Trudno jest mi o tym pisać, bo jeszcze parę lat temu wiązałem z tą inicjatywą spore nadzieje, do tego stopnia, że sam byłem częścią tego środowiska. Z bólem serca muszę przyznać, że się myliłem a z biegiem czasu, muszę stwierdzić, że w Nowoczesnej zabrakło zwykłej ludzkiej solidarności. Spora część przedstawicieli władz partii i rozpoznawalnych twarzy tej partii wykorzystała ją i zwykłych szeregowych członków w przedmiotowy sposób, by zbić polityczny kapitał, a następnie z wyrachowaniem, cynizmem i fałszywym uśmiechem porzucić ich, dla zachowania stołka i wejścia na wyższy poziom politycznej drabiny. Mam tylko nadzieję, że kiedyś wyborcy wystawią im odpowiedni rachunek. Na zakończenie dodam, że zarówno w PO, jak i Nowoczesnej jest sporo uczciwych i godnych zaufania ludzi, jak na przykład patrząc na nasze żoliborskie podwórko: Piotr Wertenstein-Żuławski, Jolanta Zjawińska, Zbigniew Zając, czy Ewa Lewicka-Banaszak. Szkoda, że w polskiej polityce właśnie tacy ludzi nie odgrywają większego znaczenia, może gdyby tak było nasze miasto i nasz kraj wyglądałyby zupełnie inaczej.

Bartosz Kałuża – Żoliborski Obserwator

CZYTAJ RÓWNIEŻ:



 


 

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do