
Z Anną Bellon - autorką kobiecych bestsellerów, rozmawiałam o debiucie z 2016 roku, najnowszej - czerwcowej premierze i drodze, którą przeszła przez te lata.
Twój debiut był w 2016 roku, to była książka “Uratuj mnie”. Takie momenty zapadają w pamięć. Co najbardziej pamiętasz z tego okresu?
- Pamiętam ogrom stresu i uczucie zupełnie surrealne. Kiedy dostałam paczkę z książkami, pytałam: “czy to jest w ogóle moje?”. Wysyłając książkę do agencji, miałam przeświadczenie, że wysyłam to, aby wysłać i nie mieć wyrzutów sumienia, że czegoś nie zrobiłam. Nie miałam większych nadziei, że uda się to wydać. Potem poszło kaskadowo, bo zaczęłam pracować z agencją nad tekstem i dostałam w końcu wiadomość, że kilka wydawnictw rozważa wydanie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Najbardziej stresujące było jednak pierwsze spotkanie z wydawnictwem. Niezbyt lubię spotkania publiczne, więc promocja i późniejsze targi były wychodzeniem ze strefy komfortu.
Faktycznie, czytałam, że spotkania - oficjalne czy autorskie bywają średnio komfortowe.
- Sporo zależy od atmosfery. Czasem trafia się na fajne spotkania, ma się ciekawą publikę i wszystko przebiega przyjemnie. Czasem może to być jednak gorszy dzień, czy to nasz, czy prowadzącego i wtedy ta atmosfera jest odrobinę nerwowa. To zapada w pamięć i potem ma się nadzieję, że na następnym razem nie będzie tak, jak poprzednio.
To też jest osobna kwestia. Jedno to jest wydanie książki, działanie wewnętrznie z tym, a inaczej, jak wychodzisz do ludzi, idziesz na spotkanie i mówisz: “hej, to ja”. Ludzie na ciebie czekają. Pamiętam też, że wcześniej pisałaś na platformie Wattpad? W pewnym momencie powiedziałaś, że nie spieszysz się do powrotu tam. To się zmieniło?
- Może nie tyle zmieniło się moje podejście do Wattpada, a bardzo zmienił się sam Wattpad. Zaczęłam publikować jeszcze będąc w liceum. W Polsce to było na etapie raczkującym, wtedy w jakie opowiadanie się nie weszło, to była to perełka. Z jakimiś wyjątkami. Był taki moment, że czytałam tam więcej, niż książek papierowych. Gdy później wydawałam pierwszą książkę, zaczęło się tam dziać wiele różnych rzeczy, które przestały mi odpowiadać. Robiły się grupki, sympatie i antypatie - a to coś, w co ja się nie chciałam wikłać. Były też grupy hejterskie. W trakcie pandemii wrzuciłam tam jakieś opowiadanie, ale uznałam, że totalnie je przerobię, więc nie będę kontynuować już dodawania. Nie kusi mnie powrót.
Rzeczywiście w pewnym momencie był taki “BUM”. Z fajnej platformy zrobiła się platforma z toksycznością, a nie zdrową krytyką.
- Byłam jedną z pierwszych osób, które wydawały swoją książkę na podstawie opowiadania z Wattpada, w Polsce przynajmniej. Spotkałam się z krytyką bezpodstawną, to były argumenty typu “bo tak”. To skutecznie mnie odstraszyło. Nie było to przyjemne, bo społeczność na początku była do mnie przyjaźnie nastawiona. Wszystko się jednak zmieniło, kiedy okazało się, że wydam książkę.
Niestety to pewne rzeczy zmienia. Zmienia też pozytywnie, bo najnowsza książka “California Boy” wyszła...30 czerwca 2021 roku, jeśli się nie mylę?
- Tak, zgadza się.
Widzisz różnicę w tym, jak się czujesz przy tej premierze, a przy premierze swojej pierwszej książki?
- Przy tej pierwszej książce w zasadzie mam wrażenie, że nie miałam pojęcia, co robię. Nadal zdarza mi się tak myśleć, że jestem zielona w tym, ale prawda jest taka, że mniej więcej wiem: jak podchodzić do tego na zasadzie zdroworozsądkowej. Wiem też, czego wydawca może ode mnie wymagać, a czego ja mogę wymagać od wydawcy. Moje pisanie przez te 7 lat zmieniło się tak bardzo, że trudno mówić o jakiejkolwiek skali porównawczej, bo nawet ja to widzę i ludzie z mojego otoczenia też. To naturalna kolej rzeczy. Uważam, że jeśli ktoś doszedł do takiego etapu, gdzie stwierdza, że lepiej być nie może - to znaczy, że trzeba sobie znaleźć nowe hobby.
W tym momencie ukradłaś mi pytanie, bo chciałam zapytać, jak twoje pisanie zmieniło się zarówno stylowo, jak i pod względem perspektywy, tworzenia bohaterów…
- Lubię pisać o rzeczach, które mnie w interesują, ciekawią, albo w danym momencie ta historia mnie kupuje. Ten rozwój jest samoczynny; piszę o tym, co mnie jara i nawet nie zamierzam tego ukrywać. Widząc, jak wiele autorek sięga po obecne trendy bez głębszej refleksji? To podejście mnie przeraża. Nie wyobrażam sobie przez następne ileś tam lat pisać pod trendy, a nie dla siebie. Nie ukrywam też, że nie piszę wyłącznie dla siebie. Gdyby tak było, nie wydawałabym tego. Ale jakaś część historii musi być dla mnie z pożytkiem. Dlatego zawsze chcę przemycać myśl przewodnią, żeby to nie było odklepane.
Nieodpowiedzialnie byłoby zapytać, jaka myśl przewodnia jest teraz, skoro dopiero była świeża premiera “California Boy”. Czym różni się ta historia od pozostałych?
- “California Boy” jest historią dosyć nostalgiczną. Jest tam dużo mierzenia się z bolesną przeszłością. Tutaj zawarłam dużo podejścia psychologicznego, a z drugiej strony wiem, że takich bohaterek jak Lizzy, wielu czytelników nie zrozumie. W zachowaniach bohaterów nie zawsze trzeba szukać logiki, tego nauczyłam się będąc czytelnikiem i pisarką. Klimat książki trudno opisać, to taka ciężko-lekka historia. Czytając recenzje wiem, że taka dynamika powieści nie wszystkim odpowiada.
Często czytasz recenzje swoich książek?
- Staram się jak najmniej. Zwykle czytam te, pod którymi jestem oznaczana w social mediach. Sama z siebie rzadko to robię, muszę mieć dobry dzień na to. Jeśli danego dnia przeczytam jakąś, która wejdzie mi do głowy, możliwe, że przez następny tydzień nie napiszę słowa, bo wszystko będzie mi się wydawać beznadziejne.
Fajne podejście. Wiesz, na co możesz się narażać i jeśli nie masz ochoty to nie musisz tego robić.
- Dokładnie. Przy pierwszej książce wpadłam trochę w taką pułapkę. Chciałam wiedzieć wszystko, co ludzie sądzą, ale to nie było dobre podejście. Takie obsesyjne czytanie recenzji nie było dla mnie, nadal nie jest.
Nie zmienisz nic w książce, która już została napisana. Z drugiej strony, czy jest coś, co chciałabyś poprawić?
- Ja po premierze nie mogę czytać swoich książek, bo wyłapuję nagle milion rzeczy, które napisałabym inaczej. To moja natura perfekcjonistki. Przy pisaniu czwartej części serii, po długiej przerwie, musiałam wrócić do wcześniejszych tomów, w zasadzie pierwszą część napisałabym zupełnie od nowa. Pod względem językowym i tak dalej. To raczej zdziwiłoby moje czytelniczki, bo w większości pewnie uwielbiają tę część. W innych książkach też pewnie coś bym znalazła (np. w drugiej części serii).
Wszędzie można coś poprawić, nawet jeśli nie ma nic do poprawy. Tak działa nasz umysł, czasem mamy takie chęci i to jest normalne. Jeśli chodzi o “California Boy”, co było największym wyzwaniem i który etap tworzenia tej historii był twoim ulubionym?
- Miałam surowy tekst sprzed lat i przez pół roku próbowałam go poprawić. To była droga przez mękę, aż pewnego wieczoru rozmawiałam z redaktorką i powiedziałam, że ja te 200 stron daję do kosza i piszę to od nowa. Miesiąc lub dwa przed terminem wyrzuciłam książkę do kosza. Było to trudne, ale i oczyszczające. Wtedy wyszło mi to na dobre, bo napisałam ją tak, jak chciałam. Miałam parcie na to, aby napisać książkę jak najlepiej, ale skoro już to wyrzuciłam i wydawca musiał przestawić terminy, to postanowiłam dać z siebie wszystko i nie było momentu zawahania.
Same terminy cię stresują?
- Na ogół tak. Jak mam deadline to stwierdzam, że mam multum czasu na pisanie czegoś. Potem budzę się w takim momencie, że po prostu muszę już pisać, bo nie zdążę. Siedzę więc nocami i piszę. Także stresują mnie, a z drugiej strony myślę, że jeszcze zdążę. Nie wychodzi mi to zbyt dobrze, jeśli chodzi o organizację czasu pod tym względem. Ale zwykle się wyrabiam.
Jak się wyrabiasz to już jest w porządku!
- To wynika z tego, że jak już się wciągnę w daną historię i bohaterów, to nie chcę się z nimi na dłużej rozstawać. W międzyczasie wpadam na opowieści, na które nie mam umowy albo mam nowe umowy.
Wydałaś łącznie 7 książek. W każdej z nich jest inny motyw; łączy je to, że jest to romans, połączenie obyczajówki, new adult. W każdej z nich jest sport, muzyka, hate to love. To są różne motywy miłości, typy. Są odmienne sytuacje. To trochę przeskakiwanie z kwiatka na kwiatek, ale w bardzo pozytywnym sensie. Czy jest - mimo to - coś stałego? Jakaś nieodłączna część?
- Przede wszystkim ten wątek romantyczny, ale też jest przynajmniej jedna postać, która ma szczególną przeszłość. Nie zawsze jest ona straszna, ale to coś, co ukształtowało daną postać. To ten motyw, który stale się pojawia. Uważam, że to, jacy jesteśmy, nie bierze się znikąd.
Masz bohaterów, którzy mają przykrą, trudną przeszłość.
- To fakt, ale staram się wybierać problemy, które albo są mi bliskie, albo uważam je za aktualne.
Spotkałaś się kiedyś z tym, że pewne problemy są romantyzowane za bardzo? Gloryfikowane, a nie powinny? Czy musiałaś się z tym zmierzyć, aby coś dobrze napisać?
- W 3. części serii “The Last Regret”, czyli “Zaufaj mi”, bohaterka była prześladowana w szkole. Fakt faktem, że w ostatnich latach spotkałam się z kilkoma książkami, które romantyzowały taki wątek, gdzie bohaterki nagle zakochiwały się w swoich byłych prześladowcach. To nie tak prosty problem społecznie. Nie wydaje mi się, żeby było tak łatwo przejść do porządku dziennego z czymś takim. Zwykle są to młode dziewczyny, które mają do czynienia z prześladowcą np. ze szkoły średniej i w tym wieku, przemoc psychiczna tak mocno wpływa, że nie jestem w stanie dać wiary temu, iż mając taką przeszłość, można stworzyć z tą osobą zdrowy związek - nawet w książce. Sama nie napisałabym też czegoś takiego.
Premierowa książka, “California Boy”. Spotykam się z tym, że autorzy i autorki nie lubią, jak się pyta o ich ulubioną postać. Ty masz kogoś, kogo troszkę faworyzujesz?
- Z “California Boy” bardzo lubię Ivana i Danny’ego. Sama przyjaciółka Lizzy to bardzo pozytywna postać. Nieco roztrzepana, przeciwieństwo Lizzy. Jeśli chodzi o inne książki to...wybór coraz trudniejszy. Z “Nigdy Więcej” to Artur, mam słabość do muzyków. Z “Requiem” to Szymon i Lidka. Generalnie Kyler i Charlie to moi ulubieńcy!
Planujesz jakieś spotkania autorskie w Warszawie?
- Pandemia trochę zniszczyła plany. Możliwe, że pojawię się na Targach Książki we Wrześniu, ale muszę to jeszcze potwierdzić z wydawcą.
Sama Warszawa. Mieszkasz tu od urodzenia?
- Nie, od 6 lat.
Często miejsce zamieszkania, ludzie, otoczenie wpływa na nasze postrzeganie. To, co my potem z tym robimy i tworzymy różne rzeczy...Inaczej mi się pisze wiersze w małym mieście, inaczej w Warszawie. Ty coś takiego odczuwasz?
- Nie bardzo, może dlatego, że bywam często w rodzinnym mieście (Ostrowiec Świętokrzyski), także nadal czuję się blisko domu. Jednocześnie w stolicy nabrałam innej perspektywy i mogę podchodzić do różnych rzeczy na chłodno, czego nauczyła mnie też praca w korporacji. Dobrze mi się pisze zarówno o Warszawie, jak i o Ostrowcu. Aczkolwiek wiem, że nie każda historia wyglądałaby tak samo, gdyby osadzić ją w dużym lub małym mieście. W aktualnie pisanej książce wybrałam mniejsze miasto, bo potrzebowałam hermetycznej, małomiasteczkowej społeczności. W Warszawie trudno byłoby taką stworzyć, nawet biorąc pod uwagę sławną Pragę.
Masz newsa z Warszawy? Napisz do nas: [email protected]
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie